sobota, 21 września 2024

Саламатсызбы 4

 19 sierpnia (poniedziałek)

Suszymy się pod cudowną tęczą, a po śniadaniu schodzimy do Ak Suu. Wczorajszy deszcz zaznaczył swoją obecność, bo teraz rzeka płynie też trochę drogą, na szczęście daje się te potoczki przekraczać po kamieniach, zresztą buty i tak jeszcze mokre, więc wielkiego ajwaju nie ma. Pogoda cudownie urąga nam i poniewczasie usiłuje niby to wynagrodzić wczorajszą siąpawę. No cóż jezioro Ala Kul, podobno jedno z piękniejszych górskich jezior,  zostanie nadal przez nas niezobaczone. Trochę szkoda, z  drugiej strony, jak to góry, zawsze coś zasłaniają. 






Na dole żegnamy się z naszymi górskimi przewodnikami i jedziemy ogrzać zmarznięte tyłki w kolejnych gorących źródłach i prać naszą odporność w bystrym zimnym nurcie rzeki Arasan (chyba nadal to ona), a później lunch w restorancie z przezacnym bakłażanem, dosuszanie się w pensjonacie i kolacja urodzinowa Maćka, którą uświetnił minikoncert na okarynie, której nazwy kirgiskiej nie pamiętam oraz na komuzie, czyli takiej ala gitarzrze. I jeszcze nocne gadanie z Beatą i Lidką i sen.



20 sierpnia (wtorek)

Wybywamy z pensjonatu w Karakolu, jeszcze zwiedzamy drewnianą cerkiew i meczet zbudowany w chińskiej stylówie, a później jedziemy dalej. 


Po drodze niewielki wypad do wodospadu Dziewczęcy Warkocz (tak nam objaśniła jego nazwę Kuma). I wiecie, te oszałamiające widoki Tien-Szanu.  A w trakcie nasza kocia mama Beata oczywiście zgarnia minikota, który podróżuje ze swoim właścicielem biegając za nim w górach. No i ten kociak idzie z Beatą górską ścieżką aż do samego wodospadu, gdzie zostaje zwrócony prawowitemu właścicielowi. 


Kolejny etap to Wąwóz Siedmiu Byków (Yeti Oguz). Legenda głosi, że zły chan porwał żonę dobrego chana. Zrozpaczony mąż szukał pomocy u mędrców i dowiedział się, że musi codziennie złożyć ofiarę z jednego byka przez dni siedem. 7 dnia ofiary, krew bycza zalała wąwóz, zły chan zginął, zaś porwana dziewczyna schroniła się w skałach "Pękniętego Serca", gdzie odszukał ją jej prawowity mąż. Do tej pory skały przypominające bycze grzbiety są rdzawo-czerwone, jak krew. Tutaj przyjeżdżają młode pary, żeby w blasku romantycznej legendy i na tle przepięknych formacji, uwieczniać swoje nowo nabyte szczęście.





A to jest właśnie Pęknięte Serce. Swoją drogą Kirgizi to naród z podobnie melancholijną duszą jak odczułam u Ormian, bo co rusz pękają ich skalne serca.




Tu z baronem brawurowo wykonujemy figurę do obiektywu

W Chyrak jemy obłędny obiad w położonym w żyznej dolinie gościnnym domu. Wokół ogrody i sady oblepione morelami, a na naszym stole dobroć wszelaka tego, czego nam wyżej w górach brakowało, a więc owoce i warzywa, ciężkie od aromatu, wygrzane słońcem. A to słońce przelewa się przez oszklone ściany i chlupocze w miseczkach i błyska na krawędziach salaterek, ach co za feeria!

Jedziemy do kanionu Skazka i powiadam wam, jest to prawdziwa bajka, czerwone, pomarańczowe, żółtawe formacje skalne swoimi rzeźbieniami pozwalają na hulanie wyobraźni. Szkoda, że tak mało mamy czasu, bo chciałoby się tu powłóczyć. Każdy załom i pęknięcie, to nowa opowieść, taki skalny labirynt wyobraźni. Jeszcze udaje nam się posłuchać pana grającego na dudach i w drogę. Po drodze siedzący na skale nad drogą pomnik barda. Bard recytuje epos o Manasie, a może to robić bez przerwy przez dwa dni. Epos składa się z trzech części - opowieść o Manasie, jego synu i wnuku.











Jest Yssyk-Kul. Oczywiście koniecznie muszę się wykąpać, woda jest fantastyczna, w oddali migoczą lodem wysokie szczyty. Jezioro od południowej strony jest ciche i bezludne mimo usadowionego nad brzegiem kampu-jurtowiska. Podobno na północy toczy się cały hałas turystyki, ale na szczęście nie tu.


A później w jurcie siedzimy i gadamy z Mariolą.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz