Jest niemiłosiernie gorąco, mam ochotę zdjąć skórę przez głowę albo przynajmniej wejść do puszki z zimnym (bo z zamrażarki) piwem Żubr, które wraz z dość podstępnym kacem, zostało mi z wczorajszej koleżeńskiej imprezy w pracy. Jest więc kurewsko gorąco, podtapiam swojego kaca i zastanawiam się jak ja u licha spakuję się na tę Islandię, skoro na razie ze sprzętu posiadam śpiwór, lornetkę i jeden klapek pod prysznic, bo drugi jeździ z Reteską wokół Białegostoku. Jak ja się spakuję i jak ja przede wszystkim wyrobię się z robotą do czwartku. Wiedziona typową studencką intuicją (pamiętacie ten dowcip?) odłożyłam zakupy przedwyjazdowe na jutr, czyli na piekło temperaturowe, zamiast zrobić je jak łaskawie przykazuje doświadczenie, ze dwa tygodnie wcześniej. Pije więc Żuberka i z zadumą wpatruję się w teleobiektyw, kontemplując jego rozmiar i masę.
Przed chwilą przeczytałam sobie bardzo piękny wywiad z Marcinem na temat fotografii (Marcina fotografie uwielbiam, zresztą jego samego też), ale załamał mnie ten wywiad, ponieważ jestem zaprzeczeniem wszystkich jego rad. Może, myślę sobie po cichu, może na Islandii nie ma czego fotografować i może, wizualizuję sobie z nadzieją, nie trzeba będzie jeść. Co gorsza nie mogę zadzwonić do nikogo z Dream Teamu, bo tym razem nie płyniemy razem, więc nici ze wsparcia, że oni też siedzą i wpatrują się w smętne stosiki rzeczy, albo biegają po domu krzycząc - kurwa, kurwa, kurwa, i wpychają do polecaka różne przypadkowo napotkane przedmioty. A mój piekielnie zorganizowany brat (z którym płynę) nie zrozumie powagi i dramatyzmu sytuacji. A jest dramatycznie, ale zza okna dochodzi leciutki nocny powiew, no i piwo zimne tez jest niejaką tu pociechą. Żurawie drą dzioba.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz