niedziela, 29 sierpnia 2010

Dream Teamu Dziennik Podróżny - Bułgaria, Stambuł, Macedonia (cz. 4) / The Dream Team’s Journey Diary – Bulgaria, Istanbul, Macedonia (part 4)

16 sierpnia (poniedziałek) / 16. August (Monday)

Wyrywamy się z czułych, acz piekło dusznych objęć Morfeja, żeby pokłusować do Topkapi. Najpierw, pokierowani przez parkę parkową, leziemy przez ów park, żeby wyjść na tyły pałacu. Tam w rozmowie z uprzejmym żołnierzem i jego boskim basetem, dowiadujemy się, że musimy zaginać z powrotem. Metal masakra! Powietrze oblepia nas jak szczelny gorset, niedospanie i wątła dietka też dokładają swoje. Radzi nieradzi, ruszamy w drugą długą. Przed pałacem, Zuz, która była już w Topkapi tłumaczy, że wewnątrz szału nie ma i dupy nie urywa, zatem ona posiedzi sobie przed i poczeka na nas. Topkapi wytrzepuje z naszych kieszeni 20 eurasków i włazimy. Bardzo chciałabym tu Wam westchnąć w mankiet i rozpłakać się rzewnymi łzami ze wzruszenia, ale niestety, nie tylko nie urwało nam dupy, ale nawet za nią nie pociągnęło. Kupa ludzi stojących w kolejce do ciaśniutkich pomieszczeń, gdzie wystawione są sułtańskie klejnoty, strażnicy popędzają bydełko szpicrutką, pokrzykując "zwiedzać, kurwa, zwiedzać: (tylko że po turecku). Pędzisz, niczym ta sarna spłoszona wzdłuż ścian, gdzie w gablotach wystawione są precjoza, oraz, i to jest dosyć ciekawe, stojaki na eksponaty bez eksponatów, za to z informacją, że rzecz wypożyczona jest do muzeum kremlowskiego. Nie wiemy, czy mamy się śmiać, czy płakać. Wybieramy, zgodnie ze zdrowym rozsądkiem to pierwsze. Nie, no, nie powiem, rubiny, szmaragdy, nefryt, diamenty naprawdę są cudnej i czystej wody, ale żeby yyyyyy. Zwiewamy z Topkapi aż się kurzy.

------------------------------------------------------------

We get away from the sensitive but though hell stifling embrace of Morpheus to trot to the Topkapi. First, redirected by the park Parcae, crawling through that park to exit the rear of the palace. There, in a polite conversation with the soldier and his divine Basset Hound, we learn that we have to bend back. Metal Massacre! Air pastes us as a tight corset, lack of sleep and weak diet also make their own. Glad, not-glad, we move into the long way back. Before the palace, Zuza, who has already been in the Topkapi explains that within there's no craze, no ass breaks, so she'd rather stay outside and will wait for us. Topkapi makes our pockets poorer. Minus 20 euro. We crawl. I would love to cuff you sigh and cry the bitter tears of emotion, but unfortunately, not only it hadn't broken our ass, but even it hadn't pulled it. A lot of people standing in a line for tiny rooms, where they are exposed Sultan’s jewellery, the guards hurry the cattle with a whip, shouting “visit, whore, visit” (except that in Turkish.) You rush, like a frightened deer that along the walls where in the cabinets are put valuables and it is quite interesting, stands on the exhibits without the exhibits, but with information that is loaned to the museum of the Kremlin. We do not know whether we should laugh or cry. We choose, in accordance with common sense the first option. No, I will not say, rubies, emeralds, jade, diamonds really are wonderful and clean water, but to yyyyyy. We make off from the Topkapi like a shot.




Robi się mało czasu, bo dziś wyjeżdżamy ze Stambułu, więc lecimy na bazar egipski, gdzie nabywamy sobie przyprawy, miseczki, młynek do pieprzu (durna ja) oraz dwa magnesy pamiątkowe, które za jakiś czas uratują życie Aniecie ;)

-----------------------------------------------------------

It is getting very little time, because today we are leaving Istanbul, so we're going on the Egyptian bazaar, where we acquire spices, bowls, pepper mill (stupid me) and two souvenir magnets which in a few days would save Anieta's life.










Około 14-tej wsiadamy na statek, żeby popływać po Bosforze. Niezły spacer, jakkolwiek Stambuł z wody wygląda pięknie, to ogłuszeni my wyglądamy jak przez okno. Nie dość, że siedzimy na złej burcie i jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, żeby się przesiąść, to jeszcze kiwamy się i przysypiamy. Czterogodzinny rejs. Żadne z nas się nadal nie przesiada, no może za wyjątkiem Zuzki i Marty, które bezczelnie przełażą na środkowe kanapy i jawnie układają się do snu. Steward się chichra, ale prawdopodobnie jest przyzwyczajony, bo parę miejsc dalej, turecki, znudzony ojciec rodziny czyni dokładnie to samo.. Tak więc dopływamy do portu z mglistym bardziej przeczuciem niż poczuciem Bosforu.

-----------------------------------------------------------

About 14 o'clock we get on the ship to cruise through to the Bosphorus. Nice walk, although the water in Istanbul looks beautiful, we defended look like through the window. Not only did we sit on the wrong side, and somehow no one comes to think of a change, but we still totter and be asleep. Four-hour cruise. None of us still do not change the seat, maybe with the exception of Zuzka and Marta, who shamelessly go on the middle bench and openly arranged to sleep. The Steward is chuckling, but he is probably used to because a few seats away, Turkish, bored family man doing exactly the same thing .. Thus we reach the harbor with a vague sense of a more foreboding than the feeling* of the Bosporus.

*A more foreboding than the feeling - word game resulting from the similarity of these words in Polish, unfortunately I do not know how to translate literally.


Wysiadamy i szybki kurs galopek do hostelu, zabieramy plecaki i suniemy na dworzec. Godziny szczytu, należy sobie wyobrazić w tym momencie 5 wielbłądów usiłujących wepchnąć się do wagonika kolejki napchanej po same drzwi. Tysiąc koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy - udaje się!
Pakujemy się do autobusu i szaleństwo. Bawimy się autobusem! Po pierwsze, każde miejsce ma swoją własną rozrywkownię w postaci ekranu dotykowego z filmami, muzyką (jest klasyka i rock i folk, a jakże), grami i tv. Oprócz tego, pan serwuje herbatkę, sok, colę, ciasteczko, wodę do odświeżania rąk, szal pełny. W czasie drogi oglądam dwa filmy po turecku.
Obok mnie siedzi starsza pani - Bułgarka, która mieszka na stałe w Stambule. Taka babciunia, która natychmiast uczuwa potrzebę opiekowania się mną. Okrywa mnie, żebym nie zmarzła, pilnuje, żebym dostała herbatkę.
Zauważyliśmy u Bułgarów rzecz następującą - kiedy pytasz, czy ktoś mówi po rosyjsku, mówi że tak, kiedy zaczynasz mówić po rosyjsku, nawijają po bułgarsku. Tak jest i tym razem, pani mówi ciut po rosyjsku i mnogo po bułgarsku, ale jakoś się dogadujemy.

------------------------------------------------------------

Hurry and fast run to the hostel, we take our backpacks and run to the station. Rush Hour, imagine at this point, five camels trying to jump to the stuffed carriage till the same door. We pass the one thousand horses, and one stop - we managed!
We pack to the bus and madness. We play with a bus! First, every place has its own entertainment centre as a touch screen with movies, music (a classic rock and folk and, of course), games and TV. In addition, Mr. Steward serves tea, juice, cola, cookie, water to refresh the hands, a full craze. During the road I watched two films in Turkish.
Next to me sits the old lady - Bulgarian, who has lived in Istanbul. Such grandma that person feels immediately the need to look after me. She covers me in order not to frozen, making sure that I got tea.
We noticed at the Bulgarians the following thing - when you ask if anyone speaks Russian, they say that yes, when you begin to speak Russian, they speak in Bulgarian. Yes, and this time the same, the lady speaks a little Russian and much Bulgarian, but somehow we get along.





Podróż powrotna upływa przyjemnie i w miarę szybko, w nocy lądujemy na plaży w Burgas. Jest lepko, chłodno i cykadowato, ponieważ nie możemy jeszcze iść do hostelu, idziemy spać na plażę. Zina, jako sułtan i nocny marek, oferuje się, że będzie nas pilnował. Mościmy się każda, jak może najwygodniej i zapadamy w sen. Preferowane są różne strategie - na Rumuna (Marta), na precelka (ja i Zuz), na misia w kącie (Aniet)

-----------------------------------------------------------

Pleasant journey back passes agreeably and quite soon, and in the night we landed on the beach in Burgas. It is sticky, cool and there's a lot of cicadas because we can not even go to the hostel, we sleep on the beach. Zina, the Sultan and the night owl, offers that he will look after us. We make ourselves comfortable to the night, each and fall asleep. Preferred are different strategies - the Rumanian (Marta), the pretzel (me and Zuzka), the teddy bear in the corner (Aniet).





*


17 sierpnia (wtorek) / 17. August (Tuesday)

Hurrra! Jesteśmy blob-trotterami! Po nocy w wyświnionym festiwalowo piasku i porannej wilgoci nadmorskiej, dokładając do tego wszystkie sekret-ne zapachy naszych ubrań, w plecakach ewoluuje nowy gatunek. Zamieszkało w nich zło, wytworzyło własną cywilizację i kopie za każdym razem, kiedy tam zaglądamy.
Musimy wstawać, bo ludzie zaczynają już nam robić zdjęcia. Zin przyznaje się po cichu, że opuścił posterunek na jakiś czas i udał się w krainę snu (no, ale w końcu to dream team przecież). Biegiem do Sidneya, zostawiamy plecaki, szybki prysznic i ruszamy do Sozopola.

--------------------------------------------------------------

Hurrrey! We are blob-trotters*! After a night in a dirty-festival sand and morning damp of the sea, adding secret smells to all our clothes, in backpacks evolving new species. Evil dwelt in them, has created its own civilization and copies every time, when we look there. We need to get up, because people are beginning to take pictures of us. Zin admits quietly that he left the post for some time and went into the realm of sleep (well, but in the end is the dream team after all). We come to Sidney, leave backpacks, a quick shower and head to Sozopol.

*The Blob – a film directed by Irvin S. Yeaworth Jr. “An alien lifeform consumes everything in its path as it grows and grows. Beware of the Blob! It creeps, and leaps, and glides and slides across the floor.”





Sozopol to kolejne, bardzo turystyczne i malownicze miasteczko nad morzem. Najpierw idziemy na obiad do knajpy, w której kelnerzy dokumentnie nas zlewają. Czekamy, czekamy, czekamy, wreszcie jakiś decyduje się łaskawie podejść. Zamawiamy szto nibudz' u pana, który wygląda, jakby miał zasnąć po każdym naszym słowie. Zasnąć i chrapać. Znowu zaczyna się próba cierpliwości. Kelnerzy snują się dookoła, palą papierosy przy barze, gawędzą, a my siedzimy cierpliwie i czekamy na obiadowe wydarzenie. Wreszcie pan przynosi nasz obiad. Marta dostaje sałatkę. Co prawda inną niż tę, którą zamawiała, ale tam, nie trzeba być drobiazgowym, zaczyna jeść tę przyniesioną. Na ten gest podbiega kelner i wyciąga jej sałatkę spod łokcia, po czym wymienia na właściwą, tłumacząc, że się pomylił. Ok, trzeba być ludzkim, każdemu się zdarza, ale uwaga, kelner bierze sałatkę napoczętą przez Martę i zanosi małżeństwu siedzącemu dwa stoliki dalej. Małżeństwo widziało całą wcześniejszą scenę, więc odnoszą sałatkę z oburzeniem do baru. My ryjemy. Tego jeszcze nie grali. Staramy się nie myśleć o pluciu do jedzenia i takich tam.

-----------------------------------------------------------

Sozopol is another, very touristic and picturesque seaside town. Firstly, we go to the pub for a dinner where the waiters completely merge us. We are waiting, waiting, waiting, and finally one of them decides graciously to approach. We place an order at a waiter who looks as if he had to sleep after each our word. Fall asleep and snore. Again begins trial of patience. Waiters floate around, smoke cigarettes at the bar, chatting, and we sit patiently and wait for the dinner event. Finally, the waiter brings our lunch. Marta gets a salad. It is true that other than the one she requested, but we have no need to be meticulous, begins to eat it. At this gesture the waiter runs up and pulls her salad from the elbow, and lists to the right, explaining that he was mistaken. Ok, you have to be human, it happens to everyone, but beware, the waiter takes salad unfinished by Marta and carries it for the marriage that was sitting two tables away. The couple of marriage saw the whole previous scene, so refer salad with indignation at the bar. We 're chortling. That has not yet been. We try not to think about spitting to the food and such there.





Plaża jest tu piaszczysta, woda ciepła, więc wypoczywamy na plaży. Dziewczyny lepią babkę z piasku. Przyznaję, ze Sozopol pamiętam, jak przez mgłę. Może ktoś z pozostałych członków Teamu mnie oświeci, co my jeszcze robiliśmy w Sozopolu :|

----------------------------------------------------------------

There is a sandy beach, warm water, so we're relaxing on the beach. Girls are making a mold from the sand. I admit that I remember Sozopol like trrough the fog. Maybe some of the other members of Team enlighten me, what we have done in Sozopol.







Ps: Wraca chór! Czekał w Burgas, zapewne przyjechał razem z Aleksem Wynajmującym

----------------------------------------------------------

P.S. Choir returns! Choir was waiting in Burgas, probably ccame together with Alex the Lender.





*


18 sierpnia (środa) / 18. August (Wednesday)

Ten odcinek podróży został zdominowany przez bratni naród. Za cholerę nie mogę sobie przypomnieć co robiliśmy wcześniej, za to pamiętam kilka godzin później, a później już nie pamiętam :] Ale po kolei

-------------------------------------------------------------

This part of the journey has been dominated by the fraternal nation. For the hell I can not remember what we did before, but I remember a few hours later, and then I can not remember. But in turn.




Wyruszyliśmy z Burgas i dojechaliśmy do Sofii. Kwaterujemy się w Hostel Mostel i robimy pierdolnik podróżny w pokoju. W pierdolniku celuje Zuzanna.

--------------------------------------------------------------

We left Burgas and arrived in Sofia. Quartered at the Hostel Mostel and do a travel mess in the room. Zuzanna aims at making a mayhem.





W Sofii szoping, knajpka, jedzenie, Marta z Zuzą stwierdzają, że wracają już do hostelu. Ja i Zinki zostajemy jeszcze na piwko. Wreszcie zmęczeni podnosimy siedzenia i idziemy do naszego lokum. Po drodze kupujemy sobie w sklepie po jeszczejednym piwku.

------------------------------------------------------------

In Sofia shopping, pub, food, Marta and Zuza decide that they return to the hostel. Me and Zinki we are still on beer. Finally, tired, we raise the seat and go to our accommodation. Along the way we buy in a store one-more-beer.




Włazimy do mieszkania i oto, co zastajemy! Nasze Bardzo Zmęczone dziewczęta w najlepsze ględzą przy winie z Francuzami. Dosiadamy się więc, bo przecież należy zachowywać się uprzejmie, myślimy sobie, wypijemy jeszcze to piwko z nimi i pójdziemy lulu.
TIAAAA...
Nic bardziej mylnego, kiedy tylko usiedlimy przy stole, rozpętało się istne francusko-polskie piekło! Chłopcy okazują się mega-świetnymi kompanami. Pytlujemy po angielsku, francusku i po niewiemjeszczejakiemu, tarzamy się po stole ze śmiechu, co chwila ktoś wyskakuje po nowe piwo (2,5litrowych butelkach) i okazuje się, ze do godziny 5 rano wypijamy 25 litrów piwska (to wiadomo po ilości butelek). Ponadto oddajemy się grze w kalambury.

----------------------------------------------------------

We crawl into the apartment and that's what we find! Our very tired girls in the best waffles at the wine with the French. So we join, because one should behave politely, we think, yet we will drink just one beer with them and we're going bye-bye.
HELL YEAH!!!!!
Nothing could be further from the truth as soon as we sat at the table, broke a French-Polish veritable hell! Boys turn out to be mega-excellent companions. We speak in English, French and Not-knowing-what, rolling on the table with laughter, while someone pops up for the new beer (2.5 liter bottles) and it turns out that till 5 o'clock a.m. we've drunk 25 liters of beer (this is known by the number of bottles). In addition, we are playing in puns.







Jeremiasz nie wierzy, że potrafię zaśpiewać Marsyliankę, więc śpiewamy z Jeremiaszem Marsyliankę. W rewanżu honorowym, chłopcy chcą zaśpiewać nasz hymn. Zapisujemy dwa pierwsze wersy na kartce i zaczyna się metal masakra. Brakuje mi łez, boli mnie gardło ze śmiechu. Widok Francuza próbującego subtelnie uchwycić trzaski i szurania języka polskiego, bije rekordy czadu. Absolutnym zwycięzcą, jest wersja "póki my jeże jemy". Dodajmy do tego jeszcze wysoce kombinowaną melodię i polifonię opartą na przeróżnych tonacjach jednoczesnych.
Brakuje nam już sił, żeby się śmiać, to wykracza poza wszelkie normy zdrowotne, taki śmiech, prawdopodobnie współmieszkańcy (Holendrzy) zaraz przyjdą i nas wyrzucą przez okno. Po prostu nie daje rady chichotac cichutko w mankiet. W trakcie rozmowy wynika, że Francuzi jadą, tak samo, jak my, do Skopje, więc biorą adres hostelu, w którym będziemy mieszkać i umawiamy się już na miejscu. Jest piąta rano, naprawdę należy położyć się spać, bo przecież za chwilę ruszamy do Macedonii. Zonk, zonk, zonk, zoooooonk!

----------------------------------------------------------------

Jeremy doesn't believe that I can sing the Marseillaise, so we sing the Marseillaise together with Jeremy. The honor revenge, the boys want to sing our national anthem. We write down the first two lines on a piece of paperl and begins a metal massacre. I miss the tears, my throat hurts from laughing. View a Frenchman trying to capture the subtle cracks and scraping of the Polish language, beats rock records. Absolute winner, is a version of "till we eat hedgehogs". Let's add to this already highly composite melody and polyphony based on a variety of simultaneous tones.
We lack the strength to laugh, it goes beyond health standards, such a laugh, probably Co-residents (Dutch) just come and throw us out through the window. Just we can't manage to giggle quietly in the cuff. During the conversation we find out that the French are coming, just like us, to Skopje, so they take the address of the hostel in which we live and arrange already in place. It is five in the morning, one really should be put to sleep, because in the moment we go to Macedonia.
Zonk, zonk, zonk, zoooooonk!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz