Teoretycznie zdaje sobie sprawę, że trwając w stanach depresyjnych podkręcanych przez niespełnioną możliwość, tracę prawdziwą miłość swojego życia - miłość która coraz mniej pamięta i wiecznie gdera, hałaśliwe miłości, na których odwiedzanie jakoś nie mam siły, co tłumaczę brakiem czasu, chaotyczne miłości rozsiane po różnych stronach tego świata, spotykające się i rozstające, szczęśliwe i będące w rozsypce, miłości z dziećmi, psami, kotami, bezdzietne, bez zwierząt, samotne i stadne, rzutkie i fajtłapowate, wysokie i niskie, pokasłujące i idealne w wyglądzie. Miłości, które same wpadły mi w ręce, o które nie prosiłam, które znalazły się jak kamyki na drodze, rosa na pajęczynie albo uczucia-niespodzianki na samym końcu lasu. Które wybrały mnie i zostały pomimo, a nie za coś.
Teoretycznie wiem, że ta miłość przecieka mi przez palce, że może za jakiś czas obudzę się ze łzami zaciskanymi w kątach oczu, że powiem kurwamać, dlaczego ten świat jest taki pojebany, że nie dał mi kopa w dupę i pozwolił na ucieczkę dla jednej durnej obsesji. Staram się obudzić z tego letargu, wygrzebać z kokonu bezruchu, z języka na supeł, z tej rozpaczliwej bezsilności, którą jak jadowitego pająka w terrarium pielęgnuję, niczym jakiś obłąkany hodowca. Trzeba wstać, szarpię się za rękaw, wstać wstać wstać...
na to są wiersze na to są szczere ludzkie rozmowy
na to jest płacz twój w zakątku głowy ty ciągle nie żyjesz
i wciąż żyjesz od nowa
na to jest płacz twój w zakątku głowy ty ciągle nie żyjesz
i wciąż żyjesz od nowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz