niedziela, 15 grudnia 2019

pierwsze słyszałam, pierwsze widziałam...

Znowu trzeba zdjąć trochę balastu z biurka. Tym razem polecony mi przez Ósmego Michael Chabon. Jeśli ktoś lubi chandlerowskiego detektywa Marlowa, to zdaje się, znajdzie upodobanie w Związku Żydowskich Policjantów w przekładzie Barbary Kopeć-Umiastowskiej, książce pełnej melancholijnego czarnego humoru.
Chabon traktuje swoich rodaków z ironią i czułością, drwi i wiąże się z kolorytem, a wyrazicielem rzeczy i jej nosicielem na barkach, jest potargany przez los i pecha, detektyw Landsman. Nie jestem wielką fanką kryminałów, zresztą w ogóle nie jestem fanką kryminału, a ten przeczytałam, ba, łyknęłam z rozkoszą, bo literatura dobra, wciągająca i z suspenesem, który, jeśli udatny, barzo sobie cenię.
A w fabule jest tak, że w podrzędnym hotelu, w którym po nieudanym życiu zamieszkuje detektyw Landsman,  znajdują nieżyjącego "nikta". Resztę sami. Jeśli chcecie. Chcijcie.

A tu ładny cycat znalazłam, niejeden, ale tylko ten założyłam oślim uchem: 
"Naomi - tak mówiła - nienawidziła Żydów za ich potulne godzenie się z losem, za ufność, jaką pokładają w Bogu gojów. Ale też Naomi zajmowała stanowisko w każdej sprawie. Dbała o te stanowiska, głaskała je i pieściła, polerowała i pasła. Prawdopodobnie, myśli Landsman, skrytykowałaby nawet jego decyzję, by nie brać ciasta a la mode"

(Michael Chabon, Związek Żydowskich Policjantów, tłum. Barbara Kopeć-Umiastowska)

*

Przeczytana przeze mnie druga książka tego pisarza, Poświata, w przekładzie Michała Kłobukowskiego, równie świetnie napisana, jest utkana na kanwie biografii. Opowieść snuje tu przede wszystkim długo milczący, a na łożu śmierci otwierający się, dziadek pisarza. Z jego historii Chabon robi interesującą, piękną,  dowcipną, mądrą i wciągającą opowieść, która przeciąga nas przez wojenną Europę, powojenną oraz współczesną Amerykę. Jest w niej, owej książce,  też tajemnica i szaleństwo, jest olbrzymi ładunek emocjonalny. Znakomita.

z tej z kolei też jedno ośle ucho tylko, bo spędziłam ją w pekapie i głupio mi było przy ludziach profanować kartki:

"Dziadek znów zamknął oczy. Lekki wietrzyk poruszył miękkim siwym puklem na jego czole.
- Jeżeli umrze ci żona, brat, czy, Boże uchowaj, dziecko, w twoim życiu powstaje wielka dziura. Lepiej nie udawać, że jej nie ma. Nie próbować tego "przepracować", jak to się dziś mówi.
Pomyślałem, że chyba w samej naturze ludzkiej tkwi coś, co każe nam przez pierwszą połowę życia drwić z klisz i konwenansów starszego pokolenia, a w drugiej wyszydzać klisze i konwenanse młodzieży.
- No więc widzisz, kiedy przychodzi pora odmówić kadysz, stajesz przed wszystkimi, wskazujesz tę dziurę palcem i mówisz: "Patrzcie. To z nią żyję, z tą dziurą". I wcale nie mija, nie "zostawiasz jej za sobą".
- Jeszcze jeden frazes.
- A po jakimś czasie do niej przywykasz. Przynajmniej teoretycznie. To dlatego co tydzień jeździłem do synagogi, obojętne, gdzie akurat byłem, żeby przywyknąć. Po śmierci rodziców to poskutkowało. Pewnie myślałem, że poskutkuje też po śmierci twojej babki."

(Michael Chabon, Poświata, tłum. Michał Kłobukowski)


I już wiem, że Chabon wchodzi do pudełka z moimi ulubionymi pisarzami, marszowo wchodzi i ju.

*

A tu w pekapie folderek, jak okładki Chabona, o prosz...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz