Najczęściej wiem co dla kogo, wypatrzę duperelę, durnostojkę w zakurzonej witrynie, albo patyk w lesie, albo szyszkę i wiem komu to dam, komu to sprawi przyjemność. Ludzie w moim otoczeniu są napełnieni pasją, bożym światłem, które, czasem choćby nawet obłędne, rozjaśnia im oczy. Moi ludzie są pełni barw, czasem również tych ciemnych, złamanych tonów, które sprawiają, że przykucam w pobliżu. Ludzie obok mnie są jacyś, dlatego łatwiej jest znaleźć rzecz dla nich, wiem co dla kogo.
Ale są też wokół mnie ludzie absolutnie gładcy, malowane lale, idealne damy w towarzystwie i do towarzystwa. Ludzie z perfekcyjnie pielęgnowanym wyglądem, akuratnymi w miarę zainteresowaniami, interesujący się po trosze wszystkim, finalnie niczym. Zajmujący przez jeden dzień, zanim nie skończy się zapas zgromadzonego materiału, który stoi w nich jak martwa woda zmagazynowana w zbiornikach p.poż. Jakiś czas po wyczerpaniu tematów, zaczyna między nami milczeć i nie jest to ten rodzaj milczenia, jakie mam z moimi ludźmi, nie jest to milczenie wyrosłe z zażyłości, rozumienia i po prostu zamknięcia gęby. Milczenie z malowaną lalą jest głuche, męczące, gorączkowo szuka się w głowie tematu jeszcze nie poruszonego, jakiegokolwiek, żeby tylko to je przerwać. Można o pogodzie, ale zbyt wolno się zmienia, można o życiu, ale już zostało opowiedziane, można o polityce, ale trochę straszno. Więc milczy się ciężko jak toną węgla i modli o autobus.
Ludzie ładni, mający stylowe maniery, taktowni, zachowujący się poprawnie, z wyważonymi poglądami, okrągłymi zdaniami, zainteresowani rzeczami tyle ile trzeba, wszystkimi rzeczami. Takiemu człowiekowi nie umiem dobrać podarku, podpieram brodę ręką i myślę z czym on się w mojej głowie kojarzy i kojarzy mi się z niczym, zero, nul, nie błyśnie żadne światełko przewodnie, które mogłoby mnie poprowadzić. Czym się fascynuje, co mu, jej sprawia głęboką przyjemność, z czego zaśmieje się serdecznie, aż do brzucha, nad czym zmarszczy nos i rzuci tym we mnie, od czego zabłysną mu łzy. Ach nigdy, przenigdy w życiu nie zamieniłabym na takiego moich wariatów.
*
A niedawno odbyłam wariacką podróż łikendową na trasie Olsztyn-Katowice-Lublin-Białystok. Ja walnęłam pekapem przez Polskę, bo miałam (uwaga lokowanie produktu) kh kh spotkanie autorskie i moi państwo, umowa wydawnicza tytułuje mnie Autorem zwanym dalej Autorem, więc jestem, ale reprezentacja tych moich wariatów kochanych naprawdę nie musiała gnać z trzech stron naszego kraju na te kilka godzin, ale przygnała i było pięknie. W skrócie wygląda to tak:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz