W ramach ulistnienia dokonałam naprawy zabawek przyszywając im oberwane kończyny i inne części ich tkanego ciała, a także opróżniłam biurko z wielu pozycji piśmiennych, które już dawno przeczytane, obejrzane i uczute, trzymałam na wypadek nie wiem, trzęsienia ziemi, wojny, czy też zwykłej rozpaczy.
Popijając całość wodą z cytryną i imbirem
Ale istotną rzeczą, którą udało mi się wykonać, to odnowienie zapasów nalewek. W poprzednim sezonie zdjęta smutkiem i leniem zaniechałam szlachetnego nalewkarskiego procederu i stała się rzecz szkodliwa i przykra. Wszystkie półki z kolekcjonerską świętą półką włącznie, zostały opróżnione do cna, bo przyjaciół i rodziny sporo jednak jest, a zapas nie był odnawiany na bieżąco. No to teraz odczyniam błędy i naprawiam zło - zlałam już maliniak, jarzębiak i pigwówkę nastawione jesienią i już leżakują do klaru. Zebrałam kwiecie bzu czarnego na Chrabąszcze Łzy, bo to nalewka i pyszna i na zdrowie korzystnie wpływająca za sprawą rzeczonego bzu i arcydzięgla litwora. Nastawiłam też kalinówkę, a do popłuczyn po wiśniowej com myślała, że zmarnowałam spiryt bo wiśnie już drugi raz nie nadały smaku, dorzuciłam onych zerwanych czereśni i jak sądzę, bedzie. Jest też truskawkowy Warmijski Świt z nutą brandy i rumu, która to nalewka krzepi serce i ducha, kiedy na dworze jest ziumb, ciemność i zawierucha. Żałuję, że przegapiłam listkówkę wiśniową, bo mi się nie chciało, ale bogać tam!
O tak sobie gniotę kalinę, której w ubiegłym sezonie było w pip na moim krzaku. A przepis podałam ongi tu
Dziś nastawiam jeszcze Myętową Namyętność, gdyż chcę zabrać butelczynę na długi łikend w Brzegu, by móc nią pokrzepić poetów, a miętówka ma to do się, że już po 10 dniach pić ją można, choć o niebo lepsza jest minimum po roku (rzadko dostoi tyle, bo dodajemy ją do wody w upały, co nadaje wodzie świeżości i aromatu znacznie lepiej niż wywar z mięty)
A poza tym snułam ponure plany aneksji któregoś z krajów, płatnych morderstw i remontu, z czego trzecie jest najtrudniejsze i największą mnie zdejmuje obawą.
No i mieliśmy gości. Tradycyjnie zresztą, mało jest dni bez gości, ale to barzo świetnie, lubię gości, bo mogę sobie odwlec pilne roboty ha! Przy okazji skomponowany naprędce drink z podłej brandy, sprite'a i mrożonych truskawek zamiast lodu, którego się zapomniało zrobić, ma zaprawdę interesujący smak i wcale nie taki podły
A, i byłam na dziewiątce beetowenowskiej i wykonano też Kilara "Angelus", dyrygował sam maestro Antoni Wit, więc to jakby uczestniczyć w wielkim święcie (i teraz czuję się, jakbym zdradzała mojego ukochanego pana Piotra Sułkowskiego) , acz mocno mi przeszkadzało bycie na balkonie, gdzie się echa źle rozkładają i brakuje części dźwięków niestety, co sprawia, że się orkiestra trochę w odsłuchu rozjeżdża, no ale tam! Za dwa tygodnie też niestety mamy na balkonie, ale wiadome, trzeba było sprawdzić kiedyś, jak to jest.
Ponieważ już byłam w mieście wojewódzkim i miałam chwilę czasu, niechcący kupiłam też sobie Janusza Hochleitnera "Warmińskie łosiery. Studium lokalnego pielgrzymowania". Do poduchi czytam Opowieści Chasydów Martina Bubera i słówko o rzeknę być może jak skończę. Być może, bo też może mi się nie chcieć
ament
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz