Siedziałam tak sobie przed ekranem czekając na szkolenie online, gmerałam coś tam w paldetach i innych mentimetrach żeby nie trwonić czasu, na ekranie szkolenia paliła się tablica wstępna, ludzie przychodzili, witali się, wymieniali uwagi na czacie.
Szkolenie jeszcze się nie zaczęło, a pod ekranem było już 6 lubięto i dwa nielubię. W pierwszej chwili podskoczyłam, że wyszło jak zawsze, że przegapiłam, że firma złośliwie przysłała mi sms do środka szkolenia za to, że w ostatnim zgłoszeniu zapomniałam napisać "z poważaniem", ale nie, wszystko wporzo, ludzie przychodzili witali się i witali, tablica wstępna spokojnie wisiała.
Wreszcie szkolenie ruszyło i ruszyło lawinowo pytania - a kiedy link do certyfikatu? Czy juz był link do certyfikatu? gdzie można dostać link do certyfikatu?
O na nic rozpaczliwe próby obsługantów ponawiających heroicznie odpowiedź - pod koniec, pod koniec mili nasi, na nic dopięty i powiewający nad całym czatem banerek - link do certyfikatu udostępnimy pod koniec szkolenia, w przerwach pomiędzy czatowym utyskiwaniem na jakość edukacji, miałkość materiałów wydawnictwa, pytań o to czy będzie multibuk do tego, że nie dostaliśmy materiałów, czy ećwiczenie do tamtego to będzie, z regularnością zegara atomowego pojawiało się pytanie o certyfikat szkolenia. I kurczę kompletnie nie pamiętam, na jakim ja to szkoleniu siedziałam, o czym cholera tam mówione było, tak mnie to czatu czytanie pochłonęło. ale mam certyfikat, co to go pobrałam jak tylko uruchomiono serwer, który padł pod naporem ciała pedagogicznego, więc mogę odczytać o czym to wszystko było za pierwszym, drugim, trzecim i ętym razem. Szekspir miał na to, zdaje się, takie powiedzenie - No i jak wam się podoba?
*
Książeczki książeczki
Film znam i wielbię, pamiętam żywo, jak szwagier zabrał mnie (małą wtedy bo siostra 20 lat starsza) i ich syna do ultrahipermegaprzeambu na tamte czasy nowoczesnego kina w Olsztynie. Dziś już to kino nie istnieje ze względu na bycie przeżytkiem) Tak więc pamietam, jak szwagier zabrał nas do kina Kopernik na Niekończącą się opowieść. Pamiętam słodkie oszołomienie wyjściowe, kiedy z głośników leciała Never Ending Story w wykonaniu Limahla, a we mnie zataczał kręgi smok szczęścia. Dopiero niedawno przeczytałam książkę Michaela Ende (zbieżność liter przypadkowa?), Niekończąca się historia w przekładzie Ryszarda Wojnakowskiego. Spłakałam się jak bóbr.
*
*
A później książeczka Neila Gaimana dla dzieci - Na szczęście mleko w przekładzie Piotra Cholewy. Czuję feblik do książek dla dzieci i nie poradzę, zmuszona jestem, widząc nazwisko Gaimana, natychmiast nabyć z podwójną potrzebą posiadania, a ujemną obecnie możliwością półki. Zabawna, jak zabawny potrafi być Neil Gaiman i jeszcze zobrazkowana przez Chrisa Riddela.
*
A na koniec najnowszy tom Fistaszków, który znakomicie podsumował istotę mojego odosobnienia na jednej ze stron
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz