środa, 11 czerwca 2014

Z rozmów pedagogicznych - O trudnościach cyklu rocznego

Sprawdzam ćwiczenia. Polecenie: "Podpisz ilustracje nazwami rozpoznanych pór roku i zapisz po dwa przykłady zachowań zwierząt w tych okresach"

Uczennica klasy IV (jednej z dwóch mych osobistych klas)

"Jesień - Wiewiórka jest zdenerwowana
Wiosna - lisy wypatrują zdobycz
Lato - Bociany są rozstrojone, bocian jest zdenerwowany
Zima - Sarna jest zmęczona"


i tej sarny już nie wytrzymałam : ]

wtorek, 10 czerwca 2014

Z rozmów z przyjaciółmi - O troskliwości

z wymiany smsów

D: Przepraszam zasnąłem

Ja: Przepraszam, też padłam, wstałam tylko o dziewietnastej zamknąć kury i roebrać do snu

D: Rozbierasz kury do snu?

liz liz!

No i wiadomo już, co się działo z kurami. To znaczy od trzech kur wiadomo, bo zostały poszlaki w dwóch przypadkach, a w jednym niezbity dowód w postaci maminej okiennej obserwacji złoczyńcy unoszącego jarzębatą w biały dzień spode mojego nosa, a ja pozostając wzrokowo w płaszczyźnie horyzontalnej  nie widziałam ni chu chu. jeno kury i kogut mordy darli i trzeba skarcić, że na pomoc koleżance żadne się nie rzuciło. No to teraz kury mają nowe ogrodzenie, choć areał im się zmniejszył o połowę, a liz musi szukać innej garkuchni.


*


**A przy okazji urodzinowe hip hip hura dla Czcigodnego poety i kolegi Janurza Radwańskiego, a ponieważ mam za mało albo zbyt wiele pomysłów, czego Ci życzyć oraz dlatego, że moje wrrruszki zębuszki sam wiesz, jak spełniają życzenia, bezpieczniej będzie pozostawić rzecz w intencji - NIECH...

** On wcale nie ma dziś urodzin, tylko tak zgłupił fejsbuk, ale nie będzie się tu marnować dobrych życzeń, więc są : ]


*

i na deser z Opowieści Chasydów, Martina Bubera  prościutki, a  wielce ładny fragment:

 (...) wypowiedź Baalszema powtórzył rabbi Mosze z Kobrynia pewnemu cadykowi. Ów zapytał: "Powiedziano przecież w Midraszu: >>Posiadłeś wiedzę, czego ci brakuje?<<. Rabbi z Kobrynia odparł: "Tak jest zaprawdę. Kiedy posiadłeś wiedzę, wtedy dopiero wiesz, czego ci brakuje."

poniedziałek, 9 czerwca 2014

gość niepodzielny

Jestem dzielna, w ramach tresury stanów depresyjnych (a nie będzie mi tu żaden depresyjny stan mną rządził!), sporządziłam listę spraw i rzeczy do zrobienia, z której to listy mam obowiązek (a czasem nawet i przyjemność) codziennie wykonać najmniej jedną. Na liście znalazły się także robótki odkładane od dwóch lat, więc z korzyścią dla domostwa i jestestwa mego ta lista jest.
W ramach ulistnienia dokonałam naprawy zabawek przyszywając im oberwane kończyny i inne części ich tkanego ciała, a także opróżniłam biurko z wielu pozycji piśmiennych, które już dawno przeczytane, obejrzane i uczute, trzymałam na wypadek nie wiem, trzęsienia ziemi, wojny, czy też zwykłej rozpaczy.

 Popijając całość wodą z cytryną i imbirem

Oberwałam też czereśnie, z narażeniem życia, bo kiwając się na czubku drzewa przez dwie godziny słoneczne i jak zlazłam, to się czułam niczym marynarz stawiający stopę na twardym i podobno stałym lądzie

Ale istotną rzeczą, którą udało mi się wykonać, to odnowienie zapasów nalewek. W poprzednim sezonie zdjęta smutkiem i leniem zaniechałam szlachetnego nalewkarskiego procederu i stała się rzecz szkodliwa i przykra. Wszystkie półki z kolekcjonerską świętą półką włącznie, zostały opróżnione do cna, bo przyjaciół i rodziny sporo jednak jest, a zapas nie był odnawiany na bieżąco. No to teraz odczyniam błędy i naprawiam zło - zlałam już maliniak, jarzębiak i pigwówkę nastawione jesienią i już leżakują do klaru. Zebrałam kwiecie bzu czarnego na Chrabąszcze Łzy, bo to nalewka i pyszna i na zdrowie korzystnie wpływająca za sprawą rzeczonego bzu i arcydzięgla litwora. Nastawiłam też kalinówkę, a do popłuczyn po wiśniowej com myślała, że zmarnowałam spiryt bo wiśnie już drugi raz nie nadały smaku, dorzuciłam onych zerwanych czereśni i jak sądzę, bedzie. Jest też truskawkowy Warmijski Świt z nutą brandy i rumu, która to nalewka krzepi serce i ducha, kiedy na dworze jest ziumb, ciemność i zawierucha. Żałuję, że przegapiłam listkówkę wiśniową, bo mi się nie chciało, ale bogać tam!

O tak sobie gniotę kalinę, której w ubiegłym sezonie było w pip na moim krzaku. A przepis podałam ongi tu




Dziś nastawiam jeszcze Myętową Namyętność, gdyż chcę zabrać butelczynę na długi łikend w Brzegu, by móc nią pokrzepić poetów, a miętówka ma to do się, że już po 10 dniach pić ją można, choć o niebo lepsza jest minimum po roku (rzadko dostoi tyle, bo dodajemy ją do wody w upały, co nadaje wodzie świeżości i aromatu znacznie lepiej niż wywar z mięty)

A poza tym snułam ponure plany aneksji któregoś z krajów, płatnych morderstw i remontu, z czego trzecie jest najtrudniejsze i największą mnie zdejmuje obawą.


No i mieliśmy gości. Tradycyjnie zresztą, mało jest dni bez gości, ale to barzo świetnie, lubię gości, bo mogę sobie odwlec pilne roboty ha! Przy okazji skomponowany naprędce drink z podłej brandy, sprite'a i mrożonych truskawek zamiast lodu, którego się zapomniało zrobić, ma zaprawdę interesujący smak i wcale nie taki podły





A, i byłam na dziewiątce beetowenowskiej i wykonano też Kilara "Angelus", dyrygował sam maestro Antoni Wit, więc to jakby uczestniczyć w wielkim święcie (i teraz czuję się, jakbym zdradzała mojego ukochanego pana Piotra Sułkowskiego) , acz mocno mi przeszkadzało bycie na balkonie, gdzie się echa źle rozkładają i brakuje części dźwięków niestety, co sprawia, że się orkiestra trochę w  odsłuchu rozjeżdża, no ale tam! Za dwa tygodnie też niestety mamy na balkonie, ale wiadome, trzeba było sprawdzić kiedyś, jak to jest.

Ponieważ już byłam w  mieście wojewódzkim i miałam chwilę czasu, niechcący kupiłam też sobie Janusza Hochleitnera "Warmińskie łosiery. Studium lokalnego pielgrzymowania". Do poduchi czytam Opowieści Chasydów Martina Bubera i słówko o rzeknę być może jak skończę. Być może, bo też może mi się nie chcieć

ament

niedziela, 1 czerwca 2014

niepokój bez sufitu

jakiś czas temu, wystraszyło mnie poczucie, że bloga czytają ludzie. na początku nie czytał go nikt, później kilka osób z najbliższego kręgu, teraz obcy (pardon za wrażo brzmiące słowo). w zwiazku z tym przestrachem nagle nielota utraciła część ze swoich funkcji, bo jak każdy grzeczny blog, miała być częściowo autoterapią i wziernikiem doumysłowym, gdzie (biorąc też pod uwagę, że to mój sufit) dzieją się rzeczy dziwaczne, głupie i częstokroć wstydliwe, to znaczy takie, których się sama przed sobą wstydzę. 

a przetrenowałam, obnażenie własnych słabości wkłada niejednokrotnie oręż do rąk tym, którzy niekoniecznie chcą naszej krzywdy, ale czasem po prostu tą bronią machają, tnąc nam firanki i obicie pluszowe kanapy, a czasem to i palec utną aż po łokieć z tego zapału. więc wystrachałam się tych obnażeń i teraz mi brakuje. okazało się, że brakuje dziś przy okoliczności szukania dowodu na zaistniałą możliwość jakiejś tam wojny wewnętrznej. czytałam ci ja sobie posty stare, starszawe, sprzed lat kilku i myślałam, jak to ładnie, tak móc pisać prosto i odważnie, jak do siebie, jak do ściany. teraz najpierw rozglądam się trwożliwie wkoło, czy kto nie widzi, później owijam siatką maskującą dla pewności dopychając krzakami i jeszcze sadzę na wierzchu paprotkę. organizuję trupę cyganów i wędrownego kuglarza, żeby zrobić cyrk obok i żeby nie musieć tłumaczyć się z takiego, a nie innego stanu umysłu, mazgajstwa, nieporadności, strachu, miłości, głupoty i tego wszystkiego, co wypływa mi tu na wirtualne karcięta. 

ostatnimi czasy gęsto muszę tłumaczyć się z tego w życiu, co mi idzie z trudem, no bo jak objaśnić, dlaczego nie daję na forum X zapytania, dzie najbliżej mnie mogę naprawić aparat, tylko proszę kolegę, żeby mi go do naprawy zabrał na drugi koniecpolski (hrabia), co w tym momencie wydaje mi się fantastycznym pomysłem, bo prosty i kolega zna się bardzo dobrze na aparatach, zresztą na wielu innych rzeczach tez zna się bardzo dobrze. 
no i... dlaczego nie dajesz? zapytacie Państwo, no i ja nie wiem. tłumaczenie skończyło się setną kłótnią, moim rykiem, kiedy przyparta do muru naprędce wymyśliłam wytłumaczenie akceptowalne przez strony - wstydzę się. oczywista to nie jest prawda, bo nie o wstyd idzie, a raczej o zawstydzeniowe poczucie, że nie będę umiała wyjaśnić, a  także, że mam lęk przed ... no właśnie przed czym? przed formalnościami, urzędami, przed lekarzami mam lęk, przed bankiem, zmianą rachunku oszczędnościowego... oczywista wszystko to robię (oprócz chodzenia do lekarzy, wyjąwszy stomatologa na którego fotel siadam po głupim jasiu i z siostrą moją rodzoną w roli przysłowiowego trzymacza za rękę), ale... ale za każdym razem, kiedy mam to zrobić, przedzieram się przez zasieki w mojej głowie, gąszcz blokad, pułapki wybuchowe, chitrze rozmieszczone zapadnie "bonie" i takie tam. ostatni szaniec, jaki muszę pokonać to trawnik pod miejscem docelowym, bo wierzcie lub nie, zawsze na tym trawniku ogarnia mnie taka senność, że przyrzekam, muszę przyśpieszyć kroku, inaczej położyłabym się w środku miasta i zasnęła. 

no więc wiję się w objaśnianiu tego, ale to rzadko jest rozumiane, co z kolei rozumiem doskonale, bo gdyby mi kto takie dyrdymały opowiadał, pewnie też szarpałabym go za uszy żądając prawdziwego sensownego objaśnienia. no to objaśniłam, że "wstydzę się" i już. i teraz z kolei mam przesrane, bo wyszłam na ofermę. i idiotkę. i dziecinadę. i niekumatą istotę, która nie orientuje się czy jedzie Interregio, czy TLK (phi, wychodzę z założenia, że mam jechać po prostu tym dobrym pociągiem, gdyż złe pociągi idą do piekła, a niektóre  do Bydgoszczy, a w Bydgoszczy jeszczem nie była). w każdym razie rzecz stała się niejako anegdotyczna i to nie jest czuła i zabawna anegdota, raczej połajanka z przykładem. o

no i tak sobie pomyślałam, ze napisze o tym, bo inaczej zamęczę moich przyjaciół jęcząc im w mankiet i chlipaniem mocząc ich zamszowe buty. w ramach odciążenia. przywracam funkcję autoterapeutyczną temu blobu,a  ponieważ umieściłam ostrzeżenie przy wejściu dotyczące pełnoletności, dodam jeszcze - i chuj !

*

A właśnie przed chwilą przyszedł mi świetny argument objaśniający - dlaczego nie przebywam na rodzinnych  pogaduchach, dlaczego nie spędzam całych dni z mamą w kuchni. otóż powiem wszystkim, że pisze książkę, czym zaskarbię sobie wielki szacunek i prawdopodobny spokój, a na pewno wyrozumiałość. bo książki w moim domu to skarb, a jak kto jeszcze książkę pisze ho ho ho...

a jak wiadomo, książki pisze się latami oraz ołówkiem (bo tusz się rozmazuje pod wpływem wilgoci)

*

i żeby nie było, bo usłyszałam ongi zarzut schlebiania sobie tym dziwactwem. wcale nie jestem jakoś dumna z powodu, ze mój umysł działa innymi trybami, nie rajcuje mnie jakoś specjalnie, ze w oczach ludzi jestem dziwakiem, wręcz przeciwnie, cholernie utrudnia mi to komunikację i wymaga w pip energii i stawania na uszach, żeby odpowiednie dać rzeczy słowo. i najczęściej popełniam grzech zaniechania, opadają mi łapy i już mi się nie chce. a później jest mi w wyniku tego cholernie smutno, ze nie próbowałam, że nie umiem objaśnić, że nie zrobiłam w kwestii porozumienia wszystkiego, co możliwe, tylko naprędce wymyśliłam jakieś hasło, które rzuca na mnie jeszcze dziwaczniejsze i czasem to nawet podłe światło, a w podłym świetle wygląda się niewyraźnie. i brzydko. a która baba chce brzydko?



Ps,a  tu z Wikipedii bardzo ciekawa konkluzja:

"Jej sława rosła i zwróciła uwagę zamożnego kolekcjonera skamieniałości Thomasa Bircha. Poruszony ubóstwem Mary i jej rodziny wystawił na sprzedaż swoją kolekcję, a dochód z niej (ok. 400 funtów) dał Mary. Dzięki temu Anning mogła kontynuować poszukiwania, a jej brat został tapicerem."