wtorek, 24 grudnia 2013

4 punkty w sprawie świątecznej

1. Gdyby nie przewalone porządki świąteczne, pająki w moich kątach miałyby już cywilizację zaawansowaną technologicznie. Zatem pomimo  totalnego zapierdzielu i umęczenia jazdą na szmacie wdzięczna jestem zakorzenionemu chitrze w jestestwie mym, tradycyjnemu poczuciu "śwątecznychporządków" a także zakorzenionemu jeszcze chitrzej w mej głowie jak świąteczna trąbka głosowi mamci - "a kiedy zaczniesz sprzątać?". Aczkolwiek, jeśli naprawdę mi się nie chce, to nie sprzątam : ]

2. Chcecie, czy nie, marudzicie lub nie, jęczycie i narzekacie, bądź nie, ale świąteczne ckliwości w postaci szklanych bombek, cukierków, światełek, światełeczek, pierniczków,, pomarańczy z goździkami, świeczuszek i wacianych aniołków, grzeją wasze oszronione serca ;P

3.Święta zmuszają ludzi do zdobycia się na minimum lub maksimum wysiłku, żeby zrobić kartkę, skrobnąć kartkę, posłać kartkę, napisać sms, mail, posłać sms, mail, albo chociaż klepnąć coś na wszędobylskim fb. To boli, wiec narzeka się i dziamga,a  później, jak się czyta swoje imię na kartce, w smsie, na fb, czy tam patykiem na wodzie zapisane, to jest przyjemnie i dobrze i przez jedną chwilę ma się poczucie, że ktoś przez tę jedną chwilę o nas pomyślał aż do takiego stopnia, że zmusił się do tego imienia napisania . I od razu przyznaję się bez bicia, że choć co roku robię kartki i posyłam ich mnóstwo, to w tym roku skrewiłam, alemam zamiar to nadrobić ha!

4. W naszym domu ubranie choinki zajmuje około godziny z okładem, bo muszą zawisnąć na niej wszystkie zabawki, jakie mamy od dzieciństwa, np przecudnej urody maszkarony moich siostrzenic/bratanic, zabawki podarowane przez przyjaciół, jak aniołki od Ani, szydełkowe gwiazdki od Bińki. Każda z tych rzeczy jest znacznikiem jakiejś ciepłej, przyjemnej chwili i te chwile wracają i usadawiają się na drzewku, a ono w ten sposób staje się naszym drzewem kosmicznym. na czubku gwiazda, zawsze zakładał ją jako pierwszą Tata, w tym roku zostanie założona jako ostatnia. Wszystkim życzę pięknych świąt, tak pięknych, jak te w mojej rodzinie, odkąd pamiętam.






















*

(napomknę tylko, że dzisiejszy śnik był thrillerem kryminalnym z wypasioną fabułą, morderstwami, grozą, tajemniczymi tabletkami ucieczkami i pzrekradaniem się)

sobota, 21 grudnia 2013

przedświąteczny nicnierób

W dzisiejszym śniku pływałam łodzią żaglową, wąską i wysoką  z fokiem, ale jakoś tak dziwnie umieszczonym, jak grot. może nie byłoby to tez nic dziwnego, gdyby nie to, że pływałam po naszych żegockich drogach, a później wewnątrz jakiegoś budynku (przez korytarze i schody). trzeba było sterować jak sam szatan i kiedy zatrzymywaliśmy się (była nas trójka, siedzących jak w  tej zagadce logicznej - jedno za drugim i nawet nie wiem, kto był tam z  tyłu, bo siedziałam pierwsza,) łódź utykała na mieliźnie, trzeba ją było spychać i dopiero po rozwinięciu żagla "wskakiwała na falę", wyraźnie było czuć, jak podnosi się kadłub i łódź płynie hmm, po żwirze? po dywanie...?
W pewnym momencie, dokładnie koło kościelnej furtki, dosiadł się do nas koleś, o którym wiedziałam że był szatanem, mało tego, byłam z nim w kumpelskich stosunkach, tak to czułam. pogadał, pogadał i zniknął.
Aha, staliśmy jeszcze na śluzie

w drugim śniku byłam w teatrze (tym samym, po którym pływałam łodzią) z dzieciakami. Wszystko było w pluszu, a późnieij jechałam samochodem z kimś z rodziny na poldery, które miały być zalane wodą. Ten ktoś to był jakiś wujek, który był tam głównym inzynierem i chciał mi to pokazać

W trzecim wybierałam się do kolei z Poznania, miałam spakowany plecak w jakiś cholernie surwiwalowy sposób, ale nie doszłam na przystanek, bo moja Panna Łaskotka biegła przez staw P.Poż i zatrzymałam się zastanawiając, jak ulicha może biec po powierzchni, a wtedy ona stanęła i zaczęła tonąć. No i czekałam czy zacznie pływać, a jednocześnie szykowałam się żeby wskoczyć do stawu i ją wyciągnąć, tylko myślałam jeszcze, czy powinnam to zrobić w butach i swetrze.


*

A w domu Mirek znów chory, nie je (zupełnie jak niekot), nie pije i rzyga jak kot wszystkim (a głównie już sokami trawiennymi). To mnie martwi bardzo. Druga rzecz, która mnie martwi, to ta, że nie jadę z Dream Teamem w tym roku do Włoch, ale przy dziurze budżetowej mojej, branie pożyczki na wyjazd byłoby co najmniej nierozsądne, ech... :(
Jeszcze nie skończyłam sprzątania, choinka czeka w garażu na obsadzenie, a ja kupiłam sobie prezent pod choinkę. Myslałam o kupnie pięknego albumu "Warmińskie kapliczki" i  prawie kupiłam sobie, ale popatrzyłam na cenę - 80zł, myślę sobie, drogo cholera przed świętami, kupię  innym razem, tymczasem w niezupełnie odległej galaktyce, która znajdowała się na drugim końcu sklepu, za stówę bez grosza leżał sobie zestaw 25 komiksów Tytusa Romka i Atomka. no to wróciłam bez tych kapliczek... 
: ]



mamo, zasłałam łazienkę!

 

piątek, 13 grudnia 2013

Z rozmów pedagogicznych- Więc chodź, pomaluj mój sian

To akurat nie rozmowa a obserwacja:
Zwykle na próbach siedzę przed wiosełkowiczami, żeby widzieli paskudny wyraz mojej twarzy, obietnicę mordu i takie tam. Religijna Jola zawiaduje muzycznym podkładem. Dziś jednak ja z tyłu, bo w międzyczasie przypinałam dekoracje, palcem u nogi wciskając odpowiedni klawisz machinki grającej  w stosownym momencie i dzięki temu miałam okazję przysłuchać się dokładniej i...


O Boże niepojęty,
któż pojmie mądrość Twą
na sianie śród pigmenty...


poniedziałek, 9 grudnia 2013

epifania Codziennego

Naszam się z tomikiem Janurza Radwańskiego,  w torbie podręcznej naszam, pod poduszką, jak kura z jajem i co mam sięgnąć po klawiklap, żeby to, co myślę wyklepać, wypleść, zaraz mi się pisać nie chce, taka gnuśność!
A tomik mi się podoba, oj podoba, najbardziej podoba mnie się odautorska dedykacja, bo ona mówi, że ten oto tomik mój jest i niczyj więcej i drugiego takiego tomiku nie ma, bo nawet podpis nie jest nigdy idealnie ten sam. 
Porzucając hocki klocki, zacznijmy od okładki. Ta jest trochę przerażająca, ale i pociągająca jest, bo zwykle wzrok przyciąga coś, co trochę przeraża. Jak dowiadujemy się z instrukcji obsługi ksiażki okładkiem jest obraz pani Beaty Ewy Białeckiej "Pieśni Niewinności" olej metr na metr do rozmiaru kładki przysposobiony obiektywem Mazura Jarosława.
Idźmy dalej. Motto zdradzające ciepłą autorską troskę. I ja, niechbym nawet Janurza te ciut nie poznała, to tę jego troskę o ludzi, o świat wyczułabym na kilometr gdy pisze, żeby rozpaczy nie dawać się jak najdłużej.
A teraz krok w przód, szybki trucht i skręt w prawo, później tyłem w lewo i za płot - wiersz który pokochałam jako pierwszy - Romantica. Tren, ciche mocno uwrażliwione wspomnienie rzeczy, co jak sztych przeszywa czas - kino. Kino, które umiera, odchodzi, a może raczej jest zabijane nieuchronnością. Kino, co oprócz bycia kinem, jest całym światem zarazem i kufrem, w którym przechowuje się czas i spotkanie. Wiersz dotykający, na którego cześć uroniła mi się do środka łza, taka co to pali wewnątrz, bo nie zostaje zneutralizowana przez powietrze. Łza, która nie jest przeznaczona do płakania, która jest do zrobienia trwałego znaku, blizny. Łza co pojawiła się na pointującą wiersz gwiazdę śmierci, a z tą gwiazdą przybiegły wszystkie moje dziecięce odczucia związane z objazdowym kinem i panem Bronkiem, co je niebieską nyską przywoził. I staje się ten wiersz wehikułem czasu i machiną poznania, co pozwala skonfrontować "wcześniej" i "teraz" gdy  "W obłokach kurzu promień latarki to ostrze świetlnego miecza".
Mam wrażenie, odczucie nawet, że swoim pisaniem umie Janurz wywołać duchy, że wchodzi z nimi w szczególny kontakt i stają się te wiersze talerzykiem spirytystycznym, aż czasami jeży włoski na karku, jak wtedy, kiedy jedzie się z podmiotem lirycznym w Ederlezi. Ciekawe, że kierowca w tym wierszu też mnie wyczuwa a jednocześnie wchodzę w jego skórę wiedząc, że "coś jeszcze jest w tej kabinie ze mną". To podroż-sen, niemal szamańska, wiodąca przez strach i nicości, przez mrok nieopisany, a będący tuż za granicą światła i coś "czego nie wypowiem, czego nie przemycę w języku wykrojonym z wielkiej niepewności".
Znajduje autor magię w wielu prostych czynnościach, robi palcem maleńką dziurkę w rzeczy i oto, jak dżinn z lampy wydobywa się smużka dymu, promień światła, a  sucha, łuszcząca się fasada osypuje się odsłaniając rzecz z jej duszą,  "Z domowych sposobów na nerwicę" obnaża się tkankę rzeczywistości, do prostych gestów, do formuł, które w latwym kształcie niosą całą submolekularną strukturę wszystkich mozliwości uczuć, a te splątane ze sobą dają niepowtarzalną i nierozwikływaną mieszankę, która nazywa się "nie wiem". Stanięcie "W obronie własnej", gdzie "nie wiem" nie jest krawędzią, a całą stroną, gdzie rzeczy są niejednoznaczne i znaczą jedno, bo oto "gleba pochyła jest do turlania" i "tyle możliwości i jeszcze wszystkie są dobre" kiedy się sięga po pierwszy klocek. A to jest taki sprawdzian, w którym podmiot liryczny wybiera stronę niepopularną, stronę, w której każdy z nas uczestniczy, a dziwacznie czuje się zobowiązany do jej uniknięcia, bo wtedy zdajemy się letni, niezjeżeni. A przecież "Wycinek nieba, na nim jedna gwiazda, tylko twoja" (Noc żywych trupów) mówi, że oto nigdy nie jesteś letni, że psie przywiązanie do zwyczajności nie zamyka nas na cuda, bo kiedy świat idzie spać, dzieją się rzeczy, jakich oko nie widziało, a ucho nie słyszało i już zostajemy zaczarowani przez "powódź zapachów po zmroku, migotliwy kwarc piasku wokół budy, pod nim przestrzeń aż do środka ziemi" i ta psia gwiazda, pod którą przyszło nam spać, gwiazda, która się z wycinkiem  nieba utopiła się właśnie  w mojej misce. I tak bębni mi Janurz "Psalmiki. Kołysaniszcza" mówiąc - nie bójcie się Chałwa zwyciężonym, lizaki ostatnim, każdy jest na tych samych prawach, niech nie spuszcza głowy, niech nie kładzie uszu, niech się za te uszy ciągnie, choćby nawet patrząc przez oko łańcucha, przez paluszki dzieci, przez dziurę w gitarze, czy widły gnojne. Codzienność jest jak substancja stworzycielska, warto odrapać farbę i znaleźć własny kształt.
Janusz Radwański
Psalmiki. Kołysaniszcza

Pogwizduję psalmy pokutne, bębnię kołysanki,
biję rekord okręgu w żalu, ale to za mało.
Lody z kurzem i chodnikiem, palce z rusztu
Jeszcze gorącego pieca, wpisuję sobie nieuwagę
do dziennika, twojej uwadze się polecam.
Niech planety krążą wokół siebie
jak makowa panienka i motyl, czułość kocich wąsów
może stać się prawem powszechnym jak płacz
czy ciążenie. Co mogę jeszcze zrobić dla zadośćuczynienia?
Psie psalmy przepraszająco odsłaniają gardła, gwiżdżę,
głaszczę ziemię, bo mnie jeszcze nosi.
Mogę pożyć czujnie, jakbym chciał przeprosić
nawet szydząc. Marne szanse, ale widzę przecież
rzeczy, które jeszcze ważą. Rowerek na klatce
zostawiony pod strażą prostych odruchów,
polująca kocia matka, która w brzuchu
ma całą wiedzę o granicach, zakaz palenia
na drzwiach krematorium w Majdanku,
zimno pierwszego po stracie poranka,
gdy dotyka się świata ostrożnie, jak ranną sarnę.
Rozgrzeszają gesty zrobione za darmo,
daremne są też i same rozgrzeszenia.
Polecam się uwadze uważaj, że mnie tu nie ma.

z tomiku "Chałwa zwyciężonym"
Już dawno nie widziałam tak dobrego tomiku, co z niejaką zawiścią stwierdzam



*

na Ps: Prawdopodobnie to widać, ale nadmienię osobno, że uważam Janusza Radwańskigo za jednego z najlepiej piszących poetów młodego pokolenia. Takiego, który jest wart i jestem przekonana, że tak się stanie, wejść do podręczników literatury. I mówię to nie przypochlebnie, bez jakiegoś krygowania się, czy wpadania w achy i ochy, to po prostu JEST doskonała literatura. Być może to przypadek, ale bardziej podejrzewam mądrość i dojrzałość autorską o to
: ]

zimośród

drogowcy są nie tylko zaskoczeni zimą, ale też podejrzewam, nie mają zielonego pojęcia, że u nas jest jakaś droga. dzięki temu bus jechał co prawda 5 razy wolniej, ale za to też bokiem i tyłem, co jest atrakcją samą w se 

*

W piątek, uznając że żadne Ksawery nie będą zuchowi dymać w twarz, przedzierałam się z Żegot do Gdańska i zaskoczka - najwięcej plusów dodatnich zebrała trasa Żegoty-Jeziorany, jakkolwiek ślisko było jak sam skurwysyn i śnieg napieprzał jak dziki, to drzewa zdaje się powstrzymywały wiatr przed zepchnięciem nas do rowu. Plusy ujemne zaczęły się w Jezioranach, gdzie przykoczowawszy 3 godziny puszczając jednocześnie kantem pociąg, na który dążyłam, przymroziłam sobie spodnie do zadka a zadek do kośćca.  Próbując zaczepiać okolicznych kierowców dowiedziałam się kto już siedział dziś w rowie, a kto nie ma zamiaru i dlatego nie rusza się z Jezioran. Wreszcie nadjechał powracający z zaginionej misji bus, który powinien wyjechać z Jezioran o 15tej  /no to prędziutko prędziutko bo już po 18tej/ i uwiózł nas rozpromienionych, że w ogóle jest jakiś transport w stronę Olsztyna, mijając po drodze lodowe rzeźby samochodów w rowach, a także cwanie wywijając się niedostatecznie chitremu wiatrowi. Śnieg nadal napieprzał.
Zdążyłam na pociąg, który drogą zdalną podrzuciła mi Justyna, a skoro na ten pociąg zdażyłam, to odwołałam akcję ratunkową mającą w programie przeszkodzenie Zinkowi i mojemu byłemu narzyconemu, Kapitanowi Sparrowowi w męskim wieczorze, co nawet mogłoby się dobrze odbić na ich zdrowiu, zważywszy na zdany mi w niedzielę raport z tej impresji.Tak czy siak pociąg Rybak uwiózł mnie dalej aż do samego Gdańska i miał tylko jakieś 20 minut spóźnienia, co przy innych spóźnieniach było doprawdy formą grzecznościową.
Spóźnienie ucieszyło też barona (Justynę czyli), gdyż w ramach minitreningu musiała odkopać i wykopać swój samochód spod i ze śniegu, co jej trochę zajęło.
U barona, jak to u barona, było elegancko i pysznie, było zimne piwo i jadło było przednie i baron jest gospodynią hohoho, która nie wykopuje gościa żeby zrobił śniadanie, tak więc czułam sie ze wszechmiar dopieszczona, no i wieczór z barońskim dowcipem to rzecz, którą sobie znakomicie cenię. 
Na dzień drugi wstałam z objawem letkiego kaca, a to z pwodu położenia się spać nad ranem i piwa od którego już odwykłam w drugiej kolejności (nigdy nie zmieniam kolejności)
A później były Forty gdańskie i śnieg i słońce które zachodziło i krater wulkanu w oddali, a jeszcze późneij obiad, próby zrobienia się na bóstwo i polazłyśmy na finał konkursu o Laur Czerwonej Róży.
No i tam, jak już te poety się laurowali, to baron miała kilka cennych uwag, które podzielam i takem sobie pomyślała, że nigdy nie zostanę poeta, bo nie mam do tego predyspozycji ani rusz. Ale za to lubię kilku poetów z grona poetów,  więc im ochoczo i z przyjemnością klaskałam, a później z równą przyjemnością posżłam sie z nimi urżnąć w trupa (jesli idzie o mnie plan został wykonany prawie w 100%)
A później to baron pytala czy spię w swetrze bo mi tak zimno, ale nie, nie było mi zimno, tylko nie rozpakowałam się z papierka i później już byly pogaduchi ostatnie i kurs na dworzec i pociąg kibicujący prosto do Olsztyna.

A w Olsztynie to jakieś chyba siły demoniczne musiały porządnie robić, bo tyle śniegu to się w dwa dni nie da znieść. Nocowałam u Zinów, wiec wymieniliśmy się raportami z łikendu oraz kilkoma sarkastycznymi  spostrzeżeniami oraz zrobiliśmy małe piwko, żebym nie umarła na skutek syndromu odstawienia. Taksa rano nie mogła dojechać, a jak już dojechała na styk, to sie okazał, że bus ma obsuwę 20minut , więc telefon ratunkowy do religijnej Joli, żeby nie pozwoliła Ricowi Eduardo (bus na trasie Jeziorany - Lidzbark Warmiński)  odjechać beze mnie do Żegot.
A jakem wracała tym busem ze wstępu do domu, to się kazało, że epicentrum piekła to są  znów Jeziorany i Żegoty i  słowo droga jest tylko wesołą fantazją na temat tunelu w lodowo-śnieżnej brei z muldami i czymś  na kształt moreny czołowej. a w domu 15 stopni. Ogłaszam zimę  howgh!

*


aha, konkurs czerwonej róży wygrała Magda Gałkowska, a Ja kubek, nasz Jakubek Sajkowski wziął laurę drugą, czego bardzo gratuluję : )



poniedziałek, 2 grudnia 2013

poezja służką szatana, czyli co mi się śniło wczorej

"Na brzegu rzeczy z Biedry usiadłam i płakałam" - poruszająca opowieść filozoficzno-kuchenna dla gospodyń domowych i niedzielnych zakupoholików

oprócz tego tytułu przyśnił mi się pies (ale o niego się martwię, bo to prawdziwy bezdomny pies, który chce być moim psem), stare płoty drewniane, metalowe elementy z mebli, ramy łóżek, jedno zdjęcie porno z dwiema parami i szatanem,   i mnóstwo wierszy ósmego, takich, których jeszcze na oczy nie widziałam.
żeby nie cholernica Panna Łaskotka, która mnie budziła, przeczytałabyum wszystkie!
co za mętlik : |


niedziela, 1 grudnia 2013

pastuszek jeden bosy na fujarce grał...

psiakość, dzisiaj podczas rozmowy parokrotnie zostałam ofuknieta przez kolegę, że "nie kumam" i chyba racja, bo nawet nie zakumałam, czego nie kumam w tej rozmowie..
doszliśmy tylko do miejsca, w którym okazało się, że jestem "durna", no i jak mam teraz żyć?