Podniosłam nos znad biografii mojej ukochanej Tove Jansson (Boel Westin, Tove Jansson Mama Muminków w przekł. Bogumiły Ratajczak) przeciągnęłam się niedzielnie i składając leżyszcze zadumałam nad swoim własnym domostwem. Odnoszę wrażenie, że to moje miejsce jest w stanie permanentnej przejściowości, wiecznego remontu, który głównie rozgrywa się w mojej głowie, a manifestuje pojedynczymi łatami na stanie rzeczywistym. Rzeczy pojawiają się w miejscach tymczasowych, wybranych doraźnie w obliczu przyszłej nadchodzącej Zmiany oraz nadania Kształtu Ostatecznego, po czym wrastają w nie na stałe, obrastają kadłub jak pąkle. Taka arka osiadła na górze, kolebiąca się łagodnie w pływach rzeczywistości. Tu gwoździk, tam stołeczek przyniesiony i zostawiony tylko na chwilę, obrazy bez ram, ściany bez obrazów. Grafiki, które w szufladzie czekają na oprawę przyprawiając moje serce o najsłodsze tony poruszenia pięknem. I tak trwają, odłupana z farby podłoga, której uroda postępuje wraz z entropią, odsunięta i zastygła w tym miejscu na stałe firanka, nieco absurdalne skrzywienie pozycji fotela. Zdaje mi się, że doraźność i chaos zawarły w moim domu mariaż wytwarzając coś na kształt wyspy, z miejscem dla przypadków.
niedziela, 29 listopada 2020
środa, 25 listopada 2020
Z rozmów z przyjaciółmi - Mąki zdalnego nauczania
Rys sytuacji: wczoraj kompletnie zablokowało mnie na jakiekolwiek pomysły dotyczące ostatniej do przygotowania, zdalnej lekcji. Ale tak zabetonowało mnie, że ani rusz. Grzebałam tylko smętnie nóżką w fb i obracałam w głowie mantrę - lewandoska idzie noc, weź się za tę lekcję.
niedziela, 22 listopada 2020
prace niezręczne
piątek, 20 listopada 2020
afrą dą czekamy na śnieg
Piątek! I kolejny blok przedmiotów za mną - Hydrologia. Geologia historyczna i dynamiczna. Gleboznawstwo i geografia gleb
Obejrzałam spotkanie z Retes z Książnicy Podlaskiej, barzo ładne, z matczyskiem obejrzałam
A później siedziałam z tow Radwańskim do późna zmuszając go zdalnie do czytania de novo początku jego nowego tomu, gdyż chciałam zobaczyć jak ułożył te wiersze. Nie doszliśmy do dwucyfrowej liczby, padliśmy. To nie koniec, rzekłam mu; skoro już zgodziłeś się na moje ucho, to mus to doczytać, ale i tak chłop ma cierpliwość, bo przerywałam w połowie i od nowa. jestem jędzą jednak przy wierszach.
Za to jak się zgadaliśmy, takie małe zarwanie nocki, które kiedyś otrzepałoby się z piórek, odsypialiśmy i ja i on, dwa dni. Staroszcz nie radoszcz, Bydgoszcz nie Toruń, ale z drugiej strony ja tam jestem radoszcz, bo właściwie oprócz drobiazgów, to dobrze mi tak.
Wieczorem Kapitan Sparrow miał kwartalny napływ sentymentalizmu i zadzwonił by podziękować że ohohoho jestem, podziękować, że ohohoho byłam i reszta w dokumentacji wychowawcy (tak zwykle zapisuję w dzienniku elektronicznym). Błogosławiony dopływ sentymentalnej, ale nadal dobrej energii.
Dziś biegałam rano nadal śpiąc, bo umiem. W sensie biegnę i śpię, mam taką moc i czarny pas w spaniu podczas oćwiczania cielesnego. Janusz na przykład ma umiejętność spania podczas śpiewania w chórze i tak sobie myślę doklejając tę rzecz do zastanowienia, że skoro teraz komunikacje odbywają się drogami elektronicznymi i nic po nich nie zostanie w źródłach pisanych, nikt nie przechowa listów, nie znajdzie się na wspólnych zdjęciach, w protokołach obrad, to kiedy w monografiach, czy do podręczników będą zbierać wiadomości na temat życia takiego np Radwańskiego, Radziewicz,. czy Sajkowskiego, te drobiazgi, te pitolenia na moim blobie, dostarczą dziwacznych, a jakże ludzkich szczegółów o ich życiu i osobowości, ha!
i czekam na śnieg.
I co? No i za Jankiem Baronem - Psinco!
ale za to takie światło
środa, 18 listopada 2020
emanacja tła
Dzisiejszy szary i ciepły poranek. Po codziennym spacerze, nakarmieniu i uzjadliwieniu cielstwa i domostwa zasiadłam jeszcze nad herbatą i biografią Tove Jansson, a przez lekko uchylone okno wpłynęło i łagodnie omiotło mnie dawne głębokie uczucie ekscytującego oczekiwania, swobody jakiejś niezwykłej tuż za progiem, przewiewu dworców w obcych miastach, powietrza ukrytych zakątków świata i delikatny blask takiej, jaka się zdarza tylko raz, miłości. Są ciągle we mnie, nie pochłonęła ich rytualność dni, samorodne próby wykrzewiania wspomnień i odczuć, systematycznie tygodniowe zabójstwa czasu. Okazuje się, że choć codzienna zwyczajność pieczołowicie i pilnie usuwała szczegóły, emanacja tła nadal trwa we wszechświecie. I to dobrze, bo dzisiejszego poranka, w tym świetle i powietrzu, nad książką i szklanką stygnącej herbaty znowu poczułam się łagodna i tym wspomnieniem bez kształtu szczęśliwa
a na klawiaturze miałam wczoraj podarunek od Luciano, mojego grabu bonsai
wtorek, 17 listopada 2020
zalety spływania
Tak, tak, właśnie tak trzeba, wyłączyć komputer natychmiast po zakończeniu zajęć, jakbym była w szkole i miała za 10 minut autobus, a jeszcze spakować się, okno, klasę zamknąć, umyć kubek. Wyjść. Nie szkodzi, że mgławo, zresztą kto to widział, pół listopada, a cienka bluza i nic, ani zimno, ani ciepło, nic po prostu, jakby późna jesień zastrajkowała. Na szczęście kropidełko trochę ratuje no i chmury, bo już gałęzie to nie, bo gałęzie jeszcze w złocie, jeszcze pod stopami pomarańcze i rudości, jeszcze nie butwieje powietrze, jeszcze wszechświat nie spogląda na mnie wprost z ogołoconego nieba. To jeszcze nie, ale coś cudownego, na Górce Życzeń głos, dźwięk, jakby dziesiątki kropel, jakby pełznięcie, mlaskanie. Wsłuchuję się, zniżam, układam ucho nad trawami i słyszę jak z góry, tuż pod powierzchnią pełzną po stokach w dół i mlaszczą mikrostrumyki, jak się woda przeciska przez okruchy gleby, żłobi tuneliki, kanaliki, kapilary i śpiewa piosenkę o ziemi. Pełne zasłuchanie, zachwyt, że aż blokuje gardło i dołączają do tych potoczków łzy, które są wyciśniętą z czaszki niemożnością opisania nagłego uczucia.
*
Nadeszła Pocztą Polską książeczka Janka Barona Psinco. U nas w domu też się tak mówiło - psinco, choć nie po śląsku, a książka tak. Chociaż mówi po polsku, ale po śląsku, węglowym trudnym sercem, czarnym językiem, urabia to serce tym językiem próbując wydobyć zamarły w bryle kwiat paproci delikatnie bez skaleczeń, ale musi ciąć mocno, precyzyjnie, z wymierzoną siłą ramienia i słowa. Dobra książka, czytałam ją różnymi warstwami, raz słuchając jej melodii, szeptu czasem niosącego w sobie wielkie zmęczenia, czasem niemoc, czasem bezbrzeżną miłość, a czasem smutek. Czytałam ją emocją, dotykając cudzej czułości, cudzej historii, czyjegoś małego, a szerokiego świata, jak swego. Czytałam ją też smakując słowa, frazy, przyglądając się myślom uwalnianym przez te frazy jak dyfundującą w wodzie esencję herbaty. Czytałam ją na wiele różnych sposobów i wyszło mi, że to "otchłań, czyli psinco" (J.Baron, ***)
Całe życie
Obudził się jako człowiek,
który pomylił się z sobą.
Gdyby miał dzieci, to kochałby
jego dzieci.
(J.Baron z tomu Psinco)
a i z dość przyjemnością wydobyłam z jakiejś czeluści książek niechcianych Zbigniewa Uniłowskiego Wspólny pokój, bardzo listopadowa książka.
niedziela, 15 listopada 2020
dzisiejszy wpis sponsorowała literka "i"
Hu ha! Goniąc kormorany terminów i orientując się, że do sesji naprawdę niewiele czasu, zaliczyłam dziś pierwszy test cząstkowy. Klimatologia, meteo, kartografia i astronomiczne podstawy geografii. I och, jeden błąd, bo nigdy krwa mać nie wiem, jak wieją te cholerne antycyklony i w którą stronę kręci wiatrem siła Coriolisa. Od dziecięctwa dochodzę do momentu wiatrów zachodnich i jasność przestaje być dla mnie jasna. I niechbym trawiła nad tym godziny, to i tak za chwilę zapominam tej jakże ważkiej informacji, dzie i do czego antycyklon wieje. I trudno, tak czy siak, zaliczone. (I dwója z minusem z polskiego, lewandoska nie zaczynaj od i)
Strawiłam część łikendu na Masłowskiej Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu 2, z czego się cieszę, gdyż ja bardzo Dorotę Masłowską lubię i kolejna książka udatnie napisana jest i zręcznie, i z dużą ilością bogatego słownictwa, i ironią, i autoironią, a gdzieś pod spodem jeszcze z człowieczeniem się i skromnością ukrytą chytrze za nieskromnościami i festonami zdań. Tak więc fajnie fajnie, jak to mówi moja koleżanka z pracy, religijna Jola.
W piątek odwiedziłam lekarza pracy, który popatrzył mi głęboko w oczy: "zdrowo pani wygląda" i wystawił przydatność na trzy lata (książeczkę to już dawno mam bezterminowo). Zastanawiam się, czy psychiatra podzieliłby jego zdanie.
No i tak
idzie zimno w uszki. Oby choć raz spadł śnieg