Trzy dni, pomijając roboty dedykowane domostwu, spędziłam w towarzystwie kota i literatury. Drugiego dnia ogarnęłam spojrzeniem zamotaną w fałdy kołdry Pannę Łaskotkę, posprzątany (przy odrobinie bólu) pokój z lśniącą czerwono podłogą, wciągnęłam w płuca malinowy aromat herbaty, zastrzygłam uszami w stronę kuchni, gdzie mamcia z ciocią mozoliły się nad krzyżówką i poczułam przez tę chwilę głębię szczęścia, wszechogarniającą czułość i spokojną radość.
*
A nurkowałam w tych dniach w Mrocznych materiach, trylogii Philipa Pullmana w przekładzie Wojciecha Szypuły. Parę lat temu, całkiem przypadkowo, przerzucając kanały tivi, trafiłam na piękną, fabularną baśń Złoty kompas. Bardzo byłam zasmucona, że baśń nie potoczyła się dalej, choć sugerowano, że będzie kontynuacja. Oczywiście nie sprawdziłam (dlaczego? bo tak, bo to moja istotna cecha, stać i nie ruszać się), skąd się ten film wziął. Zapamiętałam i kilka jeszcze razy natknąwszy się na niego, zawsze z przyjemnością zasiadałam przed ekranem.
Niedawno, pisząc na blogu i wspominając baśnie Grimmów bez cenzury pióra P.Pullmana, zajrzałam do księgarni netowych, czy co jeszcze napisał i wróciłam stamtąd z trylogią. Ach, mówię ja Wam, co to jest za rzecz! Piękna fantastyka oparta na hipotezie wszechświatów równoległych, z baśniami, czarami, fizyką kwantową, pięknie namalowanymi słowem krajobrazami, postaciami wielowarstwowymi, które ze swoimi zaletami i wadami oraz dylematami są żywe i nienudne.
Akcja trzyma w napięciu przez cały czas, momentami aż wstrzymywałam oddech, momentami odczuwałam ulgę, czasem płakałam rzewnymi łzami. A przez głowę płynęły obrazy, scenerie, żyłam, ba, jeszcze gdzieś tam ,narożnikiem jestestwa, żyję w tym świecie, a kiedy na chwilę wynurzałam się, żeby zaczerpnąć haust rzeczywistości, czy choćby łyczek herbaty, aż bolało, tak mocno związuje się wyobraźnia z tym miejscem, może już na zawsze trochę mnie tam zostało? Bo na pewno został we mnie stamtąd proch*
Główną postacią opowieści jest Lyra ze świata, w którym dajmon każdej osoby widoczny jest w postaci zwierzęcia, głównym tematem jest *proch ale dalej, to już sami...
Drugi tytuł polecam wielbicielom piękna graficznego książek, Muminków oraz dzieciom, Tove Jansson, Co było potem? Książka o Mimbli, Muminku i Małej Mi w przekładzie Ewy Kozyry-Pawlak. Książeczka wydana przez Eneduerabe z wyciętymi okienkami, które genialnie wykorzystują detale i tricki oparte na spostrzegawczości . Och, jakże mi się podoba, och, jakże fajnie będą się przy niej bawić dzieciaki! Zachęcam do nabycia jej sobie, gdyż to musmieć, nawet jeśli się ma nie dzieci, a tylko kota*.
* i aż kota
*
Dobrze czasami odciąć się zupełnie od świata, jak te trzy małpki, nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić, tak na potrzeby higieny przeciążonego, sponiewieranego wiecznym martwieniem się mózgu. Wiadome, nie wolno się oddalić za mocno, bo to oznaczałoby przyzwolenie na wszystko, co ten świat wyprawia, a przecież obecnie wywija na całego, ale przez te kilka dni świat na pewno znakomicie poradzi sobie bez mojego zamartwiania, bez śledzenia pulsu, bez szamotania się z tym, czy owym.
A jeśli idzie o szamotanie się, to zauważył ktoś, że materia zdecydowanie reaguje na stan umysłu?
I nie to, że szklanka spada, bo jesteśmy nieuważni z powodu wkurwienia. Wiedząc o tym, pieczołowicie i uważnie dotykam przedmiotów - spada i zaraz następuje sekwencja mikrokatastrof związanych z różnymi obok rzeczami i na nic oszczędność w ruchach, czy brak nerwowej na zewnątrz reakcji. Następuje i już.
I nie to, że szklanka spada, bo jesteśmy nieuważni z powodu wkurwienia. Wiedząc o tym, pieczołowicie i uważnie dotykam przedmiotów - spada i zaraz następuje sekwencja mikrokatastrof związanych z różnymi obok rzeczami i na nic oszczędność w ruchach, czy brak nerwowej na zewnątrz reakcji. Następuje i już.
W takich przypadkach nauczyłam się chować ręce za siebie i pozwolić spaść wszystkiemu, co tam ma własnie ochotę.
To dzięki takiej właśnie sekwencji mikrokatastrof, posprzątałam pokój. Zaczęło się od przewrócenia stojącej na szafce nocnej szklaneczki z lepkim napojem (tu akurat postawiłam ją krzywo), dalej poszło łańcuchowo.
Pomimo, że uczę się spokoju i akceptacji, jak kiedyś dorwę tego skrwysyna motyla...!
To dzięki takiej właśnie sekwencji mikrokatastrof, posprzątałam pokój. Zaczęło się od przewrócenia stojącej na szafce nocnej szklaneczki z lepkim napojem (tu akurat postawiłam ją krzywo), dalej poszło łańcuchowo.
Pomimo, że uczę się spokoju i akceptacji, jak kiedyś dorwę tego skrwysyna motyla...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz