ci, którzy kochają baśnie, na pewno trafili na "zupę z gwoździa" lub drewnianego kołka, kamienia albo siekiery. wersji jest sporo, każda opiera się na tym jednak, że wrzucony do wody artefakt przyprawia się ... całą zupą. morał powiastki, jak to z nimi bywa, jest żartobliwie cwany, ale oprócz tego w jakiś prosty sposób tkwi w baśni istotne ziarenko.
otóż niektórych zup nie wyobrażam sobie bez ugotowanej w nich... dębowej łyżki. ta łyżka, wierzcie lub nie, nadaje zupie szczególnego smaku. może to dusza wszystkich potraw nią mieszanych? a może magia kucharek, które tej łyżki przez lata używały?
zapewne każdy ma w domu taką wlepną łyżkę w sam raz do ugotowania, więc podrzucam prosty, a na jesienne, pluszne przedtelewizorowe niechcemisiania wspaniały przepis na szpinakową z dębowej łyżki.
ja gotuję w wysokim garze, bo nie lubię, kiedy mi zupa podczas mieszania się wychlustowywuje ;)
*
- bulion drobiowy, w ilości około 1,5 litra nagotowujemy na podorędzie (winien się wystudzić)
- cebule dwie sporawe obrać, na kostkę różnorodnej maści pokroić i z dwoma zębiskami czosnku posiekanymi drobniutko na stosownej ilości masła (jakieś pół kostki do 3/4) podsmażyć. podsmażanie wygląda tak, ze najpierw masło musi się zapienić, a później ciskamy w nie ofiary.
- teraz biała zasmażka, czyli do skwierczącego kociołka dorzucam około łyżki (lub dwie) mąki i mieszam intensywnie parę sekund, coby się rozprowadziła, ale nie usmażyła na brunatnego misia
- szybko, zanim się rzecz przypali, wlewam bulion do gara i łyżką mieszam intensywnie, żeby odlepić zasmażkę od dna. łyżka jest dębowa i od tej pory już pozostaje w garnku. czyli zupę gotuję z tą łychą.
- gotuję około 10-15 minut
- teraz dorzucam liście szpinaku, pokrojone według uznania. ja wolę duże, ale uprzedzam, ze ciągną się w jedzeniu i oblepiają talerz, zatem można pociąć je na mniejsze części. najlepiej oczywiście mieć szpinak świeży, u mnie taki jest dostępny tylko w sezonie wegetacyjnym, zatem używam zimą mrożonego i też jest cudnie. gotuję kolejne 5 minut
- doprawiam zupę solą i kolorowym pieprzem. i znów - albo pieprz gniotę wałkiem do ciasta na dębowej desce (ach mój miły augustynie, nadal nie mam pięknego mosiężnego moździerza) albo idę na łatwiznę i sypię nieco ziaren w całości, zaś resztę mielę w mosiężnym młynku.
- wlewam do zupy kwaśną śmietanę - trzy razy zabełtam, oblizuję łyżkę i finito!
**
Zupa z gwoździaŻyła we wsi baba słynna ze swojego skąpstwa. Obnosiła się wręcz z dumą, że z największego nędzarza potrafi wydusić ostatni grosz, a od siebie nic nie dać.
Któregoś razu zawitał w jej progi wędrujący po świecie Cygan.
Baba niechętna gościom, usiłowała go zniechęcić, tłumacząc, że nic nie ma w spiżarni i nawet nie ma czym powitać.
Cygan jednak się uparł i zaproponował babie, że za kąt do spania, on sam przygotuje wieczerzę dla obojga i to z gwoździa, wyjętego z podróżnej sakwy.
Baba, jakkolwiek skąpa, posiadała też i drugą cechę - niepohamowaną ciekawość, więc gdy tylko zobaczyła ów gwóźdź, zaraz zachciało jej się dowiedzieć, jakim to cudem uda się sporządzić ową zupę. Przystała więc na propozycję podróżnego
Wieczorem, kiedy już ogień w kominie wesoło trzaskał, Cygan nakazał babie nagotować kocioł z wodą. Kiedy tak się stało, wrzucił gwóźdź do zupy i miesza. Baba kręci się, zagląda, podpatruje - no i cóż? zwykły gwóźdź w wodzie leży. Nic się nie zmienia.
A Cygan łyżką miesza, popróbowuje, mlaska, siorbie, wreszcie mówi do baby:
- Dobra ta zupa, ale wiecie gospodyni? Byłaby lepsza, gdyby okrasić ją trochę sperką, szkoda, że u was w spiżarni pusto.
Baba z ciekawości usiedzieć nie może, podskoczy wnet i krzyknie, a coś się tam może wygrzebie!
Leci do komory, połeć słoniny wyciąga i niesie Cyganowi. Ten ciska słoninę do kotła i gotuje dalej.
Znów siorbie, mlaska, oczy mruży, pod powałę popatruje, jakby natchnienia szukając. baba pęka z ciekawości.
Wreszcie gość odzywa się znowu
- A wiecie co? Dobra moja gospodyni? Smaczna ta zupa, nie powiem, ale może byłaby jeszcze lepsza, gdyby jej nieco warzyw dodać, marchwi, ziemniaków, czego tam macie, no tylko szkoda, że nie macie.
Baba zakręciła się, podreptała w miejscu, spódnicami pomachała i wykrzyknęła
- A dyć coś się tam znajdzie zawsze! I pędem sdo piwniczki, niesie kosz jarzyny.
Cygan podziękował grzecznie, dorzucił dary do kotła. Gotuje dalej
- A dyć dobra ta zupa? Dopytuje się baba.
- Doobra, tylko czegoś jej jakby jeszcze brak, może kaszy?
Popędziła baba po kaszę do skrzyni, szczodrą ręką sypnęła trzy miarki do kociołka i kręci się wokół.
- A może by jeszcze soli garsteczkę? Zastanawia się Cygan i już nie musi prosić, bo baba pędem po sól biegnie i sama w kocioł sypie. Zupa pachnie coraz przyjemniej. i wesoło bulgocze.
Posiedzieli mało wiele, czas jeść
Cygan gwóźdź z zupy wyjmuje, w chustkę płócienną ostrożnie zawija i nalewa babie zupy do miski.
Ach, pyszności, strawa bogata, pachnąca, przyprawiona, tłusta, po prostu niebo w gębie!
Pojedli i spać się pokładli. Cygan rychło zachrapał, a baba nie śpi.
- Taki gwóźdź mieć! Tłucze się babie po głowie. - Toż już nie trza by niczego więcej, a strawy zawsze będzie w bród i pysznej jakiej!
Całą noc myślała, oka nie zmrużyła i na pomysł wpadła.
Nadszedł ranek, Cygan w drogę się wybiera, za gościnę dziękuje a tu baba w drzwiach staje i hardo mówi:
- Moglibyście się czymś za gościnę odwdzieczyć!
- No, ale ja nic nie mam. Mówi stropiony Cygan
- Może nic, może wiele. Chytruje się gospodyni. - Niczego mi od was wielkiego nie trza, zostawcie mi jeno ten cudowny gwóźdź. Chyba wart tego dach nad głową w nocy i kąt do spania!?
Cygan podumał podumał, uśmiechnął się pod wąsem, po czym wyjął z kieszeni gwóźdź i podał babie z błogosławieństwem, by się jej dobrze gotowało, po czym powędrował dalej.
Baba zaś tego wieczoru sprosiła wszystkie sąsiadki, żeby się im cudownym gwoździem pochwalić...