*
W piątek, uznając że żadne Ksawery nie będą zuchowi dymać w twarz, przedzierałam się z Żegot do Gdańska i zaskoczka - najwięcej plusów dodatnich zebrała trasa Żegoty-Jeziorany, jakkolwiek ślisko było jak sam skurwysyn i śnieg napieprzał jak dziki, to drzewa zdaje się powstrzymywały wiatr przed zepchnięciem nas do rowu. Plusy ujemne zaczęły się w Jezioranach, gdzie przykoczowawszy 3 godziny puszczając jednocześnie kantem pociąg, na który dążyłam, przymroziłam sobie spodnie do zadka a zadek do kośćca. Próbując zaczepiać okolicznych kierowców dowiedziałam się kto już siedział dziś w rowie, a kto nie ma zamiaru i dlatego nie rusza się z Jezioran. Wreszcie nadjechał powracający z zaginionej misji bus, który powinien wyjechać z Jezioran o 15tej /no to prędziutko prędziutko bo już po 18tej/ i uwiózł nas rozpromienionych, że w ogóle jest jakiś transport w stronę Olsztyna, mijając po drodze lodowe rzeźby samochodów w rowach, a także cwanie wywijając się niedostatecznie chitremu wiatrowi. Śnieg nadal napieprzał.
Zdążyłam na pociąg, który drogą zdalną podrzuciła mi Justyna, a skoro na ten pociąg zdażyłam, to odwołałam akcję ratunkową mającą w programie przeszkodzenie Zinkowi i mojemu byłemu narzyconemu, Kapitanowi Sparrowowi w męskim wieczorze, co nawet mogłoby się dobrze odbić na ich zdrowiu, zważywszy na zdany mi w niedzielę raport z tej impresji.Tak czy siak pociąg Rybak uwiózł mnie dalej aż do samego Gdańska i miał tylko jakieś 20 minut spóźnienia, co przy innych spóźnieniach było doprawdy formą grzecznościową.
Spóźnienie ucieszyło też barona (Justynę czyli), gdyż w ramach minitreningu musiała odkopać i wykopać swój samochód spod i ze śniegu, co jej trochę zajęło.
Spóźnienie ucieszyło też barona (Justynę czyli), gdyż w ramach minitreningu musiała odkopać i wykopać swój samochód spod i ze śniegu, co jej trochę zajęło.
U barona, jak to u barona, było elegancko i pysznie, było zimne piwo i jadło było przednie i baron jest gospodynią hohoho, która nie wykopuje gościa żeby zrobił śniadanie, tak więc czułam sie ze wszechmiar dopieszczona, no i wieczór z barońskim dowcipem to rzecz, którą sobie znakomicie cenię.
Na dzień drugi wstałam z objawem letkiego kaca, a to z pwodu położenia się spać nad ranem i piwa od którego już odwykłam w drugiej kolejności (nigdy nie zmieniam kolejności)
A później były Forty gdańskie i śnieg i słońce które zachodziło i krater wulkanu w oddali, a jeszcze późneij obiad, próby zrobienia się na bóstwo i polazłyśmy na finał konkursu o Laur Czerwonej Róży.
No i tam, jak już te poety się laurowali, to baron miała kilka cennych uwag, które podzielam i takem sobie pomyślała, że nigdy nie zostanę poeta, bo nie mam do tego predyspozycji ani rusz. Ale za to lubię kilku poetów z grona poetów, więc im ochoczo i z przyjemnością klaskałam, a później z równą przyjemnością posżłam sie z nimi urżnąć w trupa (jesli idzie o mnie plan został wykonany prawie w 100%)
A później to baron pytala czy spię w swetrze bo mi tak zimno, ale nie, nie było mi zimno, tylko nie rozpakowałam się z papierka i później już byly pogaduchi ostatnie i kurs na dworzec i pociąg kibicujący prosto do Olsztyna.
A w Olsztynie to jakieś chyba siły demoniczne musiały porządnie robić, bo tyle śniegu to się w dwa dni nie da znieść. Nocowałam u Zinów, wiec wymieniliśmy się raportami z łikendu oraz kilkoma sarkastycznymi spostrzeżeniami oraz zrobiliśmy małe piwko, żebym nie umarła na skutek syndromu odstawienia. Taksa rano nie mogła dojechać, a jak już dojechała na styk, to sie okazał, że bus ma obsuwę 20minut , więc telefon ratunkowy do religijnej Joli, żeby nie pozwoliła Ricowi Eduardo (bus na trasie Jeziorany - Lidzbark Warmiński) odjechać beze mnie do Żegot.
A jakem wracała tym busem ze wstępu do domu, to się kazało, że epicentrum piekła to są znów Jeziorany i Żegoty i słowo droga jest tylko wesołą fantazją na temat tunelu w lodowo-śnieżnej brei z muldami i czymś na kształt moreny czołowej. a w domu 15 stopni. Ogłaszam zimę howgh!
*
aha, konkurs czerwonej róży wygrała Magda Gałkowska, a Ja kubek, nasz Jakubek Sajkowski wziął laurę drugą, czego bardzo gratuluję : )
Najstraszniejsze podróże są piękne, jeśli się je dobrze opisze. A 15 stopni w domu to wcale jeszcze nie jest najgorzej.
OdpowiedzUsuńI ha! byłam kiedyś laureatkom jednom. Nawet dyplom-sryplom z Czerwonej Róży gdzieś mię się zawieruszył, w jakiejś szufladzie. I też tam jechałam, tylko użynać w trupa po wszystkim mi się nie chciało, więc grzecznie wróciłam do domu :)
czyli zrezygnowałaś z najważniejszego! ; D
UsuńNiby tak. Z drugiej strony ja się trudno użynam, więc powrót do domu był ekonomiczniejszy :D
Usuń; )
Usuń