Radped wczoraj, jak zwykle i nihil novi, nuda, napuda, zgaga i wytyczne oświatowe. Zapaczkowaliśmy się później i wysłali do Jezioran na pizzę und piwsko i tak sobie siedząc w jeszcze przyjaznych okolicznościach końca wakacji, robiliśmy się coraz pełniejsi, pęcznieliśmy jak czereśnie na słońcu i z lekkim niepokojem nasłuchiwaliśmy czasu. A popołudnie wczorajsze miało w sobie już ten wrześniowy rodzaj magii, jaki kocham. Odrealnienie totalne, jakbym spacerowała po krawędzi lustra odbijana tylko w jedną stronę, rzutowana na rzeczywistość. Na tę porę, i na to światło, i na to powietrze czekam co roku. Gdybym mogła wytworzyć je w kuchennym kącie, zaćpałabym się na śmierć, bez odbicia. Game over.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz