niedziela, 30 września 2012

marzenia/plany na zaś

no więc tak Bawaria

kościół pielgrzymkowy w Wies

Opactwo Benedyktynów w Ottobeuren

Kościół w Rottenbuch

Bazylika w Wierzehnheiligen

kościół św Nepomucena w Monachium


no i Neuschwanstein oczywiście :]

kto wie, może zimowe ferie?



a na inny skok to:

Katedra w Peterborough


a z naszego to świdnicki Kościół Pokoju, do którego jakoś zawsze albo za późno, albo nie po drodze.ale na mur go zobaczę :)

Krzeszów,, sanktuarium MB Łaskawej  mili moi :]

a tymczasem u nas jesień




piątek, 28 września 2012

jeeeeeziee

Aha, wiem skąd się bierze jesień!



















ona się bierze z naszej wędzarni

ranek













Piątki mam wolne (przynajmniej jedno dobrodziejstwo niepełnego etatu).
Musiałam wstać (boli) i rozmrozić lodówkę (boliiii), a co za tym zwykle chadza, zaraz pojawiła się masa dziennych robót i robótek, psiamać!
i co kurew mać, z moim szczytnym planem, że to pierwszy piątek bez gości i będę czytać do usranej śmerci w łóżku?
Ano ze "śmierdzi" to tylko Mirek został

czwartek, 27 września 2012

więcej szmalu

tak mi przyszło do głowy, skąd i dlaczego wzięła się ta oszałamiająca ewolucja zastawy stołowej. sto i jeden widetyńczyków do ryby grzyby gęstej zupy buraczków, taleronki do łokci szyi kładzenia pestki z  wiśni, łyżeczki zagięte ugięte wygięte odgięte nagięte  peperduty pumpernikle.
hipoteza jest taka, że sfery chciały być o jeden sztuciec wyżej niż pospólstwo.
zatem kiedy wszyscy szamali z  patyka, sfery drążyły łychę. gdy się gawiedź natchła że łyżką fajosko, sfery czemprędzej wybiły w łyżce dwie szczerby, co rozpalona zachwytem dla pomysłowości i elegancji sfer gawiedź chyciła w swoje gawiedzie łapki, zaraz sfery wydłużały lub skracały o jeden ząbek.
w związku z  rozrastającą się zastawą stołową, nie było wyboru, musiały rozrastać się stoły lubo też kurczyć familia zasiadająca i tak coraz więcej osób stało lub jadało przy stołach pobocznych - dziecinnych, kuchennych lub nie jadało wcale, na rzecz obiadających z namaszczeniem, siedzących na dwóch przeciwległych krańcach znawców widelczyków i szkła. być może w jakiś wyjątkowo chitry sposób, doszło do stołu szwedzkiego i eleganckich przyjęć elity
a ja jem połowę rzeczy łapą. zaś rozważania te dedykuję chlebowi ze szmalcem, któren znakomicie wyrabbia moja czcigodna najstarsza, choć najniższa,  siostra, a żeby sferze stało się zadość, zamiast ogórka kiszonego, dałam kapary (bo mi się nie chciało lecieć do piwnicy)

bum



Nie smuć się, liść od rasta













Żegoty 27.09.12. pochmurno-dżdżysty podwieczór

wtorek, 25 września 2012

 Najpierw skarga:

Nowa formuła techniczna blogggera jest straszna. kiepska, okropna i w ogóle ja nie rozumiem dlaczego na siłę zmieiają ludziom na tzw "nowsze/lepsze", czy nie można dać do wyboru np starej wersji? jak gg albo word albo gromgowiecotam jeszcze :(


Drapię mię w gardło. Różne rzeczy mnie drapią, ale najzewnętrzniejsza jest zdaje się drobnoustrojem. przycupłam na chwilę w dniu, żeby rozeznać się we wrażych szeregach, a później wróciłam do porządków/obrządków, bo jak wiadomo, jesień to w dzienniczku zielarza bardzo gorący czas ;)

więc



więc zrobiłam sobie napar nawszelkiedolegliwości od strony optymizmu

 skład:

pokrzywa
jabłko świeże
kwiecie lipy
szałwia lekarska
mięta pieprzowa
cytryna
miód







































więc

 maceruję głóg więc kroję jabłka i suszę sprawki na zimowe owocowo-ziołowe mieszanki


 



 

I jeszcze na dobre utro wiersz Jerzego Harasymowicza

Głogi

Głogi głogi głogi
ni wiersza
ni człeka
ni ptak nie narzeka

Spokój
nie trzeba pisać
nie trzeba świata
 sobą zachwycać

Głogostan
 


czwartek, 20 września 2012

Kocie łby

Panna Łaskotka przybyła do nas w okolicznościach tajemniczych i prawdopodobnie zaciążona. I tak już została. Z szarawej garstki kostek rychło przeistoczyła się w  kocią mamę. To co jej zostało nadal to absolutna głuchota. No więc tak - mamy trzy kociaki wychowywane przez głucha kotkę,w  dodatku lafiryndę, bo już stroi miny do Mirka. Ten z kolei robi mrrr, za każdym razem kiedy Panna Łaskotka jestw  pobliżu.

Wczoraj

Panna Łaskotka ma utrudnioną więź  z kociętami z powodu głuchoty, więcco jakiś czas, a zwłaszcza na widok Mirosława, olewa kocięta i meczy tym swoim owczym głosem niesłyszącej. Idę karmić kocięta. Na stryszek obórki, na słomę, bo tam właśnie je ulokowała. Jest  wieczór, pada deszcz, mam latarkę i kubek z mlekiem. Wchodzę po metalowej drabinie, odszukuję kociaki i nalewam mleka do miski. Kociaki budzą się, więc próbuję je skłonić do zasmakowania w mleku. Pojawia się Panna Łaskotka, która do tej pory gdzieś hulała. Wskakuje z obórki przez dziurę w suficie i zabiera się do wypjiania mleka kociętom, choć niżej w obórce ma swoje mleko, które wcześniej jej zaniosłam. Za Łaskotką pojawia się przez tą samą dziurę, śledzący mnie Mirek. Kociaki rozłażą się, popiskują, Łaskotka ich nie słyszy, w dodatku zajęta jest siorbaniem. Zagarniam więc kociaki na kupę usiłując namówić Łaskotkę do zaopiekowania się nimi. Próbuję złapać Mirka, drugą ręką łapiąc kociaki, wpychając je pod Pannę Łaskotkę, dyndając latarka w zębach (kubek olać!)
Znoszę wyrywającego się Mirosława po sliskiej drabinie, wypuszczam, pędze po tej samej drabinie na górę, łapię rozłażące się i zybkie jak perszingi kociaki, wpycham pod Pannę Łaskotkę, która ciągle siorbie,  i w tym czasie Mirek obiega przybytek wraca dziurą. Biorę kubek, latarkę, awanturującego się Mirka odwracam się i kieruję się ku wyjściu wyprzedzana przez trzy kociaki, więc stawiam kubek, biorę latarkę pod pachę, łapię drugą ręką kociaki, upuszczając tym samym Mirka, kociaki i wpycham pod Łaskotkę, szukając wzrokiem Mirka, który chytrze kryje się po kątach. Mam łzy w oczach, jest ciemno, zimno, mam kupę kotów wokół siebie i wszystkie mają mnie w dupie. Chwytamw  końcu Mirka idę do drabiny, w tym czasie kociaki już są koło mnie (Panna Łaskotka siorbie). Schodzę po drabinie wyrzucam Mirka, który mnie gryzie z wściekłością i wydaje wredny miauk, pędzę na górę w samą porę, aby złapać kociaki, które pędem ładuję pod Pannę Łaskotkę i dzida na drabinę, zamykam drzwi i myślę sobie, a wcholere to! Idę do domu. Przy drzwiach dostaję jeszcze ze trzy gryzy od Mirka, który z położonymi płasko uszami usiłuje się zemścić. W drzwiach przypomina mi się, ze nie wzięłam kubka od mleka.. Zamykam wściekłego Mirka w domu.  Wracam, cyrk z kociakami powtarza się. Wreszcie biorę kubek, zamykam stryszek, o mało nie spadam z drabiny, pędzę do domu, gdzie rozpalony ze wściekłości  Mirosław w ramach finału oznacza mi drzwi, ścianę i aloes. Amen







"Podróżny strzeż się pociągu!"

Wczorajszy sen wyciągnął się w pociąg. Właściwie był to cykl różnych snów z różnymi fabułami. Ciekawe jest to, że bez względu na to, który sen mi się śnił, przez całą noc jechałam tym samym pociągiem. Najbardziej pamiętam sen, kiedy pociąg mknął z zawrotną prędkością, brał ostre zakręty, że niemal wypadał z torów, a ja z okna, wspinał się na ogromną stromą górę i z rakietową prędkością zjeżdżał na dół. Budziłam się tej nocy kilka razy, za każdym jednak zaśnięciem powracałam do tego samego pociągu.
dopiero tuż nad ranem obłędny pociąg mnie wypuścił na rzecz usiłującego mnie stratować konia.

o

* a na polu gospodarnym, udało mi się dziś umyć okno i posprzątać bibliotekę, co jest wyczynemho ho ho!

ponadto:





drzwi lodówki sugerują ostateczny koniec wakacji



niedziela, 16 września 2012

Dzięki ci losie za przestój w wędkowaniu!

bo dzięki temu wujek wychodzi dopiero o 6, nie zaś o czwartej. wierzcie lub nie wierzcie, ciężki jest poranek z domowym kotem. jeśli zostaje na noc, dzień zaczyna się już od godziny trzeciej i regularnie co pół godziny kot ponawia pytanie, czy to aby nie czas na śniadanie? co pół godziny usiłuje wetknąć swój mokry nos w moje usta, podnosi mnie tym swoim wielkim pasiastym łbem, więc muszę dusić się pod kołdrą, jeśli chcę uszczknąć nieco snu z tego wczesnego poranka. nakarmienie kota nic nie daje, bo diable weneckie jest głodne co pół godziny z regularnością zegarka, a chrupki w miseczce w ciągu pół godziny tak się starzeją, że "no sama próbuj, są po prostu NIEZJADALNE!". zjadalna jest kocia karma z puszki i wszystko co jest w lodówce (za wyjątkiem machewki), oraz to, co nieopatrznie zostawi się w garnku na kuchni.
jeśli kot w nocy podwórzował, wraz z pierwszym otwarciem drzwi przez wujka wpada do pokoju, z dodatkowo i atrakcyjnie mokrymi i ubłoconymi łapami, zmiętoszoną i wyfaflunioną sierścią i sytuacja wygląda podobnie, jak ta wcześniejsza z tym, że bonusową uciechą jest wycieranie łap i sierści w moją świeżo zmienioną pościel.
godzina 6-ta, "NAJWYŻSZY CZAS NA ŚNIADANIE gdyż albo umrę albo wykopię cię, jak mi bóg miły, wykopię cię z tej pościeli", wstaję, odbijając się od ścian wrzucam karmę do miseczki i pędzę pospać. Kot za chwilę jest i znów dwie wersje, jeśli zejdę z poduszki, kot wygodnie umości się na niej w pozycji pozwalającej albo mi obserwować jego zadek, albo jemu obserwować mnie jak śpię i czy ruszam oczami (bo może tylko udaję i mogę wstać i dać mu jeszcze parówkę przecież), jeśli nie zejdę z poduszki, kot położy się na mnie. zazwyczaj schodzę, bo to wygodniejsza wersja. Kot przytula się do mojej twarzy (przy okazji, mam lekką alergię na kocią sierść, więc zaczynam ciągać nosem, szukać chusteczki, kichać) i zaczyna ablucje. psiajegomać! na co dzień to znana w kręgach rodzinnych i przyjacielskich fafleja, ale nie o poranku, o poranku myje się skrupulatnie, czyści każdy kłaczek, obgryza pazurki szczotkuje, ciapie, kłapie i mlaszcze. obliczam ile jeszcze zostało mi snu. wreszcie koniec, umył się, zasypia, od czasu do czasu rzucając okiem, czy nie oszukuję i czy czasami nie nadaję si już do wstania i podania wzmiankowanej wyżej, parówki. ani drgnę, kot uspokaja oddech i zasypia, kurewżesz raz! zaczyna trawić, burczy mu w brzuchu jakby miał tam całą orkiestrę dętą, przelewa się i gulga, a wszystko to zaraz przy moim uchu, obracam się więc ostrożnie na drugi bok, dźwięki się wygłuszają i wtedy tadaaa! dzwoni mój budzik.


Mirosław zdziś ;D

piątek, 14 września 2012

Warmińskie drożynki (2)

Fotki wierszalotki: Warmiany, Paluzy, Sokolica, Łabędnik, Tolko, Rodnowo, Pieszkowo, Krekole, Rogóż

fotki na nielocie miks wuszka/Rada

11.09.12 (wtorek)

W pracy sms: "może jedziemy?", więc zaraz po lecę, wchlapuję zupę do paszczy, pospiesznie, z towarzyszeniem dwóch map i netu, przygotowuję trasę i już za chwilę małe niebieskie autko zawija pod dom.

Pogoda niesamowita, jedziemy bocznymi drogami, rzekłabym nawet pobocznymi, bo droga rychło przekształca się ze żwirówki w ubity kołami ciągników trakt przez pola. Napotkany rolnik wskazuje kierunek "Widzicie tam słomę i pryzmę wapna? no to za tą pryzmą w prawo do krzaków i za krzakami będzie żwirówka". No i jest, dojeżdżamy nią do Warmian, niewielkiej zaspanej warmińskiej wsi, którą obszczekują ze wszystkich stron małe jazgotliwe azory.



Kierunek Paluzy: "Prosto"" mówi przydrożny staruszek i okazuje się, że prosto nie jest tak prosto, bo rozgałęzia się na trzy różnego stopnia żwirówki. Da się dojechać samochodem? "no pewnie", więc wybieramy prosto najszerszą ze żwirówek i trafiamy jak kulą w płot, bo kręcimy do Bisztynka. zatem nadłożyłyśmy drogi (Przypomnę na tę okoliczność porzekadło - Kto drogi prostuje w domu nie nocuje). No ale teraz



Paluzy - XIV-wieczny kościół pw NMP, niestety zamknięty, obchodzimy go więc tylko w koło. Piękna bryła, spokojny gotyk z podmurówką kamienną i uroczym tynkowanym murem wokół z wbudowanymi z czterech stron furtkami, z gatunku tych, które mnie zawsze chwytają za serce. Niestety ręka "estetyki" okaleczyła starodrzew wokół kościoła, ucinając pnie w połowie. To nasze polskie rzeźnickie podejście do spraw przeraża mnie i po prostu wkurwia.










Jedziemy na Łabędnik, po drodze zjazd 3 kilometrowy do Sokolicy. Kościół również z XIVw, św Anny. Malowniczo wbudowany w drzewa, sytuowany na niewielkim wzniesieniu, z kręcącym się u stóp strumykiem i dwoma bocianimi gniazdami na fasadach, (nieco naciągają szczyciki te gniazda). Cieszy mnie, że nie dramatyzuje się tu w kwestii gniazd bocianich. Znakomicie wpasowują się w aurę miejsca, przydają domowości i wywołują to szczególne nasze, wiejskie wzruszenie. Przyjaźnie nastawieni, choć nawaleni po czubek głowy panowie, kierują nas do księdza, na plebanię. Plebanię znajdujemy kilkanaście metrów za kościołem, oczywiście jest mały jazgacz Puszek, niestety ksiądz nie ma czasu pokazać nam wnętrza kościoła, a do mszy jeszcze pół godziny, a droga jeszcze przed nami. Rezygnujemy więc, obiecując sobie wrócić tu innym razem










Pałac w Łabędniku Dużym wymaga zasięgnięcia języka, bo ukryty jest za gęstym parkiem. Niestety w rękach prywatnych WstępWzbron.-u, więc za namową podstępnej i opętanej przez Łamacza Praw, Rady zakradamy się na teren, by dokonać sesji w przemiłym otoczeniu kamiennych kul parkowych przytachanych do Łabędnika z Gdańska. Pałac ładny, odrestaurowany, dwukondygnacyjny z lekkim w kształcie ryzalitem i dwiema harpiami strzegącymi schodów. Niestety wnętrze niedostępne








Później trochę kłopotów z nawigacją w Bartoszycach i Pałac w Tolko. Niewielki, jednopiętrowy, skryty za murem z kuta bramą, otoczony starodrzewem, bardzo spokojny, elegancki w formie, z dwoma symetrycznymi ryzalitami, zdaje się być stworzony do krajobrazu zimowego. Niestety brama zamknięta, własność WstępWzbron-u i nie da się nawet wkraść (a zwłaszcza w spódnicy)
Przynapity mieszkaniec wsi tłumaczy nam z pewnymi problemami na poziomie komunikacji, że obektem opiekuje się Pani Ela i ona mieszka w blokach i trzeba z nią zagadać to może pokaże, ale spojrzenie rzucone w kierunku onych bloków odbiera nam nadzieję. Kukamy tylko przez bramę i lecimy dalej.

Kościół w Rodnowie szary, niewielki, niepozorny, z położonym nowym dachem. Zatrzymujemy się, czy nie? Wychodzący z kościoła człowiek zamyka drzwi, więc wyskakuję z samochodu, żeby spytać, czy da się zobaczyć, co w środku. Człowiek ów okazuje się przemiłym organistą, nauczycielem zresztą i bardzo chętnie pokazuje nam wnętrze. Kościół (XIVw) dawniej był ewangelicki, stąd surowość i skromność bryły, wewnątrz jednak fantastyczny barokowy ołtarz dłuta Jana Pffeifera, prześliczny relikwiarz na prochy (obecnie pusty), przepiękna bogato rzeźbiona ambona i prospekt organowy o eleganckiej linii. W kruchcie bardzo piękna tablica fundacyjna z ciekawostką w postaci dość dużej skamieliny usytuowanej niemal w środkowej części. I można robić zdjęcia! To miejsce i spotkanie naładowuje nas dobrą energią












I na koniec kościółł w Pieszkowie, niewielki, po odnowieniu sprawiajacy wrażenie dziecięcej zabawki. Niestety na plebanii nie ma nikogo, więc oglądamy go tylko z zewnątrz i padają nam aparaty.









12.09.12 (czwartek)

"Leje deszcz jak z cebra, a to ci maniebra..." W dodatku mam posiedzenie rady pedagogicznej, więc wyjeżdżamy późno, w szarudze i planujemy tylko dwa miejsca

Kościół w Krekolach (XIVw) pw św Wawrzyńca, to bogata w kształcie, rozbudowana świątynia gotycka. W ogrodzeniu kapliczki z figurami świętych, kamienny krzyż z figurą Chrystusa i figura Chrystusa Dobrego Pasterza tchnąca spokojem, ciszą. Chrystus wzrok ma łagodny, czuły, jakby mówił - no i czego chcecie ludzienkowie. Ksiądz wywołany z plebanii, zdaje się być niezbyt zadowolony z wizyty. Owszem, zgadza się pokazać wnętrze, ale z jakimś oporem, blokadą jakąś, chociaż moze po prostu jest niekontaktowy z natury. W kazdym razie wchodzimy, niestety nie wolno robić zdjęć, a szkoda, bo piękna halowa świątynia ze sklepieniem pozornym z malowanymi kasetonami, przecudny XVIII-wieczny ołtarz, wysoki, dwukondygnacyjny, z pięknymi organami, naprawdę warto zobaczyć. Pod koniec ksiądz nieco rozchmurza się, więc nie jest tak źle.









I drugi kościół halowy z XIVw. w Rogóżu, pw św Barbary. leje jak z cebra, zapada zmierzch, kościół otwarty, ani żywego ducha, szybko cykamy fotki. Sklepienie zdobione malowanym roślinnym ornamentem, biały rokokowy ołtarz główny, śliczne ołtarze boczne i jeszcze fantastyczny ksiądz, który przychodzi po jakimś czasie i zapala nam światło i opowiada o kościele i raczy nas różnymi anegdotami z historii kościoła. Ciekawe organy, bo rozdzielone na dwie części w dwóch przeciwległych krańcach empory. Piękne malowidła zdobiące balustradę empory organowej, ambonę oraz te stanowiące Drogę Krzyżową, a także umieszczone na sklepieniu. Większość pociemniała już pod surowym okiem starca czasu, niektóre poznaczone zaciekami, wymagają rychłego odświeżenia, zabezpieczeń, ale jak na wszystko, potrzeba na to dukatów, ech świecie nasz...










a Ps: Jak wam się podoba nazwa jednej z naszych warmińskich rzek - Świętojańska Młynówka, która zmienia się później w Bajdycką Młynówkę? :)