wtorek, 30 lipca 2024

do wybiegu niegotowa

 Trochę radośnie, a trochę straszno, no bo przed wyjazdem powinnam się przygotować. A  żeby oddać ducha moich przygotowań przytoczyć muszę rozmowę sieciową z Reteską:

Ja: Zawsze mnie dobija takie wyliczanie czasu.
     mam wtedy takie poczucie nieuchronności

Retes: Zrób listę

Ja: Zawsze robię, ale dzień przed
    Natomiast powinnam kupić kurtkę przeciwdeszczową

Retes: Trzy tygodnie wcześniej? Co za okrucieństwo!

No i dziś w nocy trochę mnie zdjęła panika i chociaż rano przeminęła, odważnie stawiłam czoła zakupom i jak to mam w zwyczaju uwinęłam się w 10 minut. Zakupiłam w sieci plecaczek podręczny, bo zużywam na pniu i kurtkę przeciwdeszczową bo zużywam na pniu. To duma. Strach wystąpił wtedy, kiedy rozmyślając nad rozmiarem, bo przecież już nie zdążę tej kurtki wymienić, użyłam pomagiera sklepowego, który zadawszy mi kilka kluczowych pytań,  wyliczył, że rozmiar mam mieć 2XL. Pierwszy taki smutek przeżyłam ongiś w Irkucku, kiedy chcąc nabyć absolutnie piękną sukienkę, a nosiłam wtedy rozmiar s, zapytałam czy mogę ją zmierzyć i wtedy pani zmierzyła mnie. Wzrokiem od stóp do głów, wyjęła wieszak z mojej dłoni i włożyła tam kieckę z rozmiarem XL. Trochę próbowałam się z nią targować, była nieprzejednana, w końcu fuknęła i pozwoliła mi wziąć mój rozmiar. Za 5 minut skruszona wysunęłam się zza kotary i poprosiłam o tę drugą. Teraz już nie kłócę się ze sklepami, tylko po cholerę ten automat pytał mnie dwa razy o wiek?
Oby kurtka pasowała, bo wtedy pojadę w pozostałościach po namiocie foliowym!



poniedziałek, 29 lipca 2024

sztandaryzacja świata naszego powszedniego


 prawda? A tymczasem to zwykła kanapka z kiełbą, musztrą i ogórem, tylko chleb mi słabo wyrósł i się połamał.

Chwała losowi, że nie musze być na bieżąco. Kiedyś prasówka, dziennik, azeta, to był niejako obowiązek, żeby się orientować w świecie, wiedzieć co dziejesię i drga. Dziś jestem coraz bardziej przekonana, że stronić to jest całkiem nieźle. Dzięki stronieniu na stronie nie muszę żyć sprawą opinii profesora Bralczyka ani Przemysława Babiarza. Nie muszę gorączkowo przeglądać pinakoteki w poszukiwaniu obrazów związanych z bachanaliami, rybą z frytkami mi to w tym momencie jest.
Co mnie męczy, to, że w pogoni za tolerancją wciąż zamiast się zmieniać, prowadzimy klasyczne krucjaty, czemu w sukurs przychodzą oczywiście media społecznościowe. Zamiast przeżegnać się nogą i w głębi czarnego serduszka usiłować nastroić się jak najlepiej do świata i czynić owo jaknajlepiej na swoim małym spłachetku, malujemy nadąsane oblicze na płachcie i pędzimy nauczać narody naszego jedynego poglądu wierząc święcie, że byłotodobre. Znam kilku świetnych  krzyżowców, którzy nadal popełniają te same błędy w zwykłym człowieczeństwie i znam kilku piratów, którzy podali chleb najbliżej siedzącym włóczęgom. I wiecie, co ja bym chciała? Chciałabym mieć taki płaściutki, płaściutki brzuszek. Tada!

niedziela, 28 lipca 2024

doniesienia z windy Morfeusza

Siąpawa od północka. Po bezsennej nocy, udało mi się zablokować natrętne myśli i skorzystać ze sprawdzonej formuły zasypiania przypominając sobie wyśnione miejsca, a pamiętam ich dziesiątki. Wywołało to lawinę postaci i pierwszy raz zabłądziłam we śnie szkatułkowym. Znacie taki rodzaj, w którym się budzicie, a później jeszcze raz budzicie się naprawdę.  Wyobraźcie sobie zatem labirynt, w którym każde przebudzenie  dokonuje się w kolejnym śnie i tak przechodzisz z obrazu w obraz za każdym razem mając pewność, że to już obudzenie. No więc budziłam się, myślałam, ach, to tylko sen i dopiero przeskok do kolejnego uświadamiał mi, że te obudzenia, to sen także. Błądziłam w korytarzach umysłu, wynurzałam się i zanurzałam w światy mniej lub bardziej uświadomione, niektóre z nich były realistyczne do bólu, inne absurdalne. Trafiałam na takie sny z paraliżem, w których nie możesz się ruszyć, zareagować, przytłaczające sny-pułapki, budziłam się w takich o niczym szczególnym, pokojach z podlewaniem roślin doniczkowych, był sen, który czasem mnie nęka, o braku świątecznego drzewka podczas Bożego Narodzenia, były sny wyrosłe z obaw i te, w których spotkałam dawnych przyjaciół. Miałam wrażenie, że jadę windą przez wieżowiec należący do Oneirosa, przemierzam jego korytarze, a każde drzwi wywołują wrażenie budzenia się. Do prawdziwej (sic!) rzeczywistości przywołał mnie  dopiero sen z odmłodniałą i sprawną mamą, uderzyło mnie, że włosy ma ciemne, jest wysoka i szczupła.  Zwykle w takich snach pojawiał się tata i śniłam dalej wiedząc, że nie żyje, ale ma prawo istnieć we snie. Ten sen z mamą był chyba najpłycej zakotwiczony, tuż pod powierzchnią i to właśnie on wyrzucił mnie z głowy.  Oszołomiona  od tego ciągu fantasmagorycznych  obrazów i zdarzeń miałam w głowie szczątki wrażenia, że jechałam windą przez wieżowiec należący do Oneirosa, przemierzałam jego korytarze, a każde drzwi wywoływały jakiś poziom obudzenia. A może wcale się jeszcze  nie obudziłam? Może nadal leżę na podłodze pokoju, w skudłaconej kołdrze i z kotem mruczącym nad głową? Gdybym nie przyszła na obiad, dzwońcie!

*

Korzystając z porannej przerwy w deszczu, wiec zebrałam ogórki, jabłka, zrobiłam krokodylki, zrobiłam sok papierówkowy, zrobiłam obiad, zaś resztę czasu poświęciłam  na walanie się po kanapach z komiksami. Oczywiście Calvin i Hobbes, Billa Wattersona, ale też kolejny komiks dziecięcy - Niezła draka. Drapak! autorstwa Sztybora i Tomasza Kaczkowskiego. Dziecięca alternatywa dla schematu DC.  Kornel na co dzień pracuje w antykwariacie, jednak w chwilach zagrożenia Miasta Naszego, zamienia się w superbohatera Drapaka. W przygodach towarzyszą mu przyjaciel Chrobot, dziewczyna Pola i Szeryf. Trzy części z uproszczonymi dla młodego czytelnika opowieściami. Uproszczonymi, ale nie pozbawionymi takiej szczególnej ironii, którą można spotkać tylko w komiksach. 



A kiedy gapiłam się bezmyślnie w okno, odkryłam, ze zakwitła moja opuncja. Po raz pierwszy w życiu lub  może to mi się tylko śniło?




sobota, 27 lipca 2024

zakłady przetwórstwa owocowo-warzywnego

 Codziennie sok z papierówek z ogórkiem, znakomity na chandrę i inne zestawy niedogodności letnich. I co jakiś czas słoiki z ogórkami.


Jakoś tak się dzieje, że kiedy wydarza się mi coś beznadziejnego, blokuje mi się chęć komunikacji, blokuje jakakolwiek chęć do pisania, ale dziś dzielnie te blokadę zwalczam w ramach bata na rogaty charakter, acz dla ułatwienia wybieram bezpieczny temat ogórków oraz kolejnych dwóch komiksów dla dziewczynek. Czyli niewiele od siebie, ale jak wyżej stoi, nie wymagajmy dziś ode mnie za dużo.

Najpierw coś dla ciała, czyli podrzucę wam przepis na KROKODYLKI, który dostałam od brata. Przepis dotyczy 2 kilogramów ogórków i wygląda tak:

2 kg ogórków (powinno być małych, ale ja też robię te przerośnięte)
2 główki czosnku (obrać)
porządna garść soli (czyli jak macie w domu chłopa z łapą jak bochen, możecie go użyć)
3 łyżki stołowe ostrej papryki

porcja zalewy:

zagotuj
1,5 szklanki octu
8 łyżek oleju
3 szklanki cukru

ogórki pokrój w paski wzdłuż, jeśli są małe  przekrój wzdłuż na 4 części
zasyp ogórki solą, wymieszaj i odstaw na 6 godzin. Po tym czasie odlej z nich wodę
wymieszaj ogórki z czosnkiem przeciśniętym przez praskę i papryką i odstaw na 12 godzin
upchnij ogórki do słoików




zalej gorącą zalewą, zakręć
pasteryzuj 10 minut

endżoj!

*

Przeczytałam kolejne dwa komiksy dla Mai, jeden się nadaje, drugi choć bardzo ładny jeszcze trochę poczeka na swoje entrée, jeszcze Maja musi ciut podrosnąć, jakieś 2, 3 lata

Jest to Lou autorstwa Julien Neel. Lou to dziesięciolatka wchodząca w okres adolescencji. Mieszka z owładniętą nintendową obsesją mamą, która zmaga się z debiutancką powieścią s-f. Lou ma jeszcze  przyjaciółkę Minę i kota przybłędę. Dziewczynka mierzy się z dojrzewaniem, emocjami i ogólnie "życiem", śmiało stawia także czoło problemom dorosłych, a wszystko to smacznie, z ciepłem, gracją i dowcipem. Ładnie narysowany komiks, choć na format A5 nieco za gęsty albo ja już ślepnę ze starości, to jest możliwe.

Drugi komiks jest dla Majki idealny i śmiałam się przy nim w głos. Fibi i jednorożec Dany Simpson, to dawka przezabawnych historyjek z życia dziewczynki, która kaczką na wodzie przywołuje jednorożca, a właściwie jednorożcę Marigold. Marigold zna swoją wartość i jest zakochana w sobie, co nie przeszkadza jej wszakże być także świetną przyjaciółką dla Fibi. Komiks jest ucieszny, a obu dziewczynom nieobcy jest sarkazm, więc czyta się pysznie i sytuacje bawią małego i większego czytacza. No mnie przynajmniej bawiły. Historyjki mieszczą się w zakresie doświadczeń drugoklasistki, więc Maja dostanie Fibi i jednorożca już teraz. Dostanie także  Ptysia i Billa, o których już pisąłam wcześniej


*

a dopiero niedawno trafiłam na rewelacyjny serial The Bear (produkcja FX), który opowiada o knajpie i związanej z nią grupie ludzi. Cudowny montaż, przepiękne zdjęcia, dynamika, świetna muza, która podbija emocje i jest daleka od cukierkowego kiczu, świetnie zarysowane postaci, nieśpieszne historie osobiste z całym bogactwem poszczególnych osobowości. No i Jamie Lee Curtis, która pojawia się w kilku odcinkach, jest przemega! Więc spędziłam trzy dni w fotelu żeby ten serial obejrzeć. Znaczy tam bez przesady, nie przez cały dzień siedziałam, ale trochę tak.

czwartek, 25 lipca 2024

Obrazki i literki

    Jako wzorowa ciotka, staram się pielęgnować w rodzinnym pomiocie szatana chęć czytelniczą, choć przyznam czasem mdli mnie, kiedy mam kolejny raz przeczytać W tajemniczym ciemnym lesie (Winschluss) (bardzo polecam ten komiks) z rozpisaniem na głosy. Jestem fanką komiksów i właśnie ten rodzaj literatury chciałabym również zasiać w rogatych duszach. Prowadzę więc stałe poszukiwania rzeczy, które przypadną młodym do gustu, a mamy drugoklasistkę, zerówkowicza i dwóch przedszkolaków. 

    Maja miała trochę kłopotów z samodzielnym czytaniem, więc pomyślałam sobie, że komiks może w tej materii okazać się narzędziem przydatnym, kupiłam więc (najpierw sobie) na próbę Studio tańca autorstwa Beca (pseudonim dwójki autorów) i Cripa
    Jest to bardzo sympatyczna seria, której głównymi bohaterkami są trzy przyjaciółki: Julka, Alia i Lusia. Dziewczyny chodzą do szkoły tańca i właśnie wokół tańca obracają się ich przygody. Mamy w komiksie przyjaźń, rywalizację, ciężką pracę, walkę ze słabościami, zauroczenia, sympatie i antypatie, pierwsze miłości i doświadczenia w tej materii, a wszystko to z humorem i ciepłem. 
Jednym z moich ulubionych zabiegów budowania dowcipu, jest tworzenie schematu sytuacji, która powtarza się za każdym razem z jednym zmienionym szczegółem. To świetnie uczy młodego czytelnika dostrzegania tego humoru, bo daje czas na zbudowanie w głowie poczucia żartu, utrwala go i pozwala rozpoznać. 
Zamówiłam jeszcze dwa inne tytuły dla młodej adeptki czytania, ale jeszcze mi ich nie przysłano, więc innym razem opowiem wam, czy warto.

    Franek to nadpobudliwy sześciolatek, więc wybrałam dla niego przygody Ptysia i Billa, (Jean Roba, Laurent Verron wg pomysłu Jeana Roby). Jeśli znacie Calvina i Hobbes'a Billa Wattersona, niewątpliwie pokochacie też Ptysia i Billa, która to seria zasadza się na podobnym schemacie, z tym, że zamiast kota-pluszaka, mamy tutaj żywego przeuroczego spanielka Billa. Oczywiście chłopaki przeżywają wspaniałe przygody, w które również wciągani są dorośli nierzadko lądujący z tego powodu w istnych manowcach. Ważne dla ruchliwego czytelnika jest to, że pełne historyjki zajmują po jednej stronie, a więc spokojnie można co strona przerwać i wrócić w innym momencie. Ponadto krótkość, szybkość opowiastek pozwala lepiej utrzymać na nich koncentrację. No i niewątpliwie Ptyś, to jest Franio, a wiec żywię nadzieję, że utożsamienie z bohaterem głębiej wprowadzi go w ten przezabawny świat.
    
Artur i Leoś (przedszkolaki) na razie dostaną książeczki dla maluchów.

Ku uciesze przedstawiam wam obrazek, jak wyglądałabym jako swój tata
No bo jestem do niego podobna jak cholera. Zdjęcie oryginalne wykonała Ania Ż i nie zostało wygenerowane przez AI, a podobno smartfony mają filtry upiększające, tia


PS: Kurier właśnie przywiózł pozostałe komiksy, ale post byłby zbyt długi, więc zostawię na następny.
To jest nadal cwana gospodarka tematami wpisów, howgh!


środa, 24 lipca 2024

Świat cieknie dziurkiem

"Do jeszcze nienarodzonych, do wszystkich niewinnych wiązek jednorodnej nicości: strzeżcie się życia. Zaraziłem się życiem. Zapadłem na życie. Byłem wiązką jednorodnej nicości i wtedy nagle otworzyła się mała dziurka. Wlały się przez nią światło i dźwięk." (Kurt Vonnegut, Rysio Snajper, tłum. Marek Fedyszak)

Jedna z najpiękniejszych genesis, jakie przeczytałam, a mam kilka w swoim raptularzyku. Rzecz jest Vonneguta. Tak zaczyna się Rysio Snajper, opowieść o tym, jak udaje lub nie udaje nam się żyć z naszą własną miernotą. O stawaniu na palcach, żeby być wyższym, o tym jak ciężkoznoszalne jest pogodzenie ze stanem rzeczy i też o tym, czy umie się wyłuskać niezwykłość z tego, co chcielibyśmy, żeby było niezwykłe, a jest zwyczajne. Opowieść o smutku, alienacji, ostracyzmie i pozorach. O tym, jak pojedyncze wypadki nas definiują (nazwałam to ongiś zasadą spektakularności).

 Zresztą sami sobie przeczytacie, tutaj chciałam tylko powiedzieć wam, jak piękną jest dla mnie ta koncepcja otwierających się i zamykających dziurek, które są tylko oknami do światła wytwarzanego dzięki istnieniu bańki świata zdefiniowanego, jako nasze realium. 
Od lat wyobrażałam sobie, że jest taka przestrzeń, w której wszystko jest połączone, w której my wszyscy jesteśmy połączeni i od czasu do czasu otwiera się ścieżka, z  której można czerpać, wizje, wiedzę, rozumienie, obrazy i czasem do tego mamy wspólny dostęp.  Później w kompletnie dalekich stronach, trafia się na cudze  ślady  tego, co "wymyśliliśmy", choć wcześniej nie mieliśmy możliwości wspólnego poznania, czy inspiracji. 
Vonnegut rozpylił taką przestrzeń, która jest negatywem mojego wyobrażenia, w której wszyscy jesteśmy, trwamy wzajemnie przeniknięci, nieskoncentrowani, bezsłowni, połączeni, a właściwie będący jednią. Od czasu do czasu otwiera się dziurka, która wpuszcza promień światła, potok informacji z zawieszonej w jedni bańki. Bańka jest miejscem koncentracji i krzyżowania się promieni, tylko tutaj powstaje/egzystuje coś, co nazywamy osobowością. Tylko w bańce jesteśmy zdefiniowani, czujemy się indywidualnością, czujemy w ogóle, wyodrębniamy kontury, kształty, komunikujemy się z innymi zdefiniowanymi. "Jakieś głosy zaczęły opisywać mnie i moje otoczenie. Wszystko co powiedziały, było nieodwołalne" (Vonnegut)
W tej bańce wydarza się tzw "nasz świat" i trwa dla nas do czasu, kiedy coś lub ktoś, czasem my sami, zadecyduje o zamknięciu dziurki. Wracamy, nie to złe słowo, bo nigdzie nie podróżowaliśmy, zamykamy okienko i jesteśmy nadal jednorodną nicością. Trochę to straszne, kiedy się myśli o marzeniu spotkania swoich bliskich kiedyś i gdzieś tam na wzór tej właśnie naszoświatowej bańki, a trochę to wspaniałe, bo to oznacza, że wszystko tam jest 

 "Miał sześć stóp wzrostu, niebieskie oczy i jasne, kręcone włosy, które niemal w całości zachował aż do chwili, gdy zamknęła się jego dziurka, gdy wreszcie pozwolono mu przestać być Otto Waltzem, gdy z powrotem stał się jeszcze jedną z wiązek jednorodnej nicości." (Kurt Vonnegut, Rysio Snajper, tłum. Marek Fedyszak)

*

Rudzik mógłby być być posłańcem tej nicości. Cudowny ptak

*

Tadaa! Cóż za motywacja, czyż nie! Oto kolejny post, no niemożliwe niemal, a jednak. Cwaniacko rozłożyłam sobie rzeczy, na kilka, zresztą sama nie lubię czytać długich i nudnych wpisów w necie, więc jeśli moje przynudzają, to niech przynajmniej będą krótkie.

mechanika wyobraźni, a sezon ogórkowy

Z zasobami ogrodowymi to jest tak, że człowiek cieszy się, kiedy obficie rośnie dokładnie do tego momentu, kiedy trzeba tę obfitość przekuć w zapasy. To znaczy człowiek wiejski, bo możliwe, że człowiek miejski ma z tego uciechę, że tego, czy owego narobi i jeszcze śpiewa przy pracy, ale ja dziś rano eksterminowałam pokrzywy spomiędzy chrzanu, piekłam tartę z tzw resztkami, to mi się już naprawdę nie chciało. Ale upchałam te ogóry, a jakże, upchałam, choć ciotka prokrastynacja trochę usiłowała mnie namawiać na różne takie i jeszcze inne. Upchałam wedle przepisów z izby pamięci mamy, które to przepisy to rzecz jasna sama klasyka, ale gdyby ktoś nie znał, a chciał, to proszę niech zjedzie nieco w dół posta. Aha i pomimo, śpiewałam. Śpiewałam przy tem właczywszy sobie płytę Art Deco, którą darzę sentymentem, a i uważam za barzo dobrą.

*

Kiszone (weki):

solanka: na 1l wody, czubata łyżka stołowa soli. Mama robiła solankę czasem na zimno, czasem na gorąco, ja robię gorącą.

do słoja: 3 baldachy kopru z łodygami (może być też suchy), 2 ząbki czosnku, dwa kawałki korzenia chrzanu. Nawciskać ogórów ile się da, na wierzch ułożyć do wyboru: liście czarnej porzeczki/liście wiśni/mieszane + liście dębu/liście chrzanu (to dla utrzymania chrupkości
zalać solanką, zawekować.




Konserwowe (twisty):

zalewa: 2,5l wody, 0,5l octu, 10-12 łyżek cukru

do słoja: 3 baldachy kopru z łodygami, 2 ząbki czosnku, trochę nasion gorczycy, 2 kawałki chrzanu, ja jeszcze daję kilka ziarenek pieprzu dowolnego koloru. Nawciskać ogórów, zalać zalewą po brzegi, zakręcić, pasteryzować kilka minut, odstawić do wystygnięcia pod ściereczką.




*

Kiedym hulała w pokrzywach, wpadłam na pomysł żeby z tych pokrzyw uwolnić również miejsce pod wierzbą i przygotować dzieciakom na bazę, taką starego typu, wiejską. Kto nie robił bazy w krzakach ręka w górę!
I tak sobie przy tym dumałam, że  kurczenie się dziecięcej zdolności wyobrażania, to trochę wina nas, kreatywnych dorosłych, którzy mamy dziecko w sobie i to dziecko kocha się bawić, ale na nieszczęście mamy wiele umiejętności i narzędzi.
Widząc na przykład jak dziecko pływa w kartonie po podłodze pokoju, natychmiast siadamy z nim i pomagamy przerobić ten karton na statek. Z jednej strony fajnie, bo frajda dla małego i dużego i wspólny czas razem, z drugiej strony, kiedy karton zaczyna coraz mocniej przypominać jednostkę pływającą, wyobraźnia ma coraz mniej do roboty.
Budujemy skończone miejsca zabaw, wlewamy się z gotowymi pomysłami, budujemy zabawki o policzalnej liczbie postaci, niecierpliwie przebieramy nóżkami widząc patyk, który w rękach smyka jest konikiem i doklejamy tekturową głowę, bo dziecko w nas także tego konika widzi, a dorosły w nas bardzo, ale to bardzo chce go urzeczywistnić. Zupełnie niepotrzebnie, bo przecież jeśli dziecię galopuje na patyku, ten koń już JEST, gotowy i zupełny, z wszelkimi kopytami, ogonem i i-hą, on naprawdę w patyku jest i co lepsze, za chwile może wyrwać się z okowów hippiki i  polecieć jako samolot, stać się  mieczem świetlnym albo po prostu, ciśnięty w trawę, na powrót stać się częścią przyrody. Tyle możliwości!
 Tak więc wyrwałam te pokrzywy spod wierzby, bo nasze małe mieszczuchy muszą mieć jakiś start, ale resztę bazy, to niech sobie zrobią już same.

niedziela, 21 lipca 2024

koncert ślimaków i bezdroża temperatury

 Mobilizacja do pisania średnio mi wychodzi, a właściwie nie wychodzi, więc zmuszam kółko w mojej głowie do powolnego przynajmniej obrotu.
Lato jest tworem niezwykłym, z jednej strony wyczekiwanym i zapraszającym do zwiewnych sukienek, pląsania po zroszonej trawie, przesiewania migotliwego jeziora przez palce, smakowania papierówek, z drugiej potworem opasłym, ciężką krową, która ci siada na plecy i każe nieść się przez cały ogród albo nawet i dalej, do sklepu. Jest Wielkim Mistrzem o suchych ustach w szacie z kłujących zielsk i aureoli z meszek. Zgniata liście ogórków, deprymuje pomidory, suszy kity marchwi.
Lato latem, podchodzi pod ścianę domu, wyważa drzwi, wspina się ciężko po schodach, wsuwa wszystkimi szczelinami do chłodnego mieszkania. Zasiada przy stole, zawisa nad kanapą, wypełnia łazienkę po brzegi. Lato można wypuścić z domu dopiero nocą, wywabia je świerszczenie, nocne gasnące odgłosy, późny klekot bocianów. Lato to ciężka harówa z radością i oszołomieniem w sercu, z bezsilnością wobec upływających dni, z błogością lenistwa. Nie wiesz co tak naprawdę masz czuć w tym całym festynie światła i kurzu. Miota się więc człowiek od balii z wodą do jabłoni, od ogórków do garnków, od pysznie kwitnących cynii w zagony floksów. I wciąż tyle ze sobą do zrobienia.

*

A skoro już wpis letni mamy za sobą, to będzie przytoczony przepis na a la omlet

Usmażyć plastry boczku

zetrzeć żółty ser

przygotować świeże listki oregano i nasiona czarnuszki (albo pestki słonecznika podprażone albo sezam)

Kabaczek / cukinia (to to samo, tylko w innym języku) pociąć na plastry i lekko osuszywszy z wody, ułożyć na patelni krążek przy krążku, osolić i  podsmażyć z dwóch stron na złoto. (kabaczek, nie patelnię)

na plastrach ułożyć plastry usmażonego boczku

4 jaja rozkłócić osolić, opieprzyć, opapryczyć

zalać kabaczek jajem, posypać nasionami, posypać żółtym serem, posypać oregano i smażyć pod przykryciem aż się jaja usmażą.

odkryć dać trochę przestygnąć, jeść bezczelnie i z animuszem!


Ponieważ nie mam zdjęcia tego dania, zdjęcie z wypadu z  Piterami, Aniet i Michalcem do Kwaśnego Jabłka na cydry i inne bałabancje.


Włodowo 13.07.24