czwartek, 2 lutego 2012

z dziecinnego pokoju

w dzień leżenie jest nieznośne, bo światło rozprasza i nie można złapać kontroli nad ciałem i bólem. przyniosłam wiec sobie na biurko matrioszkę, którą zakupiłam byłam ongi w Irkucku.
i tak sobie ją rozkładam i składam, ale najbardziej lubię kontemplować to, w jaki sposób jest pomalowana. nie przeszkadza mi pewna kiczowatość tego obrazka, ni kolorów. lubię ten wzór, wpatruję się w niego i wchodzę w świat zimy, bo kocham zimę, w świat ośnieżonych świerków, księżyca zawieszonego nad dachem, sań, błękitnych, lodowych kwiatów
matrioszkę nabyłam drogą kupna, ponieważ miałam w dzieciństwie jeden, ostatni element tej zabawki i zawsze tęskniłam do pozostałych. no więc, kiedy tylko nadarzyła się okazja spełniłam jeden z moich dziecięcych snów.





i chyba napiszę kilka wspomnień o zabawkach

zabawki. zastanawiam się, czy są ludzie, którzy wchodząc do pokoju dziecinnego, czy sklepu, nie zainteresują się, choćby na chwilę, jakie tam są zabawki.
z zabawkami wiąże się wiele moich cudownych wspomnień, na przykład to, kiedy czasem rodzice znosili ze strychu pudło z zapakowanymi tam starymi zabawkami, i odkrywanie tych skarbów tak mocno zapisało się w mojej pamięci, że dziś tak samo żywo czuję przypisaną do tego przeżycia rozkosz.
albo to wspomnienie, kiedy bracia pozwalali mi się pobawić swoim zbiorem żołnierzyków, ach, to było święto prawdziwe!
były też zabawki dziwne, których używanie nie było widziane chętnie przez mamę, ale ulegała moim prośbom, no więc łyżka do butów z głową w kształcie konika, zestaw drewnianych otwieraczy umieszczony na podstawce, który przypominał mi fantastyczne postaci baby jagi, księżniczek i gromwieczego jeszcze, czy też szklana cukierniczka zdobna w wywijasy, która zamieniała się to w fontannę, to w luksusowy pokoik panien robionych przeze mnie z ligniny.
zabawką czarodziejską, a raczej całym światem czarodziejskim, była oczywiście choinka. rodzice machali już ręką na sypiące się kolki i wiecznie szczękające bombki. tam były światy! mieszkały tam moje małe figurki, choinkowe ozdoby, które ożywały, a wszystkie przeżywały w świetle kolorowych lampek niesamowite przygody i podróże. kiedy słyszę stuknięcie szklanych bombek o siebie, natychmiast pojawia się znów ten dreszcz.
wańka-wstańka, blaszana klikana żabka, kurka blaszanka co znosiła jajeczka, koń na biegunach, którego tato przytargał gdzieś spod Białegostoku,a którego otrzymawszy na gwiazdkę, omal nie oszalałam ze szczęścia. No i klocki, których wspomnienie wywołuje mi na języku dziwny, niepasujący do obecnych, smak
lalka pinokio, którego w dniu dziecka, siostra włożyła mi w ręce kiedy spałam, a ja obudziwszy się, byłam tak niepewna, czy to dla mnie, że bałam się otworzyć oczy i nim, bawić. i tak leżąłam cały poranek, nieprzytomna z jakiejś szczególnej mieszanki owej niepewności, przestrachu i rozkoszy, póki mnie nie zapytano, dlaczego nie wstaję.
Jakże ja kocham te zabawkowe przeżycia. wiele z nich naznaczyło mnie trwale, bo na przykład moją miłość do architektury, do baletu, jestem przekonana, zasiały książeczki z "wstającymi" elementami. zresztą one też zaszczepiły we mnie ziarna różnych moich upodobań, jak np do plam słonecznych na murze, swoistych zakamarków, a także tzw "zabawek do kieszeni"
patrząc na dzisiejszy pokój dziecinny, myślę sobie, że nie miałam tak wiele zabawek i były one inne, ale chyba nie ma w tym różnicy, bo świeciłam ze szczescia na ich widok.

a teraz będzie część moralizatorska, ble, nie chciałabym, żeby tak brzmiała, ale cóż poradzę
co mi się nie podoba w dzisiejszych zabawkach? podoba mi się wiele, ale nie podoba mi się ich przyłożenie wiekowe. jestem zwolenniczką bardzo prostych zabawek dla dzieci młodszych. dlaczego? bo zdaje się lepiej rozwijają wyobraźnię, niż gotowe ukształtowane już formy. wiadome wszak, ze więcej zastosowań ma kilka drewnianych klocków, czy zwykłych poduszek, niż wycyzelowana mini-kuchenka albo mini-warsztat narzędziowy.
czy lalka która sika, "ząbkuje" i mówi nadaje się do tego, by stać się kimś innym, niż tylko sikającym bobaskiem? piękne są te zabawki i cholernie fantazyjne, uwodzą mnie swoimi coraz to nowszymi możliwościami, ale coś zabierają, dokładnie to, co dzieci powinny wymyślić sobie same obecnie jedna rola to często jedna zabawka, a ile zabawek zmieści się w dziecinnym pokoju?
i to nie dzieci nie mają wyobraźni, sądzę, że raczej zapominają o swojej wyobraźni rodzice, którzy ulegają fantastycznej nowej zabawce, jakiej jeszcze nie mieli

a tu odkopane z półki , poszatkowane już książeczki, które kocham. zresztą rodzina opowiada, zę byłam książeczkową terrorystką i ponieważ znałam wszystkie swoje książeczki na pamięć, nie pozwalałam się oszukiwać, kiedy przy 50-tym czytaniu tej samej, ktoś chytrze próbował ominąć jakiś fragment.












a tu bardzo ciekawy zbiór obserwacji zabawkarskich. polecam

3 komentarze:

  1. oj, rusza wiele strun ten tekst.

    Wyjazd do dziadków, jak miałem sześć lat. Rodzice kupili kilku plastikowych Indian, ale mi ich nie dali. Podrzucali ich w sensie że. znajdowałem ich przez cały wyjazd w różnych miejscach. Szuflady, torby, kieszenie.

    Zawsze powtarzam, że z mania dzieci jedną z najlepszych rzeczy jest bezkarna zabawa klockami:)

    OdpowiedzUsuń
  2. A rozkładane książeczki to moc, która miażdży najwypaśniejsze czyde.

    OdpowiedzUsuń
  3. o to to to, Janczo!

    z plastikowymi indianami, którzy byli wśród "żołnierzyków" moich braci, wiąże się wspomnienie, ze bardzo dziwne było dla mnie to, ze mówi się kowboj, a nie komboj. pamiętam mój niesmak z tym związany :D

    OdpowiedzUsuń