środa, 26 lipca 2023
Zebedeusz ( z braku pomysłu na tytuł)
środa, 19 lipca 2023
Niezbadane są ścieżki lisie
A jak macie jeszcze fajną ławeczkę pod drzewami w ogrodzie, spowitą w zapachy ziół, to już można nie wstawać.
niedziela, 16 lipca 2023
Na leśnika z patalaszni iskiereczka mru
Moje pranie dosusza się już drugi raz, bo, owszem w sukurs modłom mym przyszła meteorologia, ale tak udatnie, że ani napoiło glebę, ani opłaca się zbierać szat ze sznura, jestem zatem w impasie. Teraz wieczorem to mogę sobie pozwolić, bo calutki dzień byłam raczej w upale. A skoro już tkwiłam w upale, zawsze, kiedy wypowiadam to słowo, myślę o książce jednego z wielbionych przeze mnie artystów rysowników/pisarzy - Regulamin na lato Shauna Tana, zawsze, więc skoro już w nim tkwiłam, to zrobiłam naleśniki na piwie z kabaczkiem. Tu uwaga dla niewiernych i wojujących, kabaczek to polska nazwa cukinii, a nie że ma inny kolor.
zatem zrób naleśniki dodając do nich miast 3/4 szklanki wody, to ciemnego piwa
a farsz będzie następujący:
- kabaczek, marchew, pietruszkę, zetrzyj na grubsze wiórki w proporcjach dowolnych. wzięłam 2 marchwie, 1 pietruszkę i 1 kabaczka, (*myślę, że jeszcze powinnam była dodać jabłko)
- zetrzyj na tarce żółty ser w ilości dowolnej
- posiekaj natkę pietruszki
- pociap cebulę w piórka. U mnie 1 cebula
- posiecz czosnek. ja 3 ząbki, bo lubię
smaż i niech odparowuje
A na już najzakońszy koniec wrzucaj ser i mieś
A później wetknij farsz w naleśniki na sobie dowolny sposób, ja na cztery, bo mi dziś tak naleśniki nie szły, że ani myśleć o zrobieniu krokieta. To znaczy jednego zrobiłam, ale był tak straszny z wyglądu, żę go szybko zjadłam.
W smaku pyszne, zdjęcia nieogar w kategorii fotografia kulinarna, bo robiłam wszystko na raz i biegałam po kuchni wołając kurwakurwa i dzie jest mieszadełko!
sobota, 15 lipca 2023
zdecydowanie poranki
Ponieważ inna jest faktura światła i jeszcze panuje człowiecza cisza. W miarę toczenia się słońca, hałas coraz zachłanniej zagłębia macki w moje uszy. Jakże się ludzie kochają w terkocie silników, silniczków, jak się pławią w możliwościach maszyn. Ale piąta rano jest jeszcze azylem, tu gdzie mieszkam. Obchodzę ogród, myję stopy w rosie, napycham się wiśniami, agrestem i porzeczkami, zagaduję sałatę. W zielnikowym kącie, pod sosną, świerkiem i kaliną koralową mam swoją ławeczkę i tam właśnie lubię siadywać, na chwilę, żeby posłuchać o czym to mlaszczą ślimaki i jak rośnie trawa. A później biorę herbatę i siadam na schodach w pełnym blasku i chłonę pola zagarniając przestrzeń do siebie, w siebie. Wakacje, choć srodze okupione zmęczeniem i zarwaniem kruchego lodu psychiki w roku szkolnym, dają taką cudowną możliwość niepoganiania się. Nigdzie zatem się nie spieszę, nawet kochać ludzi.
A propos kochania ludzi, to zalecam do poczytania Cudownych Chłopców Michaela Chabona w przekładzie Andrzeja Jankowskiego. książkę cudownie opresyjną, a nadal ciepłą i zabawną. Zastanawialiście się kiedyś jak to jest, kiedy się wyjdzie z domu w stanie zwyczajnego życia a ląduje z martwym, a dobra, przecież sami sobie przeczytacie z czym. W książce niebagatelną rolę pełni też damoklesowa tuba i wytarty żakiet Marylin Monroe, a więc spotkajcie się z nimi podejmując wraz z Gradym Trippem próbę okiełznania życia i pewnego narowistego zakończenia pisanej siedem lat książki. Cóż mogę rzec, kolejny raz Chabon bas, panowie i panie!
No i druga rzecz, to wróciłam na chwilę do niesamowitego i wcale nie sielankowego świata Wodnikowego Wzgórza, czyli wyszperałam w czeluściach Allegro Opowieści z Wodnikowego Wzgórza pióra Richarda Adamsa (przekład Paweł Kruk). Jest to kilka historii o El-Ahrerze, czyli legendarnym Wielkim Króliku i krótka, choć niesłychanie przyjemna wizyta w królikarni Leszczynka. Sprawdziłam, że mają się dobrze i zostałam tą wiedzą pokrzepiona. Zachwyca mnie, jak cudownie potrafią ludzie składać słowa, budować z nich światy, wygrywać polki i tanga na naszych mózgach, nie da się tego opisać ani pojąć moim misim rozumkiem.
A teraz trochę już kończą mi się słone paluszki, czyli czas wstać.
poniedziałek, 10 lipca 2023
AC/DC
Powinnam dostać w pacan od mojej przyjaciółki, bo regularnie wysyłam jej urodzinowe życzenia konsekwentnie innego dnia, niż są jej urodziny. No aż takim baranem nie jestem, nie myślcie sobie, różnica jest góra dwóch dni*, więc wielkie mi aj waj,
a przecież to nie znaczy, że nie mogę tego właściwego dnia złożyć wam życzeń z okazji dnia urodzin jednego z moich ulubionych postaciów, czyli Nikoli Tesli. Z geniuszy, to właśnie on i Herman Ganswindt, o którym zdaje się tu już kiedyś coś smażyłam, poruszają moją zastałą wyobraźnię i na jej powierzchnię wypływa cały motek uczuć. No bo wyobraźcie sobie, jakie to trzeba mieć w głowie światy! A więc w dniu urodzin Tesli (10 lipca) hip hip hura!
* jestem natomiast takim baranem, który zapytał z troską, czy denerwuje się przed ślubem, podczas gdy ten odbył się tydzień z okładem wcześniej.
niedziela, 9 lipca 2023
Odwlekana nadziana papryka
Dawno nie było kulinariann, no to mus coś tam przypichcić, żeby na blobku było różnorodnie i niejednoznacznie i żeby też nie wypaść z konwencji bagałaganu.
No to będzie papryka faszerowana czympopadnie, którą musiałam już zrobić, bo zamówione produkty leżały w lodówce oraz tzw "ścianie" i pomstowały, a także złorzeczyły i urągały mi w najgorszych obierkach.
A więc potrzebować będziesz:
- papryk czerwonych obszernych, co nie znaczy wielkich, wystarczy tylko, że będą miały wnętrze. To podobnie jak z wyborem drugiej połówki albo przyjaciela, choć wiadome, że w praktyce sprawdza się przy faszerowanej papryce, przy tych pozostałych różnie.
- kuskusu, swojego czasu zamówiłam w sklepie internetowym dwie paczki, pech chciał, że nie wykasowałam zera
- pieczarek
- cebuli
- jajka
- żółtego sera
- masła prawdziwego
- natki pietruszanej
przypraw:
- pieprzu
- soli
- papryki słodkiej
- curry
Na dno żaroodpornego naczynia lub gara z Gary Bułgary, które bardzo polecam, bo i piękne i cudnie się w nich zapieka (muszę kupić sobie większy bo oddałam siostrzenicy i teraz mam tylko mały), wlewasz trochę oliwy, dorzucasz pokrojonych w plasterki pieczarek, obsypujesz solą
Na 50 minut do piekarnika (bo ja wstawiam do zimnego) i zastrzelcie mnie, mój piekarnik ma swoje własne temperatury, których nie rozumiemy i u nas w rodzinie funkcjonuje to pod hasłem - ustaw na czwórkę. Więc to będzie mniej więcej temperatura zapiekania, która hula w sieci 180-200 stopni C
Nie wiem, jak wyjdzie wam, ale mi wyszła w pytonga! A i tak za każdym razem robi się przecież trochę inaczej, więc hulajcie i wy!
Zdjęcia zrobione już w trakcie obiadu, w dodatku jest cholernie gorąco, więc wybaczcie im brak urody kulinaryjnej. Trzasłam, żeby pogląd był, bo wiadome, ze co obrazek, to obrazek.
Była słoneczna sobota...
...światło jeszcze zakatarzone po chłodnej nocy, ale już dziarskie, dźgało długimi paluszkami mokre wąsy ogrodu. Nie ma nic piękniejszego nad piątą o poranku i jest to pora właściwa by napawać się ogrodem i książką i ciszą. A nie, czekajcie, o piątej rano wstało całkiem sporo bliższych i dalszych sąsiadów, by napawać się ogrodem i rytmicznym wrzaskiem silników kosiarek. Ach, pomyślałam sobie, w tak piękny wakacyjny poranek nie trzeba się stroszyć, gdyż skoszą i zasiądą w ogrodowych fotelach, na ogrodowych ławkach, w cieniu parasoli ogrodowych i będą napawać się ogrodami, książkami i..., a nie, wróć, usiedli, ale wstali kolejni, by strzeliwszy z szelek roboczych ogrodniczek, nasunąwszy zawadiacko berety na czoła, odpalić swe spalinowe kosy, a wszystko to po to, by móc później, siedząc pod szumiącą jabłonią, wdychając zapach zdyszanych jeszcze po spóźnionym kwitnieniu lip i sącząc trzymane w dłoniach lemoniady, napawać się dźwiękiem letnich ogrodów. Przepraszam, jednak nie, bo kiedy zasiedli i ci, i dodali swe jestestwa do owych poprzednich, i złączyli się w cichej kontemplacji zgolonej do łysiny trawy, z pieleszy swych, z piernatów satynowych, podnieśli się ci trzeci, którzy poszli spać na tyle późno, by nie dać się zbudzić pierwszym drapaniem słońca do okien. A otwarłszy wierzeje swoich garaży, szop swych cienistych i wilgotnych komór, wyjęli z nich kosiarki elektryczne i traktorki, i podkręciwszy wąsa, ruszyli na zielone połacie, na pastwiska szumiące i na cmentarz pobliski, by wokół pomników swych zacnych przodków porządek czynić i obowiązkiem swym spełnianym zapalczywie i sumiennie, oddawać cześć. A później ze spuszczonymi ramionami, okurzeni cali i sterani żarem, gdyż było już srogie popołudnie, wracali zbolałą drogą w pełnym słońcu z ołowiem w stopach, acz lekkością w sercu, jako że posługę swą, wojny wydanej niewiernej trawie, dobrze spełnili. I Teraz jam z książką usiadła, by napawać się ogrodem, ciszą i niknącymi już powoli za szczytem dachu promieniami, ale kiedy na drodze pojawiło się biegnących na cmentarz dwóch młodzieńców, jeden z kosą spalinową na ramieniu, a drugi pchający kosiarkę, spadłam z huśtawki.
sobota, 8 lipca 2023
"Byłbyś gotów podbić świat w piątek?"
Ostatni raz z Douglasem Adamsem, bo Łosoś zwątpienia (przekład Paweł Wieczorek) to rzecz złożona z wywiadów, wykładów, opowiadań i szkicu nowej książki, która już nigdy się nie skończy. I gdzieś tam już zawsze Dirk Gently będzie błądził szukając osoby, która wie dokąd zmierza i za nią podążał w stronę rozwiązania zagadki, a ja nigdy już się nie dowiem, od kogo regularnie wpływały pieniądze i kto czekał na niego w Santa Fe, a także czy udało się znaleźć zniknięty tył kota. To jest niewłaściwe, że po człowieku zostają rzeczy niedokończone, dlatego kończcie swe rzeczy i nie odkładajcie na później, ale Adams w jakiś sposób jednak zostawia nam ważny trop:
"Słyszę że ze smutkiem i konsternacją kręcisz głową. Nie martw się. Wszystko elegancko wymyka się spod kontroli."
(Douglas Adams, Łosoś zwątpienia, przeł. P.Wieczorek)
a teraz czas na Chabona, ale to już w następnym którymś poście.
Tytuł posta pochodzi z opowiadania Douglasa Adamsa Prywatne życie Czyngis-Chana, z Łososia zwątpienia w przekładzie Pawła Wieczorka
sobota, 1 lipca 2023
ałreola
Żyłam w przeświadczeniu, że powinnam być świętą. Dzielimy odpowiedzialność za to po połowie, moja rodzina i ja. To, co mi zaszczepiono pielęgnowałam na swój już własny później sposób, bo na mur mej rodzinie nie chodziło o uwięzienie mnie w tym poczuciu. To zrobiłam już sobie sama. Latami karciłam, a nawet karałam się za to, że nie jestem świętą, a przecież bycie nią jest najzwyczajniej niemożliwe. W mojej głowie miałam nią być. Kimś kto się nie złości, kocha wszystkich, pomaga, stawia rzeczy ludzi na pierwszym miejscu. Jasne, że tak nie robiłam, na pewno nie w stu procentach, te brakujące procenty opłacałam własnym zdrowiem, samopoczuciem, godnością. Żyłam w stanie kary i poczucia winy. Finalnie w swoich poczynaniach często wychodziłam na jędzę, bo bliższa ciału natura niż włosienica. Dzisiaj na którymś tam poziomie wiem, że nie jestem świętą i nią nie będę, nie muszę się uśmiechać do wszystkich jeśli nie chcę (dalibuk, lubię to, więc akurat spoko), nie muszę uratować świata, nie muszę spędzać każdej wolnej chwili z mamą nawet jeśli tego bardzo pragnie, nie muszę śledzić kocich ścieżek, rozważać etykiet użycia, nie muszę odpychać złości na tych, którzy mnie porzucili, nie muszę wyrzucać sobie, że nie powinnam była powiedzieć tego co mówiłam, bo powinnam była a nawet więcej, za mało powiedziałam. Jeszcze tłumi mnie poczucie dążenia do świętości, ale dziś po raz pierwszy poczułam strzępienie się tej zasłony. Chcę być sobą po prostu, z tym wszystkim, czym i kim jestem i chcę w sobie samej mieć na to zgodę. ament
chyba, wiadome, że chyba