wtorek, 10 kwietnia 2018

Harlequin po nasziamu

Frenetyczną będąc entuzjastką naszej Warniji, nabyłam wew książkarni rzecz o tytule Kele wsi chałupa, napisaną przez Edwarda Cyfusa, gawędziarza i znawcę gwary warnijskiej, która już tylko z nielicznych bród spływa, a nawet tylko skapuje. Pan Cyfus pisał dość zajmujące powiastki gwarowe, współautorzył Elementarzowi Gwary Warmińskiej, czemu barzo przyklaskiwałam i mam i chwalę sobie, ale...
Książka wzmiankowana u góry to niestety najźlejsza książka jaką przeczytałam włączając Harlequiny. Po 2/3 czułam, że jeszcze jedna strona i rzygnę warmińską ksenofobiczną tęczą. 
 Osoby, dobra, jedna z nich to przyjaciółka moja, Aniet a druga to siostra rodzona, do których wysłałam smsy ratunkowe, że jeszcze 70 stron, na których czyści, gorliwie wierzący, patriotyczni, pracowici, prawi, szlachetni, rodzinni Warmiacy nie piją wódki, osoby te odpisały mi niemal jednym głosem
- Rzuć ją w cholerę! co było, śmiem twierdzić zdrową, rozsądną propozycją i tylko przez przypadek osoby, do których napisałam nie mają nic przeciwko wódce. 
Założyłam sobie nawet fragmencik (ośle ucho mu zagięłam),  w którym autor nadmienia, że "Alkohol pod jakąkolwiek postacią mógł dla Jurka nie istnieć. Najbardziej wykwintne dania też niespecjalnie robiły na nim wrażenie. Ale na widok domowych wypieków Jurek dostawał wypieków".  (Przy Jurku niezwykłym, solidnym, niedrogim i czystym majstrze, od razu przypominają mi się Zapiski stolarza)
Owszem, na kartach ksiażki bezskazy Warmiacy przetrącaja glasek zinka z jonków, czy też nalewki, a czasem nawet kufel psiwa pasymskiego bodajże, ale broń losie, jak za każdym razem zaznacza autor: "nikt się ni upija", upijają się zaś Mazurzy, jak to Mazurzy (sugeruje autor) i giń teraz szwagrze Mazurze, szach mat! Nie, żebym się tego picia tak czepiała, ale ta ciągła w książce gotowość służenia Bogu, to wytykanie ewangelikom, że może i dobre ludzie, ale zboczyli, to składanie łap na każdym narożniku. Ci ludzie wielkoduszni, od sklepikarza począwszy na żandarmie skończywszy, co wychodzą z każdego szlombanku. Byli wprawdzie na początku ksiażki: jeden zły żandarm, jeden zły sołtys i jeden zły nauczyciel, ale szybko się z nimi przy pomocy szlachetnego ducha rozprawiono i nastał czas żandarma sercem z tej ziemi i serdecznego jego przyjaciela dziwnym trafem, nauczyciela rodem z tej ziemi (a sołtys doznał objawienia i przemiany). 
Historia nienagannej i bez zmazy, rodziny Kujawów, która ciągnie się przez 277 stron aż do współczesności, obfituje w zbiegi okoliczności, że wszyscy okazują się przyjaciółmi kogoś, a on z kolei  tych wszystkich, wszyscy sobie pomagają, bezinteresownie dają wszystko i cała wieś najbardziej rodzinę Kujawów poważa i kocha i tańczy i śpiewa.
Dziwacznie poskładany z różnych przestrzeni język, żarty nieżartobliwe, potocyzmy mieszające się z naiwnymi zdaniami, tezami, historia miałka i uładzona łopatą na bez skazy, że aż mam ochotę przegonić książkowe towarzystwo nieco batem po chaszczach, a dzieci zostawić w kozie na cały miesiąc za tę prawość, zapał do nauki, pracy w obejściu i niewłóczenie się z szurkami. 
Okrutny dziś był dzień, mimo, że słoneczny

"- Pani hrabino, jestem synem prostego warmińskiego chłopa. Konie od najmłodszych lat były moją pasją. Uwielbiam jeździć konno, ale wojenne rany jeszcze nie pozwalają mi na to, stąd decyzja kupna małej bryczki. Żeby po prostu, nie stracić kontaktu z tymi cudownymi zwierzętami, a jednocześnie swobodnie przemieszczać się. Najmocniej przepraszam, pani hrabino, ale myślę, że z tej transakcji nic nie będzie. Nie mam za dużo pieniędzy, a jeszcze muszę do tej bryczki kupić jakiegoś konika.
Ta szczera, bezpośrednia odpowiedź bardzo się starszej pani spodobała. Nie zaprotestowała, a więc była hrabiną. Kacper pomyślał, że przynajmniej z tym nie strzelił jak kulą w płot."

(Edward Cyfus, Kele wsi chałupa)

Dodam jeszcze, że Kacper od hrabiny konia dostał za darmo, bo dziwnym trafem brat hrabiny był przyjacielem wojennym Kacpra, a koń przy okazji  był tak rozumy, że Kacper mu tylko tłumaczył co i jak i koń z zagrody nie wyszedł, niemal sam się zaprzęgał i jeszcze prawdopodobnie prowadził sokratejskie z Kacprem dysputy 
a swego poprzedniego pana, pułkownika, koń pożegnał na cmentarzu kładąc kopyto na płycie nagrobka, yeah!.

Mogłabym jeszcze dalej narzekać, lecz, jak to mówi moja koleżanka, religijna Jola - bardzo Was lubię, ale nie.
muszę iść odrobić pańszczyznę.


2 komentarze:

  1. To jest naprawdę tak źle ze aż dobre

    OdpowiedzUsuń
  2. to jest przede wszystkim męczące i wk... dopiero po przebrnięciu można sobie z westchnieniem ulgi powiedzieć, że tak złe, że aż dobre :D

    OdpowiedzUsuń