sobota, 14 września 2019

pamięć tkankowa

Wrzucałam dziś listek bobkowy do zupy buraczkowej i przeniosło mnie do srebrnodachej Gjirokastry, gdzie na schodach wiodących do twierdzy, stary Albańczyk sprzedawał nam zioła. Za grosze, które dla niego były zawyżoną turystyczną ceną. Zioła dokładnie takie same, jak te, które zbieram w domu, jeszcze mokre, niewysuszone, nieprzebrane z domieszką runa, kłaczkami grzybów i mchu. 
Pomarszczony, niziutki Albańczyk tryskał poczciwą radością, rozmawialiśmy w mieszance języków, słowiańskich i angielskiego, zaśmiewaliśmy się razem z nim w albańskim słońcu, w trzepocie plam cienia z okolicznych drzew porastających zbocze góry, wdychaliśmy zapachy ziół, beztroski i nieskończonego czasu. Albańczyk wpychał nam do rąk całe bukiety lauru. Bierzcie, bierzcie, mówił, pakował nam bez zapłaty, ot tak, bo na tę chwilę staliśmy się  jego gośćmi, sąsiadami na tych kamiennych schodach. Ten laur właśnie dziś pływa w mojej zupie, nadając jej smak tamtego słońca, tamtej radości.
Właśnie robię sobie herbatkę z kupionej u niego malwy. Wypiję ją w moim grającym kubku z cieniutkiego szkła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz