środa, 1 października 2014

Polodowcowo 2

2 września 2014 (piątek)

Warmia południowa. Kwiecewo zatrzymujemy się pod barokowym kościołem św Jakuba Starszego (XVII w). Jest piękny wrześniowy dzień, jesteśmy w dobrym nastroju i Warmia wychodzi nam na przeciw ze swoimi cudami cudeńkami. Kościół położony wśród starych drzew, otoczony zabytkowym cmentarzykiem jest niezwykle klimatyczny.

 
 
 


Na teren kościoła wchodzimy przez bramę o pięknej linii.

 


Kościół niestety zamknięty, więc staramy się maksymalnie wrazić nasze pyski pomiędzy kraty i dojrzeć polichromię sufitową z Trójcą Świętą. Przedstawienie wygląda jak rycina wyjęta  z księgi i bardzo żałujemy, że nie dane nam jest obejrzenie go z pozycji bardziej komfortowej niż ta




Podczas (pardon) penetracji entourageu, okazuje się, że okrutnych ludzi czeka kara w postaci karmicznej redukcji do stanu niższego np kwiatów


Na cmentarzu piękne, kute krzyże i swojskie nazwiska. Rada odnajduje miano rodowe, więc zastanawiamy się, czy czasami nie jest związana z tym miejscem jednym z korzeni, korzonków lub pędów z popędem do yyyy do czego tam popęd chce








Na krzyżu drewniany, przejmujący mnie Chrystus




Oczywiście należy zrobić sobie zamostrzał - zamosierrę


Wychodzimy, w bramie Rada odkrywa fresk, którego wchodząc nie zauważyłyśmy. W środkowej części tryptyku Chrystus zmartwychwstały, po lewej płaczące niewiasty, po prawej zaś ... niemieccy żołnierze w swoich charakterystycznych hełmach pochylający się  nad grobem. Konsternacja
Eej, co tutaj robi Wermacht? pytam,   o sso chodzi?!
 Zagadka rozwiązuje się dopiero później, kiedy już jesteśmy w domu, otóż brama kwiecewskiego kościoła okazuje się być tak naprawdę mauzoleum poświęconym żołnierzom poległym w I wojnie światowej, zaś fresk jest jedynym (poza bryłą) ocalałym tego mauzoleum elementem. Tak, czy siak wrażenie  bardzo dziwne jak strzał w potylicę z zakrzaka.
Acz fresk barzo przyjemny w linii, szkoda tylko, że cholernie trudno rozpędzić się do strzału z mostu z powodu ograniczonej ścianą przeciwległą, rozbiegu.



Ruszamy dalej - Na Świątki!. - kościół pw św. męczenników Kosmy i Damiana, neogotyk z XIXw. Niestety nie da się do niego wejść, wierzeje zawarte, więc obchodzimy go wkoło wędrując po przykościelnym cmentarzyku.




Czuję feblik do takich kiczowatych cudeniek, jak ten malowany anioł u podstawy krzyża


i do wszelkich napisów, inskrypcji, informacji na czymkolwiek



(rzecz jasna nie wspominając już o dozgonnej miłości do starych krzyży /prawdopodobnie jednak byłam krzyżakiem/)
(mhm lubię tez pająki)



Przy okazji natykamy się na pozostawione zdaje się ku przestrodze niefortunne skutki makijażu świętych.

Tu Pieta, Matka Boża Brezniewowska



Wyraziste brwi i  szminka, czyli jak przypodobać się Bogu...


Jak widać trzeba obalić mit, że Jezus Chrystus poszedł  na męczeńską śmierć zaniedbany. Paznokcie w modnym  kolorze orange



A tu Rada kontempluje święty wizaż                                                                                                                                



 Obok kościoła bardzo ładna plebania (chyba to plebania) z czerwonej cegły, z przyjaźnie choć zazdrośnie nastawionym psem, który chętnie poddaje się pieszczotom i admiracji fotograficznej, jednak ze złością wzbrania swojemu koledze pozować do zdjęcia, merdać do nas ogonem i takich tam...



Pies i Rada


Pies i wusz


Pies i pies, któremu nie wolno jest się cieszyć, gdyż Pies i tylko Pies jest naszym kolegą i w związku z tym to właśnie on oprowadza nas po terenie




Jedziemy do wsi Kalisty, gdzie spodziewamy się zobaczyć dwór von der Groebenów. Dwór jest, ale niestety za ogrodzeniem i pod kuratelą dwóch wilczurów, więc podejść nie da się. Na spotkanie wychodzi starsza pani, zatem pytamy czy można fotografować i ucinam sobie przy okazji krótką pogawędkę. Pani jest dumna z syna lotnika, narzeka na niegrzecznego psa numer 2, który musi być uwiązany, gdyż inaczej dusi kury i turystów, chwali psa numer 1, który jest łagodny i przyjacielski i nie udusił jeszcze żadnego turysty a już najfajniej, że nie udusił żadnej kury, pyta skąd jesteśmy Taka już przypadłość ludzi tutejszych-  pogwarki, kontakt, ciekawość, lubię to, może dlatego, że kiedy chce mi się gadać, to lubię gadać. Skąd się to bierze nie wiem, może z jeszcze swoistej dzikości tej ziemi, ze śpiących pod jej skórą pogańskich energii, może sączy się z pradawnej przyrody, wzgórz, strumieni i rzek, wyparowuje z mokradeł, może, nie wiem.

Dwór o bardzo skromnej, ale eleganckiej bryle, parterowy, ocieniony przez wielkie rosnące na podwórzu drzewo - ach, jak kocham takie drzewa. Już wyobrażam sobie małe dworskie dziewczynki w białych letnich sukienkach fruwające pomiędzy  gałęziami na linowych huśtawkach. Dziewczynki prowadzące przyjęcia dla lalek pomiędzy sękatymi korzeniami. Dworskich malców wspinających się na potężne konary, gospodarzy domu odpoczywających w cieniu liści, leniwe powietrze prześwietlone słońcem i migoczące cienie rzucane na ścianę domu. I te dwa psy - jeden grzeczny a drugi krnąbrny, co kury dusi. i oba kochane jednakowo.



Nasz droga wiedzie teraz przez Włodowo. Co prawda nie miałam w planie tej wsi, ale napatoczyła się i proszę, jak potrzebne są przypadki napatoczeń.



Tradycyjnie na wzgórzu (ach dzięki wam, o gwiazdy za mnogość  wzgórz tu  i miejsca na piękną architekturę!) XVIII-wieczny kościół pw Matki Boskiej Częstochowskiej. Otynkowany, przysadzisty niesie nieodparte skojarzenia z rumuńskimi kościołami warownymi, tylko murów wokół brak. jest w jego bryle coś szczególnego, coś, co mnie bardzo urzeka, może jego proporcje, może harmonia z miejscem, nie wiem tego na pewno, ale czuję swojskość, akuratność, spokój pod tym brzęczącym słońcem i owadami niebem. a może to właśnie ta chwila.





Niestety i ten kościół jest zamknięty i w dodatku brak tu plebanii, do której mogłybyśmy tradycyjnie udać się z jęczącym kołataniem, by było nam otworzone. Wieś cicha, jak wymarła, jej życie toczy się w miejscach niewidocznych, a toczy się, bo spomiędzy budynków słychać rąbanie drewna, mruczenie gospodarujących dusz.


Tu Rada kołacze do Domu Bożego, ale nikt jej nie otwiera hmm...
Ps: Albowiem nie wszyscy wejdą do Królestwa Niebieskiego*

*niektórzy do zielonego, inni do żółtego albo pomarańczowego






Przyznaję, karcę się za siadanie na zabytku


Sugestia urody witraży



Te tu pozy (o ile można je nazwać szumnie pozami) nie są początkami choroby Parkinsona ani pozostałością po przebytej Heinego-Medina , tylko mało udaną próbą zrobienia zdjęcia wusz w skoku




A tu Rada robi pokazówę "Tak się skacze idioto!"



Zakurzoną drogą, która osiada na samochodzie (samochód Rady posiada bardzo ekstrawaganckie imię Agilla, dla przyjaciół Agilla)  jedziemy do dworu w Bieniaszach. Jest to też dla mnie podróż sentymentalna, ponieważ w tym XVIII-wiecznym dworku rodziny von Petzinger, spędziłam niezwykle miłe chwile na konferencji ekologicznej. W dworku odbywały się spotkania i wykłady oraz nocowała grupa uczestników w związku z czym mieliśmy przyjemność spędzić fantastyczne chwile w dwornym otoczeniu. Ponieważ na konferencji prowadziłam jeden z wykładów, mieszkałam razem z resztą kadry, (* czyli moimi kumplami łuhuhu, acz przyznać trzeba, że "kadra" brzmi profesjonalniej i szumniej)  w Pałacu w Wojciechach położonym niedaleko. Człek był młody, piękny i beztroski. I z kacem na drugi dzień, ale pocieszające jest, że nie był zostawion z tym kacem sam.


Na tyłach dworku schody prowadzą do parku, a stamtąd do Jeziora Bieniaskiego


Tu samostrzał w dwornych okolicznościach


Park pomimo tego, że czasy pełnej świetności ma już za sobą, nadal urzeka leśno-angielskim założeniem, dzikimi zakątkami, wysokimi i rozłożystymi drzewami, pod którymi  kładą się słoneczne plamy, którym udało się przemknąć pomiędzy chciwymi liśćmi. Serce roście, że ludzie prowadzący tu hotel mają tak duże wyczucie przyrody i potrafią właściwie korzystać z jej piękna


Nad Jeziorem Bieniaskim obłędny spokój. Siadamy z Radą na pomoście i nie odzywamy się do siebie wcale. Wygrzewamy się w słońcu jak rozpieszczone koty, zamykamy oczy, słuchamy własnych myśli, własnych serc, które przez tę jedną wiecznie trwającą tutaj chwilę, mogą odpocząć od pośpiesznego rytmu. Powoli zanurzamy się w ów obłęd (prawie jak deprywacja sensoryczna)




Miłakowo. Miejsce, które można określić słowem miastowieś, bo mocno parterowe i puste, ani wiejsko tu, ani miejsko. Mam wrażenie, jakby połowy obrazka brakowało i jakby niepełność tę wypełniono substancją "domową" ale tylko tymczasowo. Pusto, przejazdowo, dziwnie... Najprawdopodobniej przyczyną tej dziwności są ogromne zniszczenia, jakim uległo miasto w czasie wojny szwedzkiej, a później radosnego przejścia wojsk napoleońskich*.
W tych dziwacznych okolicznościach archi-tektury idziemy jeść. W poszukiwaniach miejsca stołowego trafiamy na szyld "me...lina" i po ostatnich wybrykach górowieckich, trochę się tego szyldu obawiamy. Od czego są jednak lokalesi, pani kwiaciarka uspokaja nas, że można tu zjeść i nie powinnyśmy sugerować się dziwacznym tytułem knajpy, który to tytuł (idiotyczny zresztą uważam) wymyśliła pani Magda Gessler, bo knajpa uległa rewolucji (*na marginesie, Napoleon mieszkał tu ze trzy dni/ nie w knajpie rzecz jasna).
Knajpka na uboczu, w piwniczce, ale gustownie zrobiona, bez zbędnych gratów, tarasik oddzielony parkingiem - to mankament, ten parking zakurzony zamiast ładnego zieleńca, który mógłby być obiadowym tłem. Zamawiamy polędwiczki wieprzowe w sosie kurkowym z opiekanymi ziemniakami i buraczkami, ponadto Rada zupę pokrzywową, a ja sałatę. Jedzenie bardzo dobre i w ilości zaspokajająca głód już połową porcji, ceny w miarę, więc jeśli będziecie w pobliżu, namawiam




XIV-wieczny kościół  pw św Elżbiety i św Wojciecha podobnie, jak pozostałe budynki, sprawia wrażenie zagubionego we przestrzeni, odartego z kontekstu, choć jako budowla jest tradycyjnie bardzo ładny




Komu ufa Rada?

I świątkowy w formule Chrystus Ukrzyżowany


Lew u drzwi prawdopodobnie został ukarany za gryzienie wiernych w palce i za karę otwiera podwoje wisząc głową w dół

Budynku kościoła z jednej strony broni solidny mur z polnych kamieni


co musiałam oczywista sprawdzić


Wewnątrz jedna ze stacji drogi krzyżowej. Było ich (to jasne) więcej, ale ta ma najlepszy napis


Formuły praktyk religijnych zwykle powodują we mnie wewnętrzny chichot, nie poradzę, że mam durnowate skojarzenia

A kiedy rada zdejmuje mój wizerunek na tle "mądrości tablicowej" podchodzi do nas zakonnik
- To do której gazetki? Pyta
- YYYY .. yyyy y odpowiadamy.
- A nie, bo ładne motto, wykrztuszam  z siebie znajdując w mózgu coś na kształt sensownej odpowiedzi


Obok kościoła siedziba Franciszkanów



 I kościół parafialny Podwyższenia Krzyża Świętego



Zostawiamy dziwne Miłakowo i zmierzamy do Książnika czyli z niemiecka - lasu Hercoga (Herzogswalde). Niewielka wieś z XVIII-wiecznym klimatycznym kościołem Matki Bożej Nieustającej Pomocy (módl się za nami). Szaro otynkowana niewielka i prosta bryłą kościoła stoi na rozstajach. Wcześniej był to kościół ewangelicki, stąd jego niewymyślne, ale pełne smaku linie. Miejsce samo w sobie ma ciepłą aurę, powoli zapada zmierzch, powietrze robi się cięższe, gęstsze i zaczyna kiełkować w nas dziwne poczucie podróżowania poza czasem.




Pod ogrodzeniem kościoła piękny nagrobek - krzyż z kotwicą, nie jest to jednak klasyczny krzyż świętego Klemensa. Tamten ma formę stylizowaną na kotwicę, a ten formę ściętego drzewa, co zwykle symbolizuje przedwczesną śmierć. Na krzyżu owinięta kamienna lina z zawieszoną kamienną kotwicą,co może oznaczać jakiegoś marynarza, który zginął na morzu. Korzenie krzyża kurczowo czepiają się rzeźbionych  kamiennych brył, wczepiają w nie, jakby koniecznie chciały utrzymać się na powierzchni życia, nie przewrócić. Myślę o pięknie dawnych nagrobków, o ich formie i zastanawiam co się stało z tym poczuciem obecnie, dlaczego największym wzięciem cieszą się  granitowe lub marmurowe landary, które marnują skalny materiał na brzydotę, bo to już nawet nie lastriko, które w założeniu było tańsze i jakoś się to wtedy uzasadniało.




Niedaleko  inne stare groby z kutymi krzyżami




Dalej ruszamy polną drogą przez las szukając miejscowości Ponary. Tereny przepiękne, las niesamowity, rzednące promienie słońca przeświecają przez liście, droga wznosi się i opada dzięki pracowitości lodowców skandynawskich (dzięki wam o glacjały!). Najpierw przegapiamy skręt i mkniemy zostawiając cel za sobą, jednak niezawodny instynkt nakazuje nam surowo "zawróć, proszę cię zawróć...". Parkujemy w zaułku przed zniszczonym dworem. Do bramy podchodzi milczący, wąsaty  człek i gmera kluczem w zamku. - Można wejść? Wołam do niego. Milczący Sumiastowąsy  wskazuje ręką na podwórze czyniąc coś w rodzaju gestu zapraszającego, więc się ładujemy Na podwórzu pod kartuszami herbowymi Sumiastowąsy ożywia się, i zaczyna nam opowiadać historię dworu, który obecnie fragment po fragmencie jest rozkradany przez ludzi i tym samym rozpływa się w niebycie





Metalowa pergola nad werandą


XVII-wieczny barokowy wór otoczony jest przez fantastyczny park z przepięknym starodrzewem, z mnogością liściastych odmian gatunków, aż się chce wędrować po nim w powłóczystej sukni albo  powłóczyć nogami wędrując.


I jezioro Narie ze szczątkami domku kąpielowego, maleńkiej przystani kajakowej i werandy, która aż piszczy, żeby sączyć poncze od wschodu do zachodu słońca będąc owiniętą w szlafrok kąpielowy albo nawet i tę powłóczystą suknię





Zaciekawia mnie opowieść o skarbach we wnętrzu, które padły łupem okolicznej tłuszczy. A można wejść? Pytam z głupiafrant, choć Rada (jak póxniej wyznaje) właśnie wizualizuje sobie morderstwo, posiekanie na kawałki i zatopienie naszych zwłok w jeziorze. Na szczęście Sumiastowąsy nie okazał się Hannibalem Lecterem, zatem wyszłyśmy w jednym kawałku. Znaczy każda z nas w swoim jednym.
Ale zanim wyszłyśmy szał. Wnętrze klękajcie narody! Fakt, zniszczone, zdewastowane, rozłupane na kawałki, ale od czego jest wyobraźnia. Koronkowo rzeźbione szerokie schody, po których winnam schodzić w również powłóczystej, ale tym razem nocnej koszuli, peniuarze i ze świecą w lichtarzu. W ogóle w tym miejscu mam szczególną ochotę na snucie się i ubieranie w powłoczki, może dlatego, ze miejsce to ma swoją białą damę? Prawdopodobnie jest nią Benita von Groeben, matka ostatniego właściciela dworu, która grała o swoje życie w szachy z sowieckim oficerem (1945). pomimo wygranej partii, Benitę rozstrzelano



I schody spiralne


I piece kaflowe dworskiej urody, choć niestety szczątkowej całości.





A przestrzeń wewnątrz jest wielka. Rzeczywiście ten dwór w środku okazuje się przestronniejszy i większy, niż wydaje się na zewnątrz


Żegnamy się z Sumaistowąsym, Rada wciska mu w dłoń drobną podziękę za opowieść, życzliwość i za to, ze nas nie zamordował a mógł i jedziemy dalej.

Przedostatni przystanek tego magicznego dnia - Boguchwały. Niebo ciemnieje, w powietrzu rozpływa się zapach ogniskowego dymu, ze wsi przyciszonymi głosami nawołują się podwórzowe psy, ludzkie głosy niosą się jak leciutki szmer i nagle znajdujemy się w bezczasie. W jedynej w swoim rodzaju podróży, jaką się czuje nawet za progiem domu. Że jesteśmy tak blisko domu, a tak daleko, jak w innym kraju, jak w innym świecie. Jakbyśmy wpadły w dziurę czasową, jakby czas stanął, jakby wszystko wokół było magią. Obejmuje mnie dziwne wrażenie niezwykłej gładkości i łagodności powietrza, nie jest ani zimno, ani ciepło, nie jest ani jasno, ani ciemno, po prostu jest. Mózg wpada w rzadko spotykany stan, rezonuje z tu i teraz, w środku nie mam ani wesoło, ani smutno, po prostu mam.


XVII  -wieczny kościół św Barbary










i na koniec, już w półmroku Ełdyty Wielkie - najstarsza wieś parafialna na terenie Warmii. Stąd pochodziła czarownica Dorota Zegger stracona w 1747 roku za zmowę z diabłem.

Kościół pw św Marcina (XIVw), o którym pisał Mieczysław Orłowicz tak: "...na granicy Warmii nad Pasarją Ełdyty z bardzo starym kościołem zbudowanym z granitu..."

Pierwotne ściany z  kamienia polnego stanowią obecnie bazę budowli, później podwyższono kościół domurówką ceglaną. Przed kościołem drzewa, przy kościele cmentarzyk, zapada głęboki wieczór...



















2 komentarze:

  1. Połazikowałam sobie z Wami.
    Fajna wycieczka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękujemy, ja po raz kolejny namiawiam - do mnie do mnie posiedzieć, pozwiedzać! wiem, byłaś, ale na dłużej, na samą tylko Warmię! :**

      Usuń