środa, 8 stycznia 2025

hej hej roluj go

 Wiadomka, najlepiej pisze się posty, kiedy trzeba sposobić się do roboty. Przesunęłam obowiązek nogą nieco w prawą stronę i prokrastynuję aż sąsiedzi mi stukają kijem od miotły w sufit. Dobra, tam nie ma sąsiadów, więc nie wiem, kto tam stuka. No ale muszę inaczej się uduszę, bo muszę napisać to internetowi, że ja za cholerę nie kumam fejsbukowych rolek. Znaczy nie tak, kumam instancję, że tak się komputerowo wyrażę, kumam też niektóre rolki mające początek, rozwinięcie i ewentualnie zakończenie, kumam też te, w których ktoś się wywrócił albo lata motylek, ale jest wiele takich, których ni cholery nie kumam, może dlatego że nie znam hindi? Ale przecież tam akurat nie mówili. Nie kumam też tych, których cel załatwiłoby zwykłe zrobienie zdjęcia bo taka na ten przykład rolka trwa 5 sekund, w ciągu których których dziewczyna ustawia się, prezentuje swój strój,  zamiera i koniec rolki. Chociaż to może być też ta rzecz, że podobnie,  kiedy religijna Jola robi zdjęcia, to zawsze jej się wkradnie coś takiego



można zatem powiedzieć, że to mój debiut w rolce

poniedziałek, 6 stycznia 2025

let's rock

Przedziwna sprawa, z przyczyn całkowicie demonicznych, świat podglądany na fejsbuku wykupuje skały tonami. Wykupuje ową pokruszoną skorupę ziemską, żeby malować na niej ludki, ptaszki, fiśdrygałki i ku uciesze gawiedzi  chytrze kitrać w losowo zaludnionych miejscach.
 I nie to, że ja się naigrywam, nie naigrywam się, bo to i zaspokajana jest potrzeba sztuki i koncept niespodzianki spełniony i może, kto wie, jakaś potrzeba sprawczości, ja się tylko zastanawiam, czy i w jakim czasie da radę rozebrać takie na przykład Tatry, przemalować i rozłożyć w ciekawych sytuacjach.
 Tak tylko teoretyzuję czyniąc ćwiczenie umysłowe. A tak naprawdę to zastanawiam się, za co jeszcze człowiek będzie gotowy zapłacić i na przykład położyć pod choinką. 
Bo najszła mnie ta myśl, kiedy ludzie na fejsbuku opowiadali o zastanych prezentach i tam było wiele radości bo 5 kilogramów skały.

ojeju, jak mnie się nie chce jutro do pracy

środa, 1 stycznia 2025

w nowym roku

 No i pierwszy dzień stycznia. Posiedziałam wczoraj do coś koło dzisiejszej pierwszej (paradoks czasowy), poczytałam książkę, potuliłam kota spękanego pękaniem fajerwerków, na szczęście w tym roku było ich krócej, więc może dzięki losiu za tę paskudną pogodę. A jest bura, ciemna i ponura, z cmentarza dobiega grzechotanie, nie, nie kości, tylko bitego szkła zniczy, w futrynach świszcze i nawet mi się nie chciało wczoraj po tę symboliczną butelkę ruskawa szampanskawa iść, zatem obeszłam punkt zero kuriozalną mieszanką nalewki z rokitnika, soku winogronowego i wody. Kuriozum to ma wszakże w sobie głęboką zasadność, bo mamy tu bardzo dużo witaminy C (rokitnik), stosowną ilość alkoholu, wodę żeby się nie odwodnić i mieszankę cukrów winogronowych, co utrzymuje mózg w glorii i chwale! Takem to sobie wymyśliła! A prawdziwie, to była to jedyna kwaśna nalewka (lubię) o zbyt paskudnej dla mnie mocy i zapachu (nie lubię), więc ją spacyfikowałam. No i sącząc tak szklaneczkę onego trunku, pograłam chwilę w FOE w sieci, poględziłam z jednym z graczy i zapakowawszy się do legowiska, pomyślałam, że zobaczę co tam w tivizunie się dzieje świątecznie.
I olaboga, no tak biednego świątecznego programu telewizyjnego we wszystkich kanałach cyfrowego Polsatu, to jeszczem nie widziała. Na dwóch kanałach rżnęli disco polo w pląsach świateł stadionów i scen, na pozostałych były jakieś smętne serie pseudoseriali i całorocznie od lat paru odgrzewane kotlety, ale akurat nie z tych, które mogłabym jeść. Takoż zawinęłam się w kordełkę i obudziłam się dziś w zupełnie nowym roku. Na dworze nadal piździ, ale czytam już kolejny tom sagi i nareszcie przez świąteczne zapasy jadła zaczyna przezierać lodówka, więc postęp jest. Dobrego Wam!















wtorek, 31 grudnia 2024

przedsi rok

Słucham jak szemrzą jedne z ostatnich sekund 2024, Ziemia przesuwa obłe ciało, nieuchronnie dążąc do punktu, w którym zdecydowaliśmy się zacząć. I skończyć. Już nie wrócimy do spraw zamkniętych, nie zmażemy błędów, ani nie przeżyjemy tego jeszcze raz, bo wszystko jest tylko raz i nigdy na zawsze. Nie umiemy zatrzymać, a jeśli bardzo się staramy to robić, schnie i się rozpada. A jednak jesteśmy każdą przeżytą sekundą, komórki pamiętają blask młodego słońca, węgiel i wodór przeszywają nas wspomnieniami umarłych gwiazd, a nasze serca nadal drgają na dźwięk tych szczególnych imion. Jesteśmy jednym wielkim inkluzem czasu, butelką Kleina. Jesteśmy swoim własnym albumem, w którym już nie sposób wprowadzić poprawek. Jedynie wybaczyć sobie i śmiało podnieść wzrok sięgając nie tylko wzdłuż orbity, ale hen dalej. Siedzieć okrakiem na skalistej planetce i cwałować jak na błękitnym koniu ciesząc się każdym błyskiem chrząszcza w mokrej trawie, smagnięciem polarnej zorzy, śniegową gwiazdką umierającą na ciepłych ustach. Zobaczymy się za punktem zero, który jest zbiorem wszystkich punktów, a w każdym z nich rzeczy się kończą i zaczynają. I nawet jeśli popełnicie te same błędy, zrobicie to zupełnie inaczej. Do siego roku!



niedziela, 24 listopada 2024

bij robala!

 Domostwo śpi jak delfin, zawsze czujna jedna połowa wymyśla kolejne zadania. W ten sposób broni się przed uczuciem opuszczenia. Tym razem wymyśliło, żeby adoptować pchły., bo małe i się jakoś wykarmią. W porozumieniu z domostwem, pcheł dostarczyła Jozafata, a ja zanim się zorientowałam w sytuacji, już miałam pchlą farmę. 

No to moi drodzy, od dwóch miesięcy jeżdżę na szmacie, jak całodobowa firma dezynsekcyjno-sprzątająca. Codziennie odsuwanie mebli, odkurzanie, mycie litrami octu, dezynsekcja środkami od których zamieniły mi się półkule lewa z prawą, długie godziny prania w 60 stopniach, wymrażanie obić, odpchlanie kici i tak od rana do nocy. Żyję na workach próżniowych, o kocyku nie ma co marzyć, bo wszystkie tkaniny zapakowane są szczelnie do momentu, kiedy uznam, że nie uchowała się żadna pchła. Godzinami popylam zgięta w pól lub leżę na podłodze tropiąc paproszki, topiąc je w szklance wody i sprawdzając - pchła, czy nie pchła.
Co jakiś czas, zmęczoną wstawaniem o świcie i rozpoczynaniem dnia od odkurzania, dopadała mnie chwila zwątpienia, że zostanę już z tymi złośliwymi insektami na zawsze, płakałam wtedy z bezsilności i żalu. Sytuacja wyciągnęła też na światło dzienne moje niskie instynkty i kiedy zauważyłam pchłę siedzącą jak pies na podłodze, z tym jej pchlim nosem do góry, nalałam na nią z dziką satysfakcją insektycydu wołając - giń suko! 

Niemniej idzie ku lepszemu, kicia już nie budzi się drapiąc jak wściekła, a przegląd podłóg na razie mnie zadowolił, acz do 3 miesięcy trzeba zachować pełną kontrolę. Nie macie pojęcia, jak ja mam wysprzątane domostwo! A może o to mu właśnie chodziło?

*

A wczoraj wykopałam spod śniegu marchew, pory i selery. Lepiej późno niż wcale. Bo mamy śnieg

*

Myślicie, ze dostawca kłopotów jakoś specjalnie się tym przejął?


Przeczytałam książkę Stasi Budzisz, Pokazucha. Na gruzińskich zasadach. Reporterskie spojrzenie na Gruzję od tyłu fasady. Jaka ona jest poza kolorem, muzyką i pysznym żarciem. I ja się ze Stasią zgadzam, bo mi też coś w tej Gruzji zawsze nie banglało, znacie to odczucie, kiedy w widzeniu obwodowym przemyka cień, ale nie możemy zarejestrować co to jest, bo znika kiedy zwracamy w jego kierunku głowę. To znaczy, Gruzja jest cudowna, nie zaprzeczam, ale życz w niej jest ciężko. szowinizm, nacjonalizm, nietolerancja, brutalność, to codzienność Gruzinów, więc jeśli chcielibyście też spojrzeć na to okiem Staszki, to koniecznie nabądźcie tę książkę, bo warto, zwłaszcza, ze jest dobrze napisana.

piątek, 18 października 2024

Poasana 1.

Tak sobie pomyślałam, że skoro mało piszę, to choca poczytam i dziś kolesiostwo, ale tylko po naźwisku, bo przeszukując półki,  chwyciłam tomik był sajoski pierwszy, który się nadarzył. I je to Zestaw do kaligrafii (ciekawe, czy Kuba go pamięta). A że Sajkowski to dlatego, bo dziś jest na rzeczy nowa książeczka Dziecko Bez i gdybyście szukali to szukajcie, ja jej też jeszcze nie czytałam, choć znam pojedyncze wiersze. Nie wiem jednak czy są takie jakie znam i jak wyglądają w grupie. Tak więc Kuba!



czwartek, 17 października 2024

ślimacza natura wtóra

Podobno zrzucamy skórę  co 7 lat, pięć z nich tak mocno przywiązało mnie do domostwa, że reaguję zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażałam. Chociaż tak naprawdę, to podejrzewam w tej materii domostwa dywersję, no bo jak inaczej wytłumaczyć, że kiedy myślę o wyjeździe, natychmiast psuje się kran, trzeba wykopać begonie, a kot dostaje sraczki? Przykłady, rzecz jasna zmyślam, ale coś w tym jest. Przez te pięć lat przy mamie marzyłam o wyrwaniu się w pola, bieganiu boso po ulicach Niujorku, opłynięciu rowerem wodnym Przylądka Horn, wdrapaniu się na Kilimandżaro tyłem i na jednej nodze. Śniłam o szybkonogich gazelach i krajobrazie morenowym Suwałk, zżymałam się na zasiedzenie i zaśniedzenie. Nagle smycz się skończyła, mamy nie ma, jestem sobie sterem i sterowcem w jednym, a na mojej szyi nadal tkwi obroża. Niby planuję, że tu pojadę, tam pójdę, a do tego skoczę, przychodzi weekend i zamiast na Kretę, idę grzebać w rabacie. A żeby tam grzebać, jak mi się grzebać nie chce, drętwieję w fotelu. To mało, kiedy tylko się z niego ruszę, domostwo zaczyna skrzypieć złowieszczo, kołysać się i płakać jak krzywdzone dziecko. Jeśli wychodzę za drzwi i zaczynam szybko biec, za plecami słyszę demoniczne wrzaski pomidorów. Linka wiążąca mnie z domostwem napina się i czuję większy i  większy dyskomfort, aż panikę. Ulga przychodzi, kiedy zawracam. Moja bezpieczna przystań stała się równocześnie opiekuńczym potworem, co to otuli, przyniesie herbatę, ale nie pozwoli opuścić ścian. I wiecie? noszenie domostwa w głowie jest cholernie męczące.


maska wykonana przez jednego naszych uczniów