FOTKI KLIK
Szybki wypad do sanktuarium świętego Rocha, żeby zdążyć wrócić przed rodzinną majówką. Droga przez Franknowo, później Kramarzewo. Jakkolwiek ze świętym przekonaniem wmawiałam siostrze, że pojedziemy razem bo wcale to nie jest ani trochę daleko, to nie wzięłam pod uwagę różnic wysokości względnych. No więc to JEST pod górkę. Wspinając się (a trwało to srylion) miałam wrażenie, że złapałam kapcia, więc wciąż zerkałam na koła i zastanawiałam się jak to będzie wracać na piechotę. Oczywiście to tylko obsesyjna mysl, żaden tam bambosz.
Wdrapanie się na wzgórze uczciłam strzeleniem sobie fotką w pysk, korzystając z przyjemności posadzenia swych posad na barzo przyjemnej ławeczce.
Żeby nie było, że jestem narcyzem (narcyzą chyba), strzeliłam też fotkę wiszącemu nade mną krzyżowi, ale nie okazał się tak fotogeniczny.
Udając, że pilnie studiuję mapę, wydyszałam się i z dziką rozkoszą w sercu oraz podnosowym pomrukiem, który udawał głośne juppi, zjechałam z górki wprost pod nogi kapliczki świętego Rocha, w której zastałam Marię Pannę. (tak naprawdę nie mruczałam juppi, tylko śpiewałam "Autostop," - ta cholerna piosenka prześladuje mnie od paru dni)
Pomimo zawirowań lokatorskich, kapliczka urokliwa- czerwona cegła, negotycki rys ze sterczynami i Madonninka. To mnie wzrusza i w dziwaczny sposób urzeka, ten kiczowaty plastikowo-gipsowy wystrój wnętrz naszych przydrożnych kapliczek, jak kramiki ze świętym mydłem i powidłem.
Polna droga na Tłokowo, krajobraz duszoszczipatielnyj, wyszło słońce, rzepak (nie wyszedł, tylko rozjarzył się żółcieniami), zieleń wzgórz, domy kąpiące odbicia w przyzagrodowych bagienkach- rozlewiskach i przestrzeń, taka, w której się jest samemu, która odcina komunikację, opustoszenie ale połączone ze specyficznym spokojem, jak medytacja. To trzeba zobaczyć, to trzeba na własnej skórze odczuć.
Kilkaset metrów dalej kolejna neogotycka kapliczka, której odpadł płot.
Tym razem podpis zgadza się w figurą. Chyba, bo przecież nie znam niemieckiego, a tam może stać na przykład "Mój Jezus tu był i Tony Halik", czy coś w tym stylu. Właściwie to możliwe, kapliczka jest z początku XXw, czyli Tony Halik by się mógł załapać (prawdopodobnie)
Na horyzoncie gospodarstwo, które posiada w ogrodzie bardzo urokliwą, biało tynkowaną kapliczkę z figurą świętego Rocha (XIXw). Kapliczka krzywi się, chyli na boczek jak przysadzista Warmianka, co zawinąwszy ręce pod boki rusza do Pofajdoka. Moze sprawia to wychylające znów swoją pyzatą mordę słońce, a może jest coś radosnego w samych liniach budyneczku.
Wewnątrz ludowa figura świętego Rocha z psem, wiernym atrybutem tego chroniącego przed zarazą, patrona rolników, więźniów, szpitali, aptekarzy i opiekuna zwierząt domowych . Święty Roch (częściowo też dzięki kołatkom i czynnikom atmosferycznym) ma oblicze zafrasowane, dramatycznie ściągnięte, z jednym okiem na Maroko, drugim na Kaukaz, co przypomina mi spojrzenie mojego taty. Pies wpatrzony we wzniesioną rękę świętego czeka na ruch. Z psiejmordy kojarzy mi się z piekielnym ogarem, ale udatnie wyrzeźbiono mu psią wierność i posłuszeństwo. On naprawdę czeka. Tę kapliczkę zachowuję obie głęboko w środku serca, pod każdym względem.
Przy okazji podziwiana kapliczki wypłaszam katulającą się w trawie perliczkę. Durny drób zamiast do bramki, leci w rzepak kwicząc jak zarzynane prosię. Zza płotu pobratymcy odpowiadają hałasem. Szukam gospodarzy, żeby powiedzieć iże sztuk jedna drobiowa polazła na manowce, ale nikogo nie ma, więc trudno - święty Roch, albo ją sprowadzi na właściwą drogę, albo i nie sprowadzi, lisy tez muszą mieć coś z życia.. A poza tym, kto wie, czy po południu nie poszłaby na świąteczny rosół, czy tam co się z perliczek wytwarza.
Zaraz za kapliczką sanktuarium św. Rocha, barokowy budynek ocieniony wiekowymi drzewami położony pośród cichości i z tej cichości zamknięty na głucho.
Otwiera się go tylko 2 razy do roku z okazji pielgrzymek.- zielonoświątkowej i na Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny..
Sanktuarium zbudowano, jak głosi legenda, w miejscu znalezienia (wtedy jeszcze w lesie) puszki z Najświętszym Sakramentem. Najpierw to była mała kapliczka (XVIIw), która się rozrosła w XVIII, przy ochoczym udziale okolicy i została konsekrowana przez biskupa Krasickiego, co nie jest takim znów wielkim wyczynem, bo Krasicki będąc przecież biskupem warmińskim poświęcił onych miejsc w ... yyy no przy sakralnych budowlach rzeknę, że od groma (Ps: i ciut ciut)
Ładna jest z zewnątrz, a w środku zobaczę 15 sierpnia (mam taką przynajmniej nadzieję)
Nie wiedzieć czemu w internecie podają, że kaplica jest w Tłokowie, a ona przyklejona jest niemal do Kramarzewa. Fakt, Kramarzewo kończy się tuż PRZED kaplicą, czyli nie zasługuje na posiadanie jej w swych objęciach, no ale do Tłokowa stąd jest jeszcze ze dwa kilometry, dodam - pod górkę.
Strzelam sobie kolejny autoportret z kołem rowerowym, coś na kształt świętej Katarzyny i jadę do Tłokowa
W Tłokowie szukam drogi polnej na Wójtówko i nachodzi mnie refleksja (a nawet i refluks).. Otóż dzień jest w miarę słoneczny i w pełni wolny, a na podwórzach ani żywego ducha. Żadnych dorosłych, a co najdziwniejsze, żadnych dzieci. Jakem naszała krótkie majtki i zapierała się ze wszystkich sił reform, niczym magnaci przed uchwaleniem konstytucji majowej, to krzaki i mury drżały od ilości grasujacych w nich nas- kajtków. Cholera jasna, naprawdę dzieci przestały używać podwórza. Szukam duszy, żeby zapytać o tę drogę, kręcę się w kółko, a tu nikogo ani dudu. Wreszcie zajeżdżam do poznanej na wczesneijszym wypadzie pani i ona objasnia mi, że drogi niet, bo zarosła haszczem, chyba że będę nieść rower przez krzaki. no to ja przepraszam, ależ wodzu, co wódz, nie będę nieść roweru przez krzaki, więc wracam do Franknowa pod górkę. Dziwnym trafem, niby zataczam pętlę,a ciągle jakby pod górkę jest, Babel jakiś.
Z Franknowa do Modlin uroczą rzepakową aleją i pod górkę do Żegot. A tam już czeka mnie zupełnie inna historyjka, której szczegóły wsiąkły w piknikową trawę.
Baba z ciebie z fotek w porządku, tylko po co te krzywe nogi cały czas pokazujesz.
OdpowiedzUsuńprzychodzi mi na myśl taka odpowiedź ;) - bo mam
Usuń:D
świetnie piszesz, z przyjemnością i błądzącym uśmiechem na gębie się czyta... ja nie mam tak lekkiego pióra, rzekłabym nawet mam toporne pióro... przecierpię to sobie w samotności ;)
OdpowiedzUsuńetam toporne, już Ty tam nie dziwacz : P
Usuńja nie uważam, ze dobrze pisżę. ćwiczę sobiei po prostu. wiem, jak ono (pisanie moje) ma wyglądać - do tego jeszcze cholernie daleko, trzeba dużo mi skrawać, zmieniać, szlifować, ciąć, piłować, pluć przez zęby, palić pet za petem, chodzić tyłem, wpaść w depresję, wyjść z depresji, przeczytać słownik języka Suahili, obejrzeć "Psa andaluzyjskiego" od tyłu, znowu skrawać i takie tam. podejrzewam, że nigdy nie dotrę na miejsce, bo mi się skończy świat w tym czasie : ]
to dużo pracy przed Tobą :D
OdpowiedzUsuńa propos Suahili... mój ojciec znał ten język :P
cholernie dużo! : D
Usuńi Ty mi dopiero teraz mówisz (a propos suahili), : (