poniedziałek, 31 marca 2014

bliższa ciału koszula

Obejrzałam dziś  Barry'ego Lindona pana Kubricka i nieodparte wrażenie malarskości. no i oczywista Friedrich, della Francesca zmieszany z Broiglem, velazquezowe światło. Film o przepoczwarzaniu się człowieka,  ciekawy, bo płynie niezmiernie wolno i pozwala przyswajać motywy i efekty. Dziwny, momentami drażniący, ale ta droga, którą się przebywa rzeczywiście jakoś tam ten nasz wieczny kokon ilustruje. Z  wszelkimi możliwościami pojawienia się w nim czegokolwiek

Ps: Aha i nieruchoma twarz Redmonda Barryego (Ryan O'Neal), która przesuwa się przez zmiany

szatan otoczony kordonem ateistów

po powrocie z łikencia (mogłoby to być takie lotnisko), zajrzawszy do fb-codziennika, przyszedł do mnie zajawek artykułu - "ulicami przeszedł Marsz Ateistów". najpierw muszę dopytać Janurza, czy marsz może przechodzić, bo nie jestem pewna, chyba, że przechodzi komu jak grypa, ale cholera wi.
natomiast znalazłam sposób na kooperację prądu wiernego i niewiernego, otóż, gdyby tak otoczyć szatana kordonem ateistów, to nawet egzorcyzm się nie przebije.
voila! zło mamy z głowy i wszyscy są zadowoleni


Na łikendzie

Na łikendzie było fajnie, bo raz że łikend, dwa, że pomimo inercji, jak się ruszyć to już dalej się toczy.
W piątek dowiedzieliśmy się, jak mówić dziękuję po kantońsku i to jest coś pośredniego między sposobem komunikacji mojej siostrzenicy Marty, naszego przyjaciela Pitera, a burknięciem w talerz. Jak sądzę, kiedy wybierzemy się do Hongkongu, zostaniemy po prostu gburami, bo wypowiedzieć tego "dziękuję" nie sposób, a wszelkie nasze próby tegoż znaczyły prawdopodobnie "twoja matka jest krokodylem" lub "oddaj mi swoją czapkę z psa", acz Fung był zadowolony, że przynajmniej się staramy. Staraliśmy się : ]
W dodatku okazało się, że google translator dość wiernie tłumaczy ze staropolskiego na mandaryński, co jest cenną informacją.dla podróżników.

Na koniec pięknie napoczętego wieczorru władowaliśmy się z okrzykiem juppi wprost w ramiona mego byłego narzeczonego przebywającego z obecną narzeczoną w knajpie, w której miało ich nie być. Pal to sześć, okazało się niemocno bolesne, bo dziewuszka cholernie sympatyczna. Dramat zaczął się dopiero wtedy, kiedy kapela próbująca czegoś na kształt występu rozwyła się w niebogłosy. Tutaj nie wytrzymała nawet słynna azjatycka grzeczność, Fung został trafiony wiosłem, które przybrało postać piosenki:  "Tears in heaven" i padł na kanapę skazany od teraz na ciężką traumę, my turlając się po blacie próbowaliśmy stłumić wyrywające się z płuc naszych niekontrolowane wycie.
Dodatkowym utrudnieniem dla mnie były zupełnie zatkane wirusem drogi oddechowe, co oznaczało, ze albo się śmieję i umieram, albo oddycham i umieram, tak czy siak kaplica, grób i ciemna masa.. Tak przy okazji, jeśli za jakiś czas połowa ludności Hongkongu zostanie wytrzebiona przez dziwnej postaci mikroba, to to jest nasz.

Sobota upłynęła spacerkiem po piwie, wieczorem Świetliki, i albo z przyczyn niezupełnie związanych z muzyką, czy poezją Marcina Świetlickiego, albo z powodu, że jednak chyba ta Sromota mało się różni od bezwstydnych dokonań wcześniejszych, które nawet zdają mię się lepsze, choć to może być też sprawka niewinnej młodości, w jakiej jeszcze wtedy tkwiłam. Przyczyną też  być może entourage, nie ta knajpa, nie ten styl, nie taka przestrzeń. Możliwe, że wybrzmiałoby w przytłumionym kameralnym miejscu, bez dodatkowych atrakcji, jak miejsce do tańczenia (i żeby nie było, nie mam nic przeciw tańcom, wręcz naprzeciwko!). Tak czy siak zdejmę płytę ze świni i odsłucham w skupieniu na własnym ubitym gruncie (choć w krainie bagien o to niełatwo).

A zupełnie obok, to ja proszę państwa zupełnie nie rozumiem tej nagonki na Malanowską (jeszcze niedawno sądziłam że to partner Malanowskiego i partnerów), bo czy oczekiwanie sensownej zapłaty za swoją pracę jest naprawdę aż takie niegodne? Czy to, ze się kobieta odważnie poczuwa do bycia w zawodzie pisarz i chciałaby móc się z tego utrzymać karygodne jest? Czytam, jak rzucający się jej do gardła pisarze/poeci charytatywni, plują w swój własny kociołek wykrzywiając wiele swoich wcześniejszych na ten temat słów, i oburzają, że ktoś śmiał zaapelować o uznanie statusu i pieniądze zań.  I myślę sobie - o co kurwa chodzi!? Ale też ja wielu spraw świata tego nie rozumiem, to inna sprawa. Na przykład warcabów nie rozumiem, chociaż gram w szachy, co jest dla moich bliskich niezłym fenomenem. Nie rozumiem i ju. Ponadto gra w kółko i krzyżyk jest dla mnie totalnym idiotyzmem. I tym optymistycznym akcentem ogłaszam nawrót wiosny!  : ]


A tu jest jeszcze piątek i z powodu, że pozostali uczestnicy wyprawy w krainę łikendu już śpią, my z Zinkiem adaptujemy łazienkę na potrzeby salki konferencyjnej. Do momentu, kiedy zabrakło w niej tlenu i poleźliśmy spać





Tu objawienie profilu Stanisława Tyma, dzięki nodze Aniety



A tu dowód na to, że mozna sobie popływać po centrum Olsztyna, tylko trzeba wypozyczyć motorówkę. Na dworcu autobusowym



aha, a na Ps, jeszcze Zaz. No co za dziewyszka! zakochałam się na zabój : ]



i o mój boże, nareszcie Francuz mówi po francusku wyraźnie! : D


czwartek, 27 marca 2014

"Oby cień twój nigdy nie zeszczuplał"

" Ministrant ukazał się w drzwiach, niosąc mosiężny kubek z czymś wewnątrz. Biało odziany ksiądz wszedł za nim, prostując stułę jedną dłonią, a drugą przyciskając niewielką książkę do swego ropuszego brzucha. Któż odczyta te strony? My, odrzekły gawrony."

Wczorej przyleciały bociany. Późno, bo w rozkładzie jesteśmy dopiero pod "Ż", ale i tak wcześniej, niż Żywkowo, ha!
Moje osobiste niestety jeszcze nadal dzieś w malinach, jak zwykle zresztą, ofermy. Podczas, kiedy inne już siedzą na szacownych jajach, moje dopiero wypakowują walizki.

 "(...) po zwycięstwie w zawodach wioślarskich (miał on wiosła jak łopaty, lecz pierwszym punktem regulaminu tych zawodów było, aby inni wiosłowali widłami)"


Za oknem mgła, w głowie wirusy, w planach fong dong z hong kong w piątek, świetliki w sobotę i zrobienie porządku z bałaganu. już!

"Podsunąłem mu pomysł z przeźroczystym powozem, w którym byłyby dwie ładne dziewczyny, piszące listy, zeszyty, koperty, bibuła. Założyłbym się, że to by chwyciło. Ladne, piszące coś dziewczyny od razu przyciągają oko. Każdy umiera z ciekawości, żeby dowiedzieć się, co ona pisze.

Dawno nie pisałam o uczutym, ale jak sobie zmyślę, że mam to zrobić, to tak mię się cholera chce, jak psom orkę wiosenną prowadzić. zamiast więc słowa o, cycaty . Krótko tylko - płynie się w nim, czasem świadomie, czasem nie, czasem z irytacją i pod stężałą górę, czasem na łeb na szyję. Czasem wpełza ci pod skórę, a czasem owija się wokół szyi i przydusza. To trzeba go polizać, to przekroić, jest jakby zakładać na siebie kolejne warstwy skóry i je ściągać. No i ma mnóstwo dowcipu w sobie, fantastyczna księga.

"Do twego serca być może, ale co z tego facetowi zamkniętemu w czterech deskach, który wyciągnął kopyta? Nieprzejmujące dla niego. Siedziba uczuć. Pęknięte serce. Po prostu pompa, pompująca co dnia tysiące galonów krwi. Któregoś pięknego dnia zatyka się i oto jesteś. Cała masa ich tu leży wszędzie: płuca, serca, wątroby. Stare, zardzewiałe pompy: i nic więcej. Zmartwychwstanie i żywot. Gdy raz umarłeś, umarłeś. Ten pomysł z sądem ostatecznym. Wypukiwanie ich wszystkich z grobów. Łazarzu, ja ci mówię, wstań! A on wolał poleżeć i stracił pracę. Wstawaj! Sądny dzień! A potem każdy z tych facetów myszkujący za swą wątrobą, płuckami i całą resztą flaków. Będzie paskudni ciężko pozbierać się do kupy tego poranka. "

a tu o, dodam sobie własną  Litanię - klik

"Dwudziestu cię otoczy, jeżeli zaczniesz gapić się na nic. Wetknąć nos w. Kobiety też. Ciekawość. Słup soli."

w dzisiejszym śniku składaliśmy z papieru warzywa i owoce. ogórki były w największej ilości. i kokos.

"Bóg mi świadkiem, powiada Alf. Słyszałem to od naczelnika straży więziennej, który był w Kilmainham, kiedy wieszali Joe Brady'ego z Niezwyciężonych. Mówił mi, że kiedy go odcięli po wszystkim, sterczało im to przed oczyma jak pogrzebacz.
- Najsilniejsze z uczuć, które zwycięża śmierć, powiada Joe, jak to ktoś powiedział." 

jako biolog, zgadzam się .


* cycaty z Ulissesa, Joycea, tłum M. Słomczyńskiego,
rozrzut niemal przypadkowy ; )

środa, 26 marca 2014

skrzydła z papieru

1. we wczorajszym śniku opętał mnie szatan. w głównym pokoju walczyłam z nim, a on podniósł mnie pod sufit używając do tego rozłożonej gazety (którą trzymałam) jak paralotni. i tak unosiłam się pod sufitem czując strach i bezsiłę.

2. w dzisiejszym śniku byłam zwierzęciem, jakimś cudakiem, potworem z umysłem z wolframu i z bibułowymi skrzydłami rozpiętymi na drucianej ramie. tłukłam się po wysokim pomieszczeniu, wypełnionym książkami, jak piętrowa biblioteka o kamiennej podłodze.  ciężko było stamtąd startować i wycelować w otwarte okno. miałam ze sobą dwa kamienie - bursztynowy agat i zielony chalcedon. wiedźma, czy też wieszczka, która znajdowała się w śnie odczytywała te kamienie nacinając ich powietrze, wiem, że zawierały moją przyszłość. był tam z nią jeszcze staruszek, który mi pomagał.  potwory z mojego gatunku wyraźnie mnie nie lubiły i cały czas drwiły z tego mojego wolframowego mózgu. pamiętam, że wyleciałam na zewnątrz i było mi dobrze na tle nocnego ultramarynowego nieba, kiedy kołowałam nad wieżami jakiegoś miasta, że wreszcie jest spokój.

znowu zaczynam latać w snach, tylko skrzydła mi zdziadziały  w materiał nietrwały (albo właśnie trwały może)  : |

*

A poza tym, to straciłam w Trójmieście głos i wczoraj zmuszona byłam poprowadzić siedem lekcji szeptem. Przerwę ogarniałam używając gwizdka, a maluchy pukając w tablicę, żeby skupiły się na tym, co mówię, ha! Dziś wykonałam próbę techniczną i okazało się, że odzyskałam jakieś 40% tonów, czyli jest nieźle

wtorek, 25 marca 2014

"przybyli bułani pod okienko"

czyli bardzo poważny wiersz lokomocyjny o tym, dlaczego Azjaci różnią się od siebie
dedykowany Baronowi Justynie i Peterowi, jako współwinnym idei



w stepie szerokim huczy armata,
przemierza przestrzeń kary Azjata
za nim koniki dźgając piętami
jadą Azjaci bardziej bułani
na końcu plącząc krok i interes
snuje się smętnie Azjata deresz
lecz prędko! wołać, rozsyłać wici!
bo gdzie Azjaci są jabłkowici?

A żeby nie było zbyt poetycko dodam, że wypad do Gdańska w 50% przywrócił mi zdrowie, w 50% je zniszczył, zatem mniej więcej wylądowałam dzieś, dzie zwykle bywam. Dziś do dziatek mych maleńkich będę nadawała morsem (lub fokiem jak kto woli), gdyż głos  był się znik i do tej pory jeszczem go nie znalazła.
Co by tu jeszcze... aha, jesień...

howgh

wtorek, 18 marca 2014

Z rozmów z przyjaciółmi - Cyfra wrażliwości

czyli czym się zajmują biolog i filolog w poważnych rozmowach:



Janurz: a może spamboty mają uczucia?


Ja: mają : ]
jestem przekonana że mają

Janurz: może one naprawdę czytają z zaciekawieniem nasze notki na Bloggerze
może im smutno, że filtr spamowy nie pozwala wyrazić im swojej sympatii?

Ja: no! bo np moim to się głównie taka z Kaukazu podoba

Janurz: a moim się podoba notka, żeby mnie pochować w sadzie
boty romantyczne
i bezcielesne

Ja: moje też czytają "przez żołądek do serca"
można by o tym napisać opowiadanie
: D

Janurz: TaTu miały piosenkę o dziewczynie zakochanej w robocie

Ja: Pójdę dziś na szezlong do pizzerii
sialala

Janurz: o, napisz o tym na blo
spamboty się wzruszą
na pewno
Wuszko, to jest jakaś nadzieja. Kiedy ludzie przestano czytać wiersze, boty stworzą wrażliwą i miłą cywilizację
na gruzach i zgliszczach

Ja: jak wrażliwą to na pewno nie miłą
: ]

Janurz: miłą
pełną empatii
jak miłość, to tylko platoniczna, jak konflikty, to tylko o idee


Ja: o, to byłoby niegłupie
chyba chcę być spambotem

Janurz: ależ możesz być w każdej chwili
wejdź na swoją skrzynkę
i doradź wszystkim znajomym z listy, żeby powiększyli penisa


za zgodą Janurza, rzecz jasna : )

poniedziałek, 17 marca 2014

chłodny wszechświat

Siedzę w pizzerii i czytam. Ponieważ Ulisses nie zmieścił mi się w torbie, wbrew mojej zasadzie "ksiażki po kolei", wzięłam Nin dzienników część II, bom sobie obiecała nabyć i przypomnieć wszystkie (bardzo dobry wybór). Siedzę i obserwuję , jak płyną przeze mnie uczucia - od  spokoju, przez nieokreśloną tęsknotę, smutek, odczucie braku czegoś, osamotnienie, aż do rozmamłanej radości na skraju. Obserwuję i nie mogę się skupić, jeść też jakoś nie mogę, czuję ścisk żołądka, który ostrożnie rozpuszczam herbatą. Pizza za słona albo też mi się tak zdaje. Zapisuję notkę na bieżąco w kalendarzu, bo wiem, że za chwile to poczucie zniknie. Zapisuję ją  w postaci smsów, mam potrzebę podzielenia się tym dziwnym stanem. Serce mi wali, jest mi słabo i najchętniej położyłabym się na podłodze. Czuję więc, że natychmiast muszę  wyjść, bo zaraz to zrobię

*

Zbierając się do wyjścia, nagle poczułam, jak coś we mnie pęka, idąc na dworzec czułam się jak wycięta z tła, uczucie kompletnego oderwania i dojmującego osamotnienia, nie pamiętam już, kiedy ostatnio się tak czułam. Rozpaczliwa samotność, wichura i puste gałęzie drzew. Zwały chmur przetaczające się po niebie

*

Siedzę na dworcu, piździ jak w kieleckiem, traktuje mnie liśćmi krzakami i czym tam jeszcze można, bo wiata jest bez ścianki.  Znów notuję, bo nie ma innego sposobu, muszę to zapisać teraz. O pęknięciu, czuję się, jakby ból, który do tej pory sączył mi się z serca, nagle popłynął pełną strugą,  jakby krew wylewała się z niego bez żadnego oporu. Myślę o dzisiejszej rozmowie z  J., z tą jego szczególną wiarą dobrego człowieka, a  mnie się robi smutno, że tej jego wiary we mnie nie dosięgam, nie dorastam jej do pięt i robi mi się zimno, obco.


*

Jadę busem do domu, nagle dopada mnie chwila olśnienia, taka, w której rzeczy wyglądają zupełnie inaczej. Ten drobny moment kiedy czujesz, jak kokon otaczający dotąd twoją głowę, pęka i nagle możesz oddychać. Przyglądam się morenom, jakbym widziała je po raz pierwszy w życiu, jakbym tę ziemię dopiero dzisiaj zobaczyła, chłonę widok, boli mnie serce, umysł oddycha i po raz pierwszy od dawna czuję się swobodna.


*

pomyślałam sobie, że to będzie mój własny akt odwagi, przepisać tę notkę na bloga, bez udawania że się nie myśli tego, co się myśli i nie czuje tego, co się czuje, bez owijania jej w żarty czy metafory, bez wciskania jej w wiersze. Trochę pod wpływem Nin, a trochę po tym, co powiedział J., a którą to rzecz za jego pozwoleniem zacytuję:

 "a czy zawsze musi być fajnie? nie. nawet dobrze nie musi. uważam, że my, z jednej wioski, powinniśmy mieć świadomości, przywilej i komfort poczucia możliwości niefajności"

niby proste. tak sobie myślę, że dzięki Ci złośliwy i okrutny losie, że w swojej głupocie (złośliwość powinna być inteligentna) postawiłeś na mojej drodze takich ludzi jak J., jak Retes, jak moi pozostali przyjaciele, którzy we mnie wierzą, zmieniają mnie i ja się zmieniam przez nich i dzięki którym nawet jako obca i w samotności, mam gdzie wrócić. nawet jeśli tego nie czuję teraz, to wiem.

niedziela, 16 marca 2014

Z rozmów rodzinnych- o Aspiracjach

Mamcia rozmawia z wnusią (bydlatko kończy kierunek chemiczny). Wnusia, czyli Marta głównie milczy,  o tym, że dzieciątko potrafi mówić dowiedzieliśmy się jakieś dwa lata temu, jak kończyła magisterkę.z informatyki

Mama (z  troską): Martusiu, to gdzie ty pójdziesz do pracy, jak nie chcesz  robić doktoratu...?

Marta: Do Lidla

(chwila namysłu)

wykładać chemię


środa, 12 marca 2014

Z rozmów z przyjaciółmi - O skomplikowanej osobowości

kończymy z Retes rozmowę tefloniczną

ja (rzut okiem w lutro) boszz... znowu muszę się odchudzić

(smętnie)  boszszsz moje życie składa się z zawodów miłosnych i odchudzania...

wtorek, 11 marca 2014

Z rozmów pedagogicznych - O ciemnych plamach Genesis

lekcja religii w mojej klasie. religijna Jola opowiada o stworzeniu człowieka. Po lekcji podchodzi do niej dziewuszka

N (konspiracyjnym szeptem): Proszę pani, ja mam takie pytanie, ale trochę wstydzę się go zadać

R.Jola (podejrzewając sodomię i gomorię pytania, zbiera się w sobie, wyciąga tarczę i miecz przed siebie, dokleja wąsy i gromkim głosem rzuca): Nie wstydź się N., pytaj!

N (nieśmiało): No bo... jeśli Pan Bóg stworzył ludzi... to co z Murzynami?!

poniedziałek, 10 marca 2014

sernik koszmarowy

w śniku kolejny brutalny sen

teren zamknięty - szpital/laboratorium, pacjenci, lekarze. Troje ludzi (dwóch mężczyzn i kobieta)  z maskami chirurgicznymi i w ciemnych okularach (niewątpliwy wpływ wczorajszej rozmowy z 8 o Jarmuszu) wykrada coś z laboratorium. Zaczyna się masakra, strażnicy (a la gestapo), strzelanie do ludzi - pacjentów, pracowników tego miejsca, głównie lekarzy, bicie, wybijanie zębów kolbami karabinów, wszędzie  czuję strach, choć nie jestem bezpośrednim uczestnikiem tej jatki, tylko jakby półobecnym obserwatorem. ale mam poczucie, że w każdej chwili mogę się uczestnikiem stać. wiem, że kobieta ze złodziejskiego trio zostaje zastrzelona w bramie, ale nikt nie wie, że to właśnie ona, ponieważ ginie sporo osób.
Ludzie pacjenci, w tym kilka osób w mundurach pułku ułańskiego (yyy nie mam pojęcia skąd to) ucieka korzystając z takich dziecięcych baloników wypełnionych helem rozdętych do olbrzymich rozmiarów. Część z nich zostaje zestrzelona, niektórym udaje się uciec.


jeśli mój mózg zrobił sobie wiosenne porządki rzeczywistości odebranej to ja pierdziu, niechaj on już kończy i zafunduje mi jakiś porządny sen erotyczny, bo wojny, panie dzieju i strach i ból to są dostępne od pierwszego pstryknięcia palcami, a o dobry seks  jest cholernie trudno ;)! dzie tu się zażalenia składa? a, już wiem, sprawa przegrana, bo to trzeba sobie złożyć do głowy


niedziela, 9 marca 2014

smutny post o wesołych sprawach

ewaluacja zewnętrzna, system sprawdzający, czy szkoła, co szkoła i jak szkoła, w praktyce kociokwik, w czasie którego ludzie mają się dość, a wszyscy razem zgodnie mają dość szefa, zwłaszcza szefa, który wcześniej zapomina o ważnych rzeczach, które powinno się już dawno zrobić. przygotowuję sobie więc pilne odpowiedzi do ankiety, które następnie zrzucę na świnię i za jej pomocą przeniosę do komputera macierzystej szkoły, by w formule online pod okiem pań ewaluatorek, dokonać wywnętrzenia swoich poczynań pedagogicznych. idzie mi że hoho, już trzy razy zrobiłam pranie, powiesiłam je w ogrodzie (podobno wisielec w ogrodzie chroni przed miłosnymi zawodami, jak np kurwa, czy żigolak), zgrabiłam liście i wywiozłam je do sadu (wiśniowego nieco), nakleiłam 6 ex-librisów, jadłam i gapiłam się tępo w sufit, obejrzałam trzy filmy i ten tego... w nocy ją zrobię, no!
zastanawia mnie, po co są panie ewaluatorki, skoro ankieta i tak online, no, ale może będą nas pilnować, żebyśmy nie ściągali, nie uprawiali seksu oralnego pod biurkiem, zamiast pracowicie wypełniać rubryki i takie tam.

wiosna, wiosna... sialalala, a jedyne, na co mam ochotę, to schować głowę pod suszarkę, na której dochodzi pranie, bo ta wiosna jeszcze taka nieschnąca do kąca i tak mi jakoś jest przedziwnie, że aż sobie posprzątałam na tapczanie pełniącym rolę szezlonga, kociej kołyski  i półki na wszystko, łącznie ze zwłokami.

co do zwłok, to podobno każdy ma swój szkielet w szafie, a ja zaglądałam tam tysiąc razy i jestem zawiedziona, bo tam były tylko sukienki upchnięte zresztą, że się zastanawiam, czy da radę wcisnąć jeszcze opłateczek miętowy i wtedy szafa mi się porzyga, chluśnie (bo uśnie) plątaniną bawełenek, dzianinek, riuszek i rififików, opryska mi nimi ściany, zachlapie podłogę (jakby jej czegoś brakowało), sapnie, stęknie i powie, że wraca do matki swej jedynej Nieheblowanej Deski, po czym wyzionie ducha. co gorsza nie chce mi się ująć jej opasłości i  nosić tych kiecuszek, bo jakoś ta wiosna i suszarka z praniem i cała reszta, której nie ogarniam.

oczekuję na meteoryt, jakąś wielką kosmiczną katastrofę, nawet miałam przez chwilę zapał wysłać list do ludożerców, żeby może mnie zjedli i umarli od otrucia się benzoesanem sodowym albo jakąś neurotoksyną, którą niewątpliwie zawierają moje tkanki, bo nie wierzę, żebym przy takim pechu była tak zupełnie nietrująca. listu nie napisałam, bo ludożercy powinni najpierw zjeść Retes jednak.

i na koniec pytanie, za co ludożercy powinni zjeść najpierw Retes? : ]


Ps: obrazka, podobnie, jak innego końca świata nie będzie

chiński jedwab mnący

śniło mi się 

1. Zadzwonił do mnie Eddie Vedder i 1h14min rozmawiałam z nim po angielsku, strasznie piłując mój mózg bo bardzo szybko mówił, a Marta i Zuza (które były u nas) nie chciały mi pomóc. Nie znam angielskiego oprócz kilku popularnych formuł i zwrotów przydatnych, kiedy się człowiek stuknie w palec młotkiem


2. Na podwórzu mieliśmy stado niedźwiedzi. Robiłam im zdjęcia. Gdy przyszłam do domu stwierdziłam, że nie ma mamy, która akurat wyszła na spacer godzinę wcześniej i Panny łaskotki, więc panikowałam, że kto w ogóle nie zjarzył, że na podwórzu są niedźwiedzie, a tandem "wiódł ślepy (głuchy raczej)  kulawego" został wypuszczony samopas. Później były jeszcze wilki, jakieś zachudzone kury, jakieś świnie, jakieś hordy tatarów, czy innych ludziów. i psy


 3. Ewaluacyjne spotkanie w (uwaga!) SPA Kiwity, na które leciałam w koszuli nocnej, bo się spóźniłam zgarniając po drodze, jakiś awangardowy zestaw ubrań, szukając mojej świni (świnia, choć może się to wydać dziwne, jest pendrakiem), materiałów i (uwaga!) jechałam jako kierowca autobusu
 

poza tym noc była pełna koszmarów i delirium, ogólnie mam w głowie zlasowany mózg i chyba coś mi się stało w jaźń, czyli jak w tytule...


mniej więcej tak:

na PSa urok Eddie Vedder zadzwonił do mnie, bo był smutny... : |