Spadł deszcz i zazieleniło się i trochę ochłodło, ale to dobrze, niech mnie kule biją! gdyż przyroda wstrzymywana niższą temperaturą, mniej dozna uszczerbku na początku, a nawet w połowie maja. Niestety liczyć można w tym przypadku już tylko na przypadek lub łaskębożą, bo klimat się zmienił, czegokolwiek by nie mamrotali pod nosem zwolennicy udawania, że jest jak być powinno.
Wiosna, zdaje się, tylko zakochanym dostarcza pokładów niespożytej energii, bo ja to bym spała i spała. Doszłam do takiej wprawy w śnieniu, że mam prawie stuprocentową sterowność snem, zgrabnie omijam największe koszmary, moderuję treść, żeby wygrzebać się z wyśnionych opałów, w najtrudniejszych wypadkach nakazuję sobie się zbudzić. Śnię nawet przy piętnastominutowej drzemce, a zasypiając wiem kiedy zaczyna się senna nakładka. Oto do jakiej perfekcji doprowadzić może nieufny stosunek do obecnej rzeczywistości!
Ostatnio w bezsenności śródnocnej przypominałam sobie wszystkie miejsca fantastyczne z moich snów i okazuje się, że spokojnie pamiętam jakieś kilkadziesiąt, a przypominanie kolejnych pociąga za sobą następne i następne. łatwo to zrobić, wystarczy po prostu wyłączyć się ze światła i dźwięku i pogrzebać pod kopułką - samo podpływa.
A a niedawno doświadczyłam po raz drugi w życiu sennego paraliżu. Pierwszy, parę lat temu miał nakładkę z aniołem śmierci, który przechodzi przez mój pokój, zatrzymuje się nade mną i wiem, że mnie widzi. Ten sprzed kilku dni zawierał błękitną postać, która stanęła mi nad głową. Nie byłam w stanie się ruszyć, dopiero myśl, że to nakładka rzeczywistości śnionej na rzeczywistość fizyczną, pozwoliła mi ruszyć palcem, za palcem poszła ręka i ciało się dobudziło. Rzecz dziwna, choć nieco przerażająca kiedy tak się ruszyć nie można i widzi się te dwie rzeczywistości zmieszane, nałożone na siebie, nierozdzielone, pomimo otwartych oczu i działających zmysłów.
Przyglądamy się snom, a sny przyglądają się nam. Oglądamy się z różnych stron, przetwarzamy pod różnym kątem, bo może sen-mara, jest naszym własnym gapieniem się od tyłu głowy...
A jeśli nie mogę spać, to czytałabym i czytała, bo jeśli nie można w sen, to trzeba zatrzasnąć się przed tym najponurniejszym ze światów pomiędzy okładkami.
Nabywszy sobie ostatnio kilka czcigodnych pozycji, pozwoliłam sobie niektóre z nich przeczytać i zezwalam sobie polecić
Jerzy Tulisow, Legendy ludów Mandżurii, tom 2 - jak sugeruje numeracja, kontynuacja tomu pierwszego, o którym wzmiankowałam tutej.
Jakub Bobrowski, Mateusz Wrona, Mitologia słowiańska - Jak zaznaczają autorzy w przedmowie, historie ukute na potrzeby książki, ale oparte na wierzeniach i kulturze dawnych Słowian, z językiem lekko zarchaizowanym, ale też nieprzesadnie, więc zrozumiale i potoczyście pisana. I polecam te pozycję zwłaszcza młodzieży, bo mitologii słowiańskiej, jako konkretnego spójnego kompendium, nie uświadczy się, należy szperać po różnych źródłach, leksykonach, wyszperywać skrawki i z nich jakoś tam składać stos. A tutaj autorzy podjęli próbę rekonstrukcji fabularnej mitu kosmogonicznego, teogonicznego oraz antropogenicznego, złożyli na swój sposób wciągające historyjki dotykające demonologii słowiańskiej i opowiastki bohaterskie. Całość ilustrowana barzo udatnie, uważam, przez panią Magdalenę Boffito. Przeczytałam z wielką przyjemnością.
a propos poszukiwań w źródłach, bardzo rada jestem z nabycia leksykonu Barbary i Adama Podgórskich, Wielka Księga Demonów Polskich, który to tytuł nieco jest wąski, bo autorzy sięgają po rzeczy ogólnosłowiańskie, jako, że demony z natury latawce, w rzyci mają granice i przenikają się mocno. Typowe opracowanie naukowe z bogatym piśmiennictwem i ilustracjami. Kto się interesuje, rzecz warta nabycia. A właściwie to nawet, jeśli się nie interesuje, to warto mieć.
Craig Cabell, Terry Pratchett, życie i praca z magią w tle, przeł. Edyta Gepfert - zestaw esejów dziennikarskich dotyczących książek pana Pratchetta. Co prawda spodziewałam się większego wow i jakoś specjalnie nie urwało mi dupy, ale jako, że kocham Pratchetta, chętnie przeczytałam.
P.K. Dick, Ray Nelson, Inwazja z Ganimedesa, przeł Maciej Szymański - historia tocząca się na Ziemi będącej pod okupacją ganimedejskich robaków, a dokładniej w parceli Tenesee, która jako jedyna tętni buntem. Taka rzecz już trochę zwiastująca dickowskie jazdy na temat świadomości, rzeczywistości i teorii spiskowych. Nie jest na pewno najwyższych autorskich lotów, ale ja tam lubię wszystko jego, więc dla mnie must-have.
ot i tyle