No więc wspominałam, że Borges ma poczucie humoru, no więc jadąc dzisiaj z kopalni cieszyłam półmisek skryty w cieniu maseczki czytając opowiadanie Pierre Menard, autor Don Kichota (przeł. A. Sobol-Jurczykowski). W ogóle znakomite są te opowiadania, ale to wyjątkowo udatne mi się zdało, za drugim czytaniem, albowiem rozproszywszy się nieco na zaoknie oraz spór niedorostków z ósmej i siódmej w tyle powozu, zastanawiając się z ciężkim westchnieniem, że zaraz trzeba będzie interweniować i święty spokój po szychcie diabli wzieni, z niejakim zdumieniem skonstatowałam, że w porównaniu fragmenty tekstu Cervantesa i tytułowego Menarda są identyczne, a więc musiałam wrócić do początku i okazało się, że za sprawą nachalnej rzeczywistości czterowymiarowej przeczytałam opowiadanie płonnie, acz w resztce podróży udało mi się, również dzięki zniknięciu problemu w postaci fukającej młódzi (zaoknie nadal beztrosko trwało i majtało nogami) przeczytać je raz jeszcze. Cóż za pomysł! Cóż za Jorge! Cóż za wtorek! A teraz, wieczorem, wypierając tyle wody ile straciło na ciężarze moje cieliszcze i myśląc o owym przeczytanym opowiadaniu, przypomniałam sobie, że co prawda w zupełnie innym celu, ale dawny mój z pracy kumpel anglista przepisywał książki ręcznie. Takie hobby.
niewypowiedziane
5 dni temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz