No to koniec wolnego, wieczorem jeszcze muzyka ABBY w filharmonii i jutro w kierat. Właściwie cały ten czas wolny poświęciłam na czytanie, książek, artykułów w sieci, tego, co piszą znajomi. Trochę na słuchanie muzyki, trochę na nadgonienie jakichś filmów, co to je chciałam obejrzeć, kilka dni ze słońcem na pokręcenie się po powietrzu i to już chyba tyle. Czy nabrałam sił? Nie wiem, raczej odzwyczaiłam się od użerania, ale też i osunęłam w smutne refleksje, które po raz kolejny mi mówią, że pani, życie to nie książka. A, właśnie, jednej jakoś nie mogłam strawić i doczytałam tylko do pięćdziesiątej którejś strony. No jakoś mnie irytowała nieznośną próbą przypodobania się Joyce'owi - Niewyczerpany Żart Davida Fostera Wallacea. I chcąc wykrzesać w sobie odrobinę dla niej entuzjazmu, szukałam po sieci opinii ludzi mądrzejszych, wnikliwszych ode mnie, żeby mnie na tę książkę nakręcili, żeby kazali mi w te pędy zbierać ciuchy z podłogi i wracać do czytania, ale nic tak naprawdę mnie nie nakręciło i nawet tytułowy pomysł wzięty od Pythonów, a nazwany hamletowsko mnie nie ujął. Może w zły czas trafiła do mnie, ale coś podejrzewam, że sobie odpuszczę, bo już nie muszę wszędzie wtykać swojego kulfoniastego nosa, postarzałam się, posiwiałam, mocniej szuram kapciami.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz