Obiecałam sobie, że w ferie, w miejsce pracy zawodowej, przykręcę śrubę na pisanie, z uwzględnieniem pisania o czytaniu, na samo czytanie śruby przykręcać nie muszę, gdyż przeszkadza mi w tym merdający ogon. Ale jak rzekł był Łukasz Orbitowski w przedmowie do Dicka, "tymczasem w pisaniu przeszkadza wszystko naokoło...", więc oswobodzona chwilowo przez Ministerstwo Pleśni i Makaronu z obowiązku zawodowego, trzymam się starannie mutry. A na słowo o czeka książka Grześka Wołoszyna, co jest prywatnie kumpel po fachu, kumpel ze spotkań poetyckich, fotograf i malarz, którego to piękny objaw, Studium jesieni, wyrwałam ze szponów i mam na ścianie, czym się ongiś już na blobku chwaliłam wszetecznie. I jasne, ze będzie krótko.
"- Co jest najgorsze? - zadaję pytanie, mając na myśli ćwiczenia.
- Słabość - stwierdza zaskakująco."
(Księgowość. Michael. Grzegorz Wołoszyn z tomu
Dom opieki Kalwaria.
Poemat w dwudziestu trzech otwarciach)
Dom opieki Kalwaria. Poemat w dwudziestu trzech otwarciach spisany przez Grzegorza Wołoszyna, to rzecz sunąca przez sporo ważnej literatury. Znajdziemy tu i Dantego, znajdziemy Goethego, znajdziemy biblijne i mitologiczne odniesienia, a także ludowe porzekadła wbudowane w myśli. Książka wciąż z tymi cytatami koresponduje, używa ich jak cegieł, stawiając jedno na drugim aż się zwiążą w jedną, brukowaną drogę na szczyt. Na szczycie czeka właściwie nic, za to droga cholernie boli. Tytuł od razu mówi nam przecież, że to ścieżka przez mękę. Nie płaczmy jednak ostatecznie, bo wiedzie przecież także przez welony radości, miłości, ciepła, strzępy szczęścia, skrawki piękna, tylko im wyżej się wspina, tym bardziej widać, welony spadają, opada z nas ciało, wylewają się komórki na uniform, na spodnie, na buty. Kalwaria dzieje się w tytułowym domu opieki i tak naprawdę, wokół nas, bo domem opieki jesteśmy i my (tu mam osobiste doświadczenia związane z towarzyszeniem umierającemu tacie, pielęgnowaniem niepełnosprawnej, odchodzącej od świata mamy).
Mocno wchłonęła mnie konstrukcja książki, która splata fragmenty poetyckiej prozy i wiersze, poskładane ze strzępków właśnie. W głowie myśli wyglądają inaczej, nie są całkowite, rwą się i nakładają, korzystają z odniesień, cytatów, wspomnień własnych i cudzych, chwytają się po dwie, po trzy i przeskakują skojarzeniami. Tak właśnie łapie ten świat książka Grześka, mamy tu świat widziany z zewnątrz, a właściwie nie z zewnątrz, tylko oczami Grega i mamy kołatanie myśli pensjonariuszy. Migotania półkul, coś jak zapisane encefalograficznie wewnętrzne monologi, pozrywane, lecz nadal możliwe do odczytania, bo mózg jest w stanie chwycić te szlaki i nimi podążyć, nawet jeśli nie zawsze je rozumie. Odmawiają pensjonariusze tę swoją Golgotę, odmawia ją kamień po kamieniu, ciało po ciele Greg, odmawiają pracownicy Domu Opieki. Czyja jest męka, kto dźwiga te krzyże? Ci, którzy niosą je w sobie, ci którzy niosą niosących, którzy ich wynoszą, którzy wynoszą po nich rzeczy opróżniając pokoje na nowy niepokój? I gdy mamy już pierwszego, kto będzie ostatni? Książka zatrzymuje nas w kadrze, jak mówi Grzesiek: I tak nas zostawiam w stopklatce. W atrapie wieczności. W parodii paruzji i nieśmiertelności.
Mavis. Nihil
nic to
tylko człowiek
nic co
człowiek tylko
to co nic
to tylko mi
obce
co jest
nic
nic co obce
nie jest mi
tylko
człowiek
więc
nieobce
jest mi
ludzkie
nic
(Mavis. Nihil, Grzegorz Wołoszyn z tomu Dom opieki Kalwaria. Poemat w dwudziestu trzech otwarciach)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz