Herbata purpurowa z Kenii ma smak popiołu, w głębi smaku przypomina mate, której szczerze i z oddaniem nie znoszę, z ulgą siorbnęłam czajniczek do końca (nie wolno marnować wody) i naparzyłam sobie pu erh przywiezionej mi przez nieocenionego Sajka z prawdziwej prowincji Pu-erh. Właśnie zaczęłam wkładać głowę w monitor, a przypomniało mi się, że mam okulary, bo ja prosz wszechświata własnie znowu, po piętnastu latach niemania, mam, to sobie te okulary nadziałam przed chwilą i piszę widząc, co, jak sądzę, pozostanie jednak bez wpływu na wypływające spod moich palców dyrdymały.
Może ja ciągle tymi herbatami, tą meteorologią świata ciała i ducha zanudzam, ale nie sposób uniknąć mówienia o czymś, co jest znakomitą przyjemnością w życiu, a ponieważ blog odwiedzają od przypadku prawdopodobnie jedynie jacyś zabłąkani znajomi królika, to ja sobie głównie piszę do siebie, to mogę.
A jak mam więcej wolnego czasu, to bardziej chce mi się, tylko ja to taka powolna jestem, że już inni poszli,a ja dopiero zaczynam, ale jak mnie dublują, to im się wydaje, że szłam przodem, więc błogosławione kółka, kółeczka i groszki.
Przeczytałam sobie wczorej nowo wyszły tom Fistaszków, jak zwykle znakomity i w tomach tych dodatkowo, co jest dla mnie cymesem, barzo udane są słowa wstępne, tym razem pani Sylwii Chutnik. Każdemu, kto Fistaszków Charlesa Schulza jeszcze nie zna, zalecam bezwzględnie, a i własnie mi wpadło do głowy, że lubienie tego rodzaju obserwacji świata mogłoby być dla mnie miernikiem porozumienia na przykład - niech przepadną z moich znajomości i sczezną na pniu wszyscy ci, którzy Fistaszków nie pojmują, którzy nie czerpią z nich mądrości życiowej, którzy nie potakują z zachwytem, że oto tak właśnie, którzy nie uśmiechają się przy nich z głębi swojego zajęczego kołaczącego rytmem planet, serducha! mogłabym wtedy zakrzyknąć i poczuć się oczyszczona z nieporozumień na tle poczucia humoru, rozu i porozumienia. I możliwe, że zupełnie odruchowo tak własnie jest, i to by tłumaczyło, że...
W związku z Noblem dla Olgi Tokarczuk, nabyłam dwa tytuły, których nie czytałam, bo jakiś czas odsuwałam autorkę z pozycji pierwszych na liście na dalsze, z przyczyn głównie finansowych, ale ten Nobel pobudził moje uśpienie, bo ja od studiów cenię paniolgowe pisanie, i nabyłam, i dziś rano przeczytałam Podróż ludzi księgi. I ładnie. Tokarczuk mnie przede wszystkim kupuje swoją magią unoszącą się z tyłu słów i między nimi, to jest podobne uczucie, jak przy niektórych książkach Murakamiego. Oczywiście nie bez znaczenia jest, że mają te książki w sobie myśl i nad nią rozważania, mają historie z ludźmi, którzy narysowani są głęboko krwią, kością i duchem i mają piękny, nienudny język. A kiedy już tę "podróż..." skończyłam i oglądałam okładkę (bo ja zawsze oglądam sobie długo i dokładnie wszelkie obrazki na i w książkach), to znaczek "The Nobel Prize 2018", wzruszył mnie ogromnie. Nasza, pomyślałam sobie, jakie to cudowne uczucie...
*
A w drodze do szkoły czytuję Legendy i podania ziemi raciborskiej, zebrane przez Ewę Wawoczny i takie ładne, u źródła, i dawnego, i współczesnego, naturalne bajanie.
*
i jeszcze sobie poprzeglądałam swoje stare wiersze, też wzrusz, sporo tam rzeczy, które trwały, dziwne, że już tak zostaną utrwalone
*
Na koniec szybkie jadło:
cebulę podsmażamy na oliwie z odrobiną curry
dorzucamy pieczarki, solimy, pieprzymy i smażymy dalej, ale tak, żeby nie wysmażyć wody. całość studzimy
w tym czasie gotujemy makaron
Hej. Tu zabłąkana (głównie w labiryntach wlasnego umysłu) znajoma królika :D Trafiam tu z premedytacją i calkowitą świadomością, bo tu się zwalnia, przystaje i oddycha. A ja mam straszne problemy z oddychaniem. Tym płucnym i tym mentalnym.
OdpowiedzUsuńWierzę, kurcze, mam podobnie
OdpowiedzUsuń