No więc taka sytuacja, 6.50, gnam do kopalni. Jest lekki mrozik, podsypało śniegiem, gnam zamaszyście, szagam nogami, by dodać sobie o tej barbarzyńskiej porze stosownego animuszu. Na jakimś dwudziestym metrze wywijam orła. Kurew, myślę se, pod śniegiem kałuża ani chybi! Wstaję, otrzepuję się, toć zdarza się człowiekowi, takoż kałuży. Ruszam z kopyta i zanim kopyto ono uderzy o twardy paryski bruk, wywijam orła drugiego. O żesz kurewjegoraz, to taka jest długa, przebiega mi przez szerokość czaszki myśl odkrywcza. Otrzepuję się prędziutko, by pognać w dal i dekoncentrując się srodze, zaliczam orła trzeciego. To znaczy wywijam, zanim jeszcze do dali docieram. Trochę sobie więc leżę, bo śmiech odbiera mi siłę i wigor, i tak se trochę myślę, że a może tak do sklepu to już się poturlać ?
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz