niedziela, 23 maja 2021

znaszli ten maj...

 

Majajaj, chłodno i wietrznie, roślinom kwitnąć się nie chce, dobrze, że choć trochę pada, to pocieszające, acz wiatr wysusza wodę zanim przesiąknie w głębsze warstwy gleby. Zwabiona przez mamcię i siostrę obejrzałam z nimi jakiś polski romantyk i taka mnie naszła refleksja, że właściwie od 3. roku studiów, kiedym to poznała przyczynę moich późniejszych trzynastu lat utrapień, ale i wielu rzeczy dobrych, nie byłam na prawdziwej randce. W zasadzie to nigdy nikt mnie nie zaprosił. Trochę szkoda, bo gdy mnie św Mikołaj zapyta, albo sędzia sądu ostatecznego, to nawet nie mam czego opowiedzieć. No, ale cóż zrobić, refleksja przyszła późno, więc teraz to mogę tylko podjąć kroki foxtrota i to bardzo ostrożnie, by nie rozsypać nadwerężonej zębem czasu fizyki. Kiedy tak drążę temat, to nawet nie wiem, co miałabym na takiej randce robić, może rozmowa utknęłaby w takim miejscu, z którego ani w prawo, ani w lewo, może czułabym się piekielnie skrępowana i odczuwając presję konwersacji, przepychałabym słowa przez oczko łańcuszka, może po powrocie poczułabym ulgę, nie wiem kompletnie, jest tyle rzeczy, których nie sprawdziłam i najprawdopodobniej już nie sprawdzę. Dziwne, tyle się nasłuchałam deklaracyj, zaklęć, a żaden z aplikantów nie wpadł na pomysł, żeby zaprosić mnie na najzwyklejszą pod słońcem randkę. 

A zatem z zupełnie innej beczki

Dwie pozycje z DC związane z Neilem Gaimanem, pierwsza, to Lucyfer - zebrane w jeden tom 3 epizody z uczestnictwem infernańskiego księcia z Sandmana i seria odpryskowa Mickea Careya z rysunkami Hamptona, Westona, Pleece'a, Grossa, Ormstona i Kelly'ego. Postać komiksowego Lucyfera wymyślił Gaiman i to przyciągnęło mój wzrok, kiedy z jakiejś chwilowej potrzeby resetu, ślepiłam w ekran, na którym przewijał się serial Toma Kapinosa. Zassało, na koniec mignęło mi nazwisko, sądziłam, że to zwid, ale za drugim razem przypilnowałam i nie. I tak od rzemyczka do trzewiczka trafiłam na komiks, z którym serial jest związany jedynie luźnym szkicem i głównymi zaświatowcami, reszta, to zupełnie inne historie, co nie przeszkadzało mi polubić i serialu i komiksu. ładnie narysowany, zdecydowanie wciągający. Celująco. i przy tym przychodzi mi oczywiście Jam częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni. (Goethe, Faust), oczywiście, że jest tu i Milton i Dante i Bosch.

Druga rzecz to Czarna Orchidea Gaiman/McKean, komiks nieco przełamujący klasycznych bohaterów DC, choć mający w nich korzenie sensu stricto, bo superheroiną jest kobieta-roślina. Znajdziemy tu i niezniszczalnego Lexa Luthora, przewinie się nawet Batman, ale tym co różni Orchideę od pozostałych superherosów, to wyłamanie się z klasycznej bohaterskiej fabuły i dążenie historii bocznym, mniej więcej równoległym, ale nie oczywistym dc-owskim korytarzem. A rysunki są znakomite.

Gdyby więc ktoś z Was chciał się poświęcić dla lektury i zaprosi mnie na randkę, wezmę ze sobą komiksy, a gdyby ktoś z Was zechciał tez przynieść jakieś, to nawet pewnie nie nudzilibyśmy się (zamiennie nie nudziłybyśmy się) na randce tej. I wilk syt i owca nienaruszona.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz