To pierwsze, co należy uczynić. Czy się nie wstydzę? Jasne, ze trochę tak. W dzisiejszych czasach, wieku komputerów, technologii kosmicznych i atomów zaprzęgniętych do pracy, złapanych w dzikie areny akceleratorów, pewna postać wiary w ducha natury wygląda dziwacznie, nawet nie staroświecko, a zabobonnie. Dorosła baba kłaniająca się brzozie na podwórzu, to musi w oczach ludzi być cudaczne. A przecież nie rzecz w tym, jak wygląda ryt, dobieramy go z poczuciem właściwości, stosowności własnych z przyrodą połączeń, receptorów, rozumienia rzeczy, indywidualnych z naturą sekretów i umów. Zatem kłaniam się najpierw nisko i wypowiadając słowa prośby, szukam w sobie pierwszego przyzwolenia na okaleczenie drzewa, bo przecież ścięcie paru gałązek, to okaleczenie. Gdyby ucinano nam opuszki palców, czubek ucha, fragment nosa, nie dalibyśmy sobie za nic wmówić, że to zwykła gałązka. Muszę wiec przyjąć odpowiedzialność za to, co za chwilę zrobię, wiedzieć jakie jest i czym jest.
Brzoza jest drzewem łaskawym, od wieków użyczała człowiekowi swego ciała, już to na miotły, już to na amulety przeciw złym duchom, na listy, na rozpałkę, na pokrycia dachów. Ścinam te swoje kilka gałązek, przemawiając łagodnie do drzewa, a ono -łagodna mateczka, obfita w sok daje mi się w dłonie i tylko ode mnie zależy, czy wezmę tyle, ile mi potrzeba, czy dam się ponieść zachłanności. Dostaję coś jeszcze, przysysam się do gałęzi, jak cielak i długo, z poczuciem niewysłowionej rozkoszy, piję cieknący wielkimi kroplami sok. Sok ma posmak słodyczy i wiatru, cierpkość żywego drewna i ziemisty smak wody. To jedna z rzeczy, które otwierają dla mnie wiosnę.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz