W domostwie z takich czy innych powodów, w robocie z kolejnych, w świecie ludzi z najróżniejszych, poczucie wolności mam, kiedy o świcie maszeruję mokrym asfaltem do krzyżówki (moja trasa do pracy) i jeśli akurat nie dogina kierowca wielkiej ciężarówki, słyszę ptasie targowisko dokonujące się w rezerwacie. Cóż to za koncert! Wieczorami, nocą słychać je również na schodach przed domem, słychać z okna kuchni, z momentów ucieczki od zgrozy czynności zwanej prozą życia. W ogóle, ta droga poranna to jest najfajniejsza wymyślona rzecz na świecie, lepsza nawet od żarówki, choć nie powiem, ta się przydaje. W kuchni na przykład świetlówki zdecydowanie dąsają się, to jedna, to druga i z tej przyczyny, wszyscy wchodzący do pomieszczenia po zmroku, zastygają w minutowej medytacji aż do podjęcia przez rzeczone decyzji, która teraz pali. Można powiedzieć, że taki mamy zen. Wymyśliłam sobie na tę drogę o poranku torbę w torbie, czy raczej w plecaku, czyli odgrzebawszy srodze już zmechraną biedronkę (płócienny ten czerwony plecak ma już jakieś 60 lat z okładem), używam jej do transportu tak zwanej damskiej torby podręcznej oraz torby dydaktycznej, bo trzeba szanować szkielet osiowy.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz