sobota, 5 kwietnia 2025

nim rozdziobią nas kruki, zjedzmy resztki z lodówki

Bo wicie, Hipolicie, jednak w kuchni ostatecznie pojawiły się gałki białe. Tym samym stałam się naturalną posiadaczką różnej maści gałek innych, więc poprzykręcałam je sobie do segmentów w pokojach.
PRLowskich, dodam, żeby nadać sznytu sprawie.





A zauważyliście, że w filmach/serialach klasy c+, kiedy ludzie trzymają dziecko/lalkę to za każdym razem nim potrząsają? W sensie lulania, że niby żadne dziecię nie wytrzyma na rękach bez ruchu sprężyście drgającego, obczajcie, mówię wam. Jeśli jest prawdziwe dziecko potrząsają nim  rzadziej, chyba boją się ze względów wiadomych.

Podczas sprzątania, nie, nie, spoko, nie oszalałam, tylko ogarnęłam walające się graty, wyciągnęłam jeszcze jedną książkę, którą sobie ongiś wzięłam z ciekawości i też trochę z kiermaszu taniej książki w  szkolnej bibliotece. 
Książka nazywa się Wdowie wzgórze, a napisana została przez Katarzynę Ryrych. I  no jest to książka o tym wszystkim, co na okładce nam mówi prof. Jan Błoński, ale jest to opowieść tak poprawna, tak teatralnie skonstruowana, że pociąg musi jechać niedaleko, bo szybko, krótko i przewidywalnie w książce tej. Mamy tu wzgórze zamieszkałe przez kobiety z różnymi historiami i tak zwanymi "trudnymi opowieściami", wszystkie są teoretycznie "dziwne" (kobiety, nie opowieści), a przecież od razu widać, że to złote serca rodem z Ani z Zielonego Wzgórza (darujcie, ja lubię to stare, nieco pensjonarskie tłumaczenie) i choć w książkach ze starszych czasów kompletnie mi pensjonarskość nie wadzi, a  wręcz przeciwnie, w książkach współczesnych sprawia, że patrzę pobłażliwie, bo pisarze teraz, panie tego, nie umieją być prawdziwymi pensjonarkami. No więc są te "trudne" historie kobiet (zwróćmy uwagę, jak naużywałam w tym jednym wpisie cudzysłowu), są dramaty, ale koniec końców wszystko się kończy, czy dobrze, czy źle, to wam nie napiszę, żeby nie było.

I ponieważ dawno nie było żadnego kuchennego wpisu, to wczoraj zeżarłam resztkę zapieksy ze szczątków w lodówce.

* Otóż potrzebowałam do tego:

0,5 kg pieczarek
5 niedużych ziemniaków
pół kostki sera żółtego
1 małej cukinii
7 suszonych daktyli
1 dużej cebuli
oliwy
łyżki mąki pszennej do zaklepki

sosu grzybowego, który mi został od kaszy gryczanej.

prezyprawy: sól, pieprz, papryka (ostrość wedle uznania), koper, curry, szafran, zatar

* A zatem zacznę od sosu podgrzybkowego

proste - ugotuj grzyby z kostką rosołową, odrobiną szafranu, solą, pieprzem, podsmażoną z curry cebulą. Zaklep mąką pszenną, dodaj dużo kopru (ja mrożony)

*Teraz zapieksa

Zapieksa została zrobiona w garnku od Garybulgary, na którą to firmę was namawiam, bo, że kocham ceramikę to raz, w Bułgarii oszalałam na punkcie ichniej, to dwa, a w Polszcze znalazłam firmę co ma i piękne wzory, i dobre ceny, i jest rzetelna, bo korzystam i ja i przyjaciele, to trzy.

Wiadome, ziemniaki, cukinię i pieczarki pokroiłam w plastry, cebulę w półtalarki, daktyle w drobne wiórki. Ser starłam na grubych oczkach.

W garze na dno odrobina oliwy i zaczęłam od ziemniaków, trochę daktyla, papryka, sól, pieprz, później cukinia, cebula, pieczarki, daktyle, papryka, sól pieprz, ser żółty i kolejne warstwy powtórka. Na sam wierzch papryka, sól, pieprz, daktyle i zatar (dostałam od Justyny, bo przyjaciele, znając moją miłość do przypraw, przywożą mi one ze swoich wypraw). Na to wszystko jeszcze ser żółty. Polałam to sosem podgrzybkowym i do piekarnika.

Nie wiem, jak inni dziekani, ale dla mnie palce lizać, powiem wam!

Myśl o zapisaniu tego, jako przepis pojawiła się kiedy na talerzu zostały smętne resztki, niech więc ta oto awangardowa fotografia kulinarna będzie nie tyle dania, a apetytu ilustracją .


na koniec w sobotnim bałaganie kicia, bo tak słodko śpi, że muszę, gdyż się uduszę


Trzymajcie się! U nas zawierucha śnieżna, gradowa i kolejne dachówki lecą, psiaichmać!

poniedziałek, 31 marca 2025

Marcowe lelum polelum

 Ajajaj, wiosenne urwanie głowy splecione w ścisły węzeł z wiosennymi przesileniami, huśtawkami nastroju i fizykalności. A to ogród, a to szkolnych robót, projektów, esiefesiów co niemiara, a i książka kusi, i film by się, i coś zjeść trzeba. Dom sprzątany jeno incydentalnie, w tych miejscach, które, niczym różowa skóra pięty przez dziurawą skarpetę wyłażą na widok boski, a ludzką sromotę. Na podwórzu obecnie bezsłonecznie, chciałoby się, żeby popadało srogo, ale raczej spacerowo popaduje od czasu do czasu, niż jest prawdziwym deszczem. Bociany już obsiadły lokalne gniazda, łomocą się aż huczy, w jednym i drugim sensie, bo bocian to ptaszysko agresywne, kiedy lokatorów na jedno lokum jest więcej niż para. Jeszcze na dachu nie ma mojego, a w ogrodzie już są. Serce roście kiedy przybywają te piękne ptaki, spotykamy się na podwórzu, w  ogrodzie, na drodze. Człapią, rozkradają stosik gałęzi, pilnie pracują, klekocą jak kołatki wielkopostne i przeciągają skrzydła. Na glebie prymulki, krokusy, złocie, cebulice, fijołki, zawilce, trawki , rozglądam się wokoło i myślę, jak wobec tych cudów przyrody, tych coraz trudniejszych do zachowania cudów, ludzie zmyślają sobie setki problemików i uparcie te problemiki wkoło obchodzą. Jakby woły w kieracie łbem zwrócone dośrodkowo, wiecznie zmęczone, przygięte niewolą. Tylko, że woły same tego nie wybierają. Mówię tu, nie o rzeczywistych problemach, tylko o drobiazgach jakichś, które łatwo i szybko rozwiązać można, a czasem nawet pominąć. Przyglądam się, jak stają kamykiem w bucie, jak uwierają, a wędrowiec ów kamyk niosący, miast go wytrzepać, minę zbolałą robi i przechodniom się skarży na los swój smętny. Ech, wiosno, ależ co by to było, gdyby cię nie było!


Przyniosłam wam dwie książeczki ładnie wydane, miłe graficznie mej duszy i oku.

Cztery muzy Sophie Haydock w przekładzie Izabeli Matuszewskiej, to historia luźno nałożona na kilka faktów z życia Egona Schielego i jego modelek. Książka ładna, rzetelnie napisana, taka, co to nazywamy na użytek prywatny z przyjaciółmi, dobrym rzemiosłem. Osadziłabym ją w kategorii dobre czytadło, trochę sentymentalne, trochę wygładzone, lekko pokolorowane, ale można wziąć do pociągu i się nie nudzić. Książka ujmuje historie czterech kobiet obecnych w życiu malarza - siostry, modelki, żony i jej siostry. Osoby te patrzące na nas z obrazów artysty dostały dzięki Haydock ciało i osobowość. Autorka spekuluje, co mogły czuć, co łączyło je z wielkim artystą, co czuły i jak się ich losy przenikały. Książka, co ważne, ma ładną wstążeczkę/zakładkę, pomarańczową. I ładną okładkę. No wiecie, to ważne.

"Edith zamyka drzwi przyciskając list do piersi. Znaczek jest z Dalmacji, ale ona nikogo tam nie zna.
Powinna poczekać aż Egon wróci do domu i sam otworzy list. W końcu jest zaadresowany do niego, z napisem: Prywatne i poufne.
Edith idzie  z nim do kuchni i gotuje wodę w rondlu, po czym ostrożnie otwiera list nad parą. To sztuczka, której nauczyła się od Adele. Kiedy przeczyta wiadomość, będzie mogła z powrotem zakleić kopertę i Egon się nie zorientuje. Ostrożnie wyjmuje sztywną kartkę. Widnieje na niej oficjalna pieczęć i znak Czerwonego Krzyża. Szybko przebiega wzrokiem tekst, szukając nazwiska. Jest."

(Cztery muzy, Sophie Haydock, tłum. Izabela Matuszewska)


Drugą książkę kupiłam na posmakowanie także z powodu okładki, to Uroczysko Colina Meloya (przekład Bogumiła Kaniewska) z ilustracjami Carson Ellis, no i te ilustracje mnie po prostu zaczarowały. Jest coś w jej rysowaniu, że sięga długimi palcami wprost do tego miejsca w sercu, gdzie gości Narnia, ulica Czereśniowa, czy plaża Piaskoludka. I skojarzenie z Narnią jest nie tylko przez obrazy, ale cała historia jest mocno narnijska. Świetnie napisana z wartką akcją. Mamy groźny i tajemniczy Nieprzebyty Bór wśród cywilizacji Portland,  mamy trójkę dzieci uwikłanych w magiczne wydarzenia i dalej możecie się domyślić. Zdradzę, ze są bitwy, przygody, "czasy ognisk i bajek". O! To jest to skojarzenie, jest też w książce owej wiele z Braci Lwie Serce, Ronii i wielu innych dziecięcych wypraw w szeleszczące światy papieru. Oczywiście, że kupiłam pozostałe dwie części. 

"- Kim...kim wy jesteście? - zapytała. Miała zupełnie wyschnięte usta, więc mówienie sprawiało jej trudność.
- Łotrami, dziecko - odpowiedział jeden z biegnących. - Jesteśmy bandytami z Uroczyska. Masz szczęście, ze to my cię znaleźliśmy."

(Uroczysko, Colin Meloy i Carson Ellis, tłum. Bogumiła Kaniewska)

Darz Bór!




piątek, 28 marca 2025

Darwin w turbanie i dwaj Durianie

 Mam sporo rzeczy do myślenia, ale mniej czasu na przemyślenie ich, zatem tylko zostawię zdjęcie autorki Kreaturii z ilustratorem Kreaturii, Grzegorzem Ósmym, któren u autorki gościł. A że to ważkie zdarzenie, to dokumentuję.

Żegoty 15.03.25, foto Jola Faron



poniedziałek, 24 marca 2025

Podróże w czasie

 Miałam a zapomniałam. Grzesiek Malecha czyta moje podróże w czasie

https://www.facebook.com/100009576681881/videos/558567507243497

niedziela, 23 marca 2025

topienie Marzanny

Jestem pełna lęków, lękam się lekarzy, załatwiania spraw w urzędach (nawet przez Internet), kontaktu z ludźmi, trzeszczącego lodu, tego, że nagle na wysokości opanuje mnie nieprzemożna ochota zrobić krok w przepaść. Lękam się o bliskich, o drzewa, że ktoś je zaraz wytnie, o koty, psy, a i psów się lękam. Śnię o głębiach pode mną, wojnę, ataki kosmitów. I jestem niesłychanie odważna, bo codziennie stawiam tym lękom czoła, załatwiam sprawy, rozmawiam z ludźmi, spotykam się z nimi, patrzę na ucięte pnie drzew, płacę rachunki, przygarniam chore koty. Odwaga, jak mi się zdaje, to wieczne zapasy z lękami, racjonalizowanie, walka, istny makiawelizm, gdzie używasz i wewnętrznego lwa i lisa, układasz się lub mocujesz z rzeczami.
Ale też życie wśród lęków jest cholernie męczące, każdy dzień próbuje zamrozić mnie w łóżku, oazie nicniemuszenia z murem obronnym kołdry, usiłuje mnie zatrzymać w snach, które choć wyglądają na groźne, są snami, a nad tymi mój umysł panuje. Jednak, jak żartobliwie mawiał mój tatko, co to za życie, więc wstaję i bodę się z tą przedziwną przeźroczystą chmurą, polem siłowym i ciągle mam wrażenie, że świat dzieje się tam gdzieś, pomimo, i ciągle nie mogę do niego dotrzeć. Mimo tego wszystkiego jednak widzę przepyszną tego świata urodę, czuję bliskość rodziny i przyjaciół, czuję miłość, czuję ciepło wiosennego słońca, ciepło kociego futerka i słyszę, jak mówią do mnie trawy. Pomimo wszystkich lęków, zielony pęd, który został kiedyś zasiany w moim sercu, pielęgnowany przez dobroć, cierpliwość i miłość ludzi w moim życiu, nadal rośnie, mocniejszy niż wygląda, silniejszy od barykad kołdry, bezpiecznej gleby łóżka i od sumy strachu. I nie, nie wchodzę na trzeszczący lód.




niedziela, 16 lutego 2025

Bałwanki, pierzynki, puszki

 Och, zaczęło się przedwczoraj w nocy, a wczoraj przez dzień cały trwało i prosz! Co prawda żal mi trochę żurawi, których potężne klucze już powróciły, ale ptaki dadzą sobie radę z temperaturą, jeśli znajdą coś do jedzenia. Tak czy siak jest pięknie, pięknie, że aż kręci się w głowie. Co prawda nie było najlepszym  moim pomysłem z tej dzikiej uciechy pobiec w śnieg w piżamie i śniegowcach na bose nogi, ale tez nie był to przecież mój pomysł najgorszy, więc luzik! I tak trochę rano, trochę po południu i trochę wieczorem nacieszyłam się tym dniem magii.

Więcej zdjęć tutaj na wierszalotce

Co tutej przyniosłam, ano kolejnego Dicka, Teraz czekaj na zeszły rok w przekładzie Jacka Spólnego i nie jest to najlepszy jego wyczyn, ani nawet bardzo dobry, ani dobry nawet, powiedzmy, taki szkic do Trzech stygmatów i Ubika, ale wiecie, ja kocham Dicka, więc nie żałuję i rozgrzeszenia nie proszę, gdyż nie pragnę się poprawić nic, a nic.

*

Bardzo piękna, baśniowa pozycja Larsa Myttinga, Siostrzane dzwony (tłum. Karolina Drozdowska) zabiera nas do dzikiego zakątka Norwegii, gdzie ród Hekne reprezentowany przez Astrid, bohaterkę książki, swoje losy związał z pewnym kościołem słupowym, a właściwie z kościelnymi dzwonami, które nazywają siostrzanymi. Dzwony powstały aby upamiętnić bliźniaczkiz  rodu Hekne.  Halfrid i Gunhild to niezrównane tkaczki, dziewczyny, które żyją zrośnięte biodrami i kończą życie w mistyczny sposób. Zrozpaczony ojciec funduje dwa dzwony, które w tle stają się przeznaczeniem i nemesis opowieści. Pięknie napisana historia ludzkiego życia w okowach dzikiej przyrody, tłumionej miłości, przyjaźni, rozpaczy i szczęścia,  ludzkich małości i wielkości splecionych, jak ciało starożytnego węża, strzegącego wrót świątyni stanowiącej ważny punkt tej opowieści.

*

Obejrzałam też tego nowego animowanego Wiedźmina, Syreny z głębin i pal to sześć, że historię spłaszczono i przekuto na disneyowską modłę, ja rozumiem, że współczesny płaski widz z płaskim ekranem lepiej zobaczy płaski obraz, mnie się po prostu nie podobała ta animacja. Jakaś taka nieruchawa, co kompletnie mi nie pasowało, trochę anime, trochę chyba miało być epicko, wyszło, jakby się rozłaziło. Zanudził mnie.



piątek, 7 lutego 2025

Zielonym do góry

 Ach wiem, wiem, no bo ten, wiadome, że to dlatego. sami wiecie, jak to z tym bywa, że tenteges i nagle o.

Czyli szybki trucht po zaległościach leżących na biurku.

Z kosza wyciągnięte za drobny piniondz w sklepie Gama w opcji tzw "niechktośseweźmiewcenieczekolady"

1. Martwy Dżinn w Kairze i inne opowiadania, P. Djeli Clark, przekład Małgorzaty Strzelec
Alternatywna rzeczywistość, w której magia to normalka, fajnie, że autor nie przymierzał się jak pyton do świata Chandlera, czy Adamsa, a zmieścił swoje opowiadania w Egipcie, i zyskał tym samym spójne z kulturą arabską istoty oraz nowe możliwości. Reszta nienowa, mamy denata, mamy kryminał, mamy trochę z Pullmana, ale ogólnie przyjemnie i na podróż pociągiem się nada, bo też i nie wypycha torby. Niedługa podróż, powiedzmy tak gdzieś ode mnie do Torunia.

2. Drzwi na zachód, Mohsin Hamid, przekład Witolda Kurylaka.
Rzeczywistość nieco magiczna, lecz bardzo blisko osadzona we współczesnej geopolityce. Rzecz o mechanizmach wojny, mechanizmach nienawiści, o ucieczce od niepokoju do spokoju i w tym spokoju odchodzenie  do niepokoju. Mamy tu dwoje bohaterów, którzy zakochują się na przekór przesypującym się nad nimi piaskom wojny (znowu wschód) i wobec coraz twardszej i okropniejszej rzeczywistości postanawiają odnaleźć jedno z tajemniczych przejść-teleportów wiodących do świata zachodniego, do znanych nam miast. Dalej to sobie doczytajcie, bo bardzo niegłupia książka, w której magii formalnej jest tycio, ale to, co się dzieje w świecie i głowach ludzi żyjących pod wiatrem z wojennych wydm, czy to na wschodzie, czy zachodzie, jest rozpisane bardzo udatnie.

3. Hipis, Paolo Coelho, Przekład Teresa Tomczyńska.
bo chciałam sprawdzić, czy coś ruszyło. I nie.

4. Fafarułej, czyli pastylki z pomarańczy, Jerzy Sosnowski
Czyli o dorastaniu przez dorastanie. Bohater zapętla, czy raczej gubi się w czasie na skutek nieopatrznej życzeniowej myśli (zawsze mówię, ze trzeba uważać z tymi życzeniami, bo a nuż się spełnią). Próbując wrócić do swojego czasu i miejsca, jeszcze raz musi przebrnąć przez światy swojego życia, zbadać wskazówki, przyjrzeć się rzeczom ze strony, z której jeszcze się im nie przyglądał. Znakomita powieść, napisana ze swadą, żwawa, a i tajemnicza.

Z książek obronnych wzmiankowanych niedawno w poście

5. Strażnik Miecza, Cassandra Clare w przekładzie Anny Reszki
Może to wina przekładu, może. Na bank redaktor nie do końca czuł się dobrze, bo sporo kiksów w tej książce fantasy. Teoretycznie wszystko dobrze, skrót na okładce mówi - nihil novi, ale też i tak właśnie w fantastyce jest, co nie oznacza, że książka musi być zła. Tylko, że ona jest zła, a nawet nie tyle zła, co okropieńczo potępieńczo nudna. Taki Terry Goodkind potrafił z jednej wycieczki po miecz zrobić sążniste tomy, a po każdym z nich czekało się na następny jak pies na michę kaszy, a tu mamy motyw księcia i żebraka, mamy historię dorastania dwóch chłopców związanych instytucją strażnika miecza, czyli swoistego obrońcy-sobowtóra królewicza, mamy próbę jakiejś intrygi, jakiejś polityki, jakiegoś półświatka, ale nic się cholera nie dzieje. Oczywiście jest tu mnóstwo romansu z naciskiem na Mnóstwo Romansu, i kurna można od tego wypruć sobie nitkę z koca lub flaki z nudów. Te same frazesy, duperesy i karesy, mocna seksualizacja spraw i obrazów, taka rodem z Harlequina, sporo niebinarności, we wsiowym wydaniu i kiedy po raz srylionowy kolejnej osobie włosy opadają kaskadą na plecy, ma się ochotę ciosać sobie dołki motyką w plecach. Co gorsza, okazało się, że to pierwsza część, przed czym okładka mnie nie przestrzegła i będę teraz musiała przeczytać resztę. Niestety muszę (uprzedzam ewentualne słowa pociechy).

I z internetowego "zajrzenia na chwilę, żeby sprawdzić, czy jest jedna interesująca mnie pozycja komiksu"

6. Cień i Kość, Oblężenie i Nawałnica, Zniszczenie i Odnowa, Leigh Bardugo, przekład Małgorzata Strzelec i Wojciech Szypuła
Chętnie przeczytałam, bo trafiłam jakiś rok temu na serial w Netflixie i spodobał mi się, chciałam więc sprawdzić, czy książki też, a może bardziej. I tutaj w porównaniu z wyżej opisanym tytułem mamy ładnie wysmaczony erotyzm, jakiś pomysł na fabułę konkretną od początku do końca, co sprawia, że nam autor nie rozciąga drobiazgów jak gumy w majtkach. Szczególnie smakuje to, że tym razem książka fantasy jest umieszczona w kulturze rosyjskiej i się te krajobrazy, język, stroje, narzędzia codziennego użytku, jak np samowar, cudownie zahaczają w wyobraźni, w tym kącie, który jeszcze nie był wykorzystany lub był wykorzystany w klasycznych baśniach. To polecam, nabędę kolejne rzeczy autorki.

Pozostałe rzeczy na razie leżą na biurku, bo zrobiłam sobie tez parę powtórek, żeby poczuć stare dobre smaki.

No i co poza tym, poza tym, to przykręcam i odkręcam ceramiczne gałki do szafek w kuchni, bo się nie mogę do końca zdecydować, czy zielone, czy brązowe, czy może na przemian. W ocenach bierze udział grono ekspertów, ale znowu utknęliśmy w impasie. Na razie, krakowskim targiem z wewnetrznym wusz,  stanęło na miksie i czekam na dostawę kolejnych gałek m bo zielonych zabrakło. Bo tak naprawdę to chciałam takie, ale czerwone. Nigdy nie dogodzisz! Hament!


Ps: Te gałki w ogóle nie pasują do PRLowskich szafek, ale były moim marzeniem, a marzenia pozwalają na daleko posunięta ekstrawagancję