Napisałam dziewiętnaście, moim uczniom. Nie mogłam ich zawieść, zwłaszcza po tym, kiedy mi koleżanka doniosła, że: "no to co że nie dostanę walentynki, i tak dostaniemy wszyscy od naszej pani", tonem lekceważącym było to wypowiedziane, że niby trochę siara, trochę po co, ale jednak, zauważone, te moje dzieciaki-kwiaty nie zostaną bez kartki w tym dniu. I oczywista, woleliby dostać od niej/niego, wiadomo, ale skoro nie, to choć tyle, na łapkę, na serce, w zasadzie nic, ale jednak trochę.
Pomstuje się czasem na to święto, że obce, że owakie, że niechrześcijańskie, aleć po pirsze primo zastanawiamy się po a) co to za święto po b) skąd się wzięło i po c) na czym polega? [to już łatwe do odszukania odpowiedzi na te podpunkty, zatem nie nadpisuję]
i co z tym podłym świętem miłowania zrobić?
Ech, gdyby tak klasycznie i odruchowo przyjąć, to chciałabym mieć z kim je spędzać, uczciwie napiszę, chciałabym mieć kogoś, do kogo te specjalne słowa powiem, napiszę, pomyślę, pewnie, że chciałabym. Ale nie mam, niefortunnie układały się historyjki w żywocie mym, więc tego wyznania przynależnego memu etapowi życia, uczynic nie mogę, ale
napiszę jutro mojej rodzinie i przyjaciołom
i poślę pocztą szkolną moim uczniom
joho
i też fajowo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz