wtorek, 4 lutego 2020

Gdy nie kręci cię w Mombasie, ruszaj brachu na Podlasie, czy jakoś tak

A kiedy była u mnie Retes, to robiłyśmy sobie z lieniem w Dobrym Mieście o tak



i obejrzałyśmy skansen miejski, czyli całkiem przyjemną uliczeczkę z zakładami rzemieślniczymi (ale tylko z zewnątrz, bo było późno, ciemno i padało)

a jeszcze nasamkoniec później, udałyśmy się do hotelu na kawę i lody, ach, jak hrabianki

a nasampóźniej kazałam Retes oglądać te mroczne materie

a na kolejny dzień to już jechałyśmy do Juchnowca w opadach jedynego śniegu tej zimy.

*

Juchnowiec jest na Podlasiu i korzystając z bycia tam, u Reteski, zawsze udaje mi się coś ładnego i bardzo podlaskiego zobaczyć, jak na przykład Supraśl.


W Supraślu byłyśmy, a  jakże, tradycyjnie późno, gdyż musiałyśmy się wyspać przecież, bo ferie są po to, wysypiać się żeby, a jeszcze zanim to, zanim tamto i zanim siamto, to zlądowałyśmy w miasteczku srodze po południu, ale to nie szkodzi.

Muzeum ikon jest znakomite, a znajduje się w Monastyrze Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Jana Teologa. Sale wystawowe zaaranżowane są jako wnętrza groty, cerkiewki, przydroża obok starej chaty, które to wnętrza przydają, dzięki stłumionemu światłu i prawosławnym pieśniom, aury tajemniczości, modlitewnej zadumy. W takim entourageu mogłam do woli naprzyglądać się prezentowanym tam ikonom, a do woli, bo byłyśmy z Retes i panią kustosz samotrzeć, więc był luksus oglądania nieśpiesznego i w wielkim skupieniu. W samotności niemalże, bo przesympatyczna pani kustosz zupełnie nie bała się, że będziemy lizać ikony, czy pisać na nich HWDP i pozwalała nam na zaszywanie się w zakamarkach z ikonami sam na sam. Od czasu do czasu wymieniałyśmy zdania i informacje.
Ikona to jest światło absolutne, to ludzka dyscyplina i kontemplacja, to okno na zupełnie inny świat i niekoniecznie musi to być świat z wyobrażeń religijnych, to dziura w artyście, przez którą patrzymy mu do duszy i przez tę duszę widzimy inne rzeczy. 
Ekspozycja nie jest jakaś ogromna, ale naprawdę warta obejrzenia i życzę wam, żebyście mieli na to takie jak my warunki. 















Jest też kilka barzo ciekawych ikon współczesnych artystów




I ocalałe fragmenty polichromii z oryginalnej cerkwi, która została wysadzona



No i nie obyło się bez wyniesienia drobnych zakupów z muzealnej księgarenki, z czego przezacnym nabytkiem, jest świetnie wydany album o Nowosielskim (to ten czerwony).



Po muzeum była ziemniaczana babka i zupa z kiszonych opieniek 




i obowiązkowe połażenie pomiędzy chatami tkaczy. Jako, że padało, było wieczornie, to i ludzi katulało się niewielu, zatem miałyśmy ulice też głównie dla siebie  i tak się szwendałyśmy chłonąc opary czasu z drewnianych domostw, z płynącej nieopodal rzeki.










A w drodze powrotnej zajechałyśmy do reteskowych przyjaciół, których też już znam od którychś wakacjuszy i tam się uśmiałyśmy po korzonki włosów przy niesamowitej, jak zawsze z nimi, rozmowie pełnej cytatów, myśli, rozważań, durnych żartów i żartobliwych durnot. Oraz psa i kota.

W domu reteskowym kontynuacja gadania do późnych godzin wieczornych



A na dzień trzeci byłam na spektaklu retesowej grupy Trylobit, którą tworzą mieszkańcy Juchnowca, w tym osobisty retesowy brat oraz osobista brata żona. 
Spektakl mana imię "Moja babka urodziła się w Taszkiencie" (reż. Teresa Radziewicz) i jest opowieścią osnutą na wątkach babcinych opowieści z historii rodzinnych członków grupy. Mają Trylobici cudowne babki, trzeba przyznać i jak sami mówią w spektaklu, wszystkie one były twardymi kobietami.
Spektakl, przyznam szczerze, zajął mnie ogromnie, nie spodziewałam się, że grupa entuzjastycznie nastawionych amatorów, robi coś aż tak profesjonalnie. Przedstawienie jest kompilacją żartu, rubaszności, romantyzmu, dramatów życiowych w pięknej poetyckiej odsłonie, z bardzo wysmakowaną, oszczędną, a przecież przebogatą dekoracją,  ze świetnie dobraną muzyką i czułą grą aktorów. 
Cudowna jest na przykład scena, kiedy nagle, zupełnie znikąd, tuż przed nami, widzami, pośród świeżo utkanego płótna pojawia się młoda panna w welonie i kwietnym wianku. Nie widzimy jej twarzy, panna idzie powoli w głąb sceny i znika tak samo niesamowicie, jak się pojawiła.
Mamy w spektaklu, obok klasycznego teatru aktorskiego, teatr przedmiotu z zajmującą i przykuwającą oko historią z niemieckim snajperem, mamy teatr cieni z wzruszającymi historiami miłosnymi, jest jak osnowa historii podróż pociągiem, a wszystko pięknie, wszystko wciągająco. Obejrzałam dwa razy pod rząd i nie znudziłam się ani razu. Więc gdyby ktoś był akurat w pobliżu i zupełnie przypadkiem grali znów, idzie niech tam do nich, do tego świata, który został odciśnięty w pamięci na na płótnie


a później dyskutowaliśmy z aktorami o sztuce, o jej roli w życiu, o potrzebie kultury...



a na ostatni dzień było jak w tym dowcipie z budzeniem. Zebrałyśmy się z retes z dyskusji trochę wcześniej (sic!), gdyż raniutko na pociąg (o 7 mam). Leżę sobie rano i czekam aż zadzwoni budzik, ale dziwnie jestem wyspana, wchodzi Retes
ja: już? która godzina/
Retes: dziesiąta

tada!

2 komentarze:

  1. Kocham Was obie i napiszę "A nie mówiłam/pisałam ", intelekt Aś ponad wszystko .

    OdpowiedzUsuń
  2. ponad wszystko to święty spokój, Grażko! :D
    my Cię też! :D

    OdpowiedzUsuń