wtorek, 31 lipca 2018

bążur de gąkur

Miseczka postawiona w stanie pustym, w dodatku mająca w zamyśle pierwotnym, w tym stanie pozostać, zaczyna się napełniać, gdyż podobnoż natura nie znosi próżni. Jest na sali ktoś, kto nie doświadczył napełniania się postawionego dla ozdoby, dizajnu, tudzież przypadku, naczynka? Uwielbiam ceramikę dla samej jej ceramiczności, barw, ornamentyki, linii i takichtam, ale gdy tylko zwiedziona krągłością uszka, czy obłością brzuszka, nabędę kolejną miseczkę i cmokając, kręcąc głową po zasięgnięciu opinii trzynastu fengszujów, księgi iczing oraz książki telefonicznej, wystawię rzecz na półce, zanim zdążę się napawić jej idealną harmonią z miejscem, już w miseczce są: agrafki, szpilki, guziki, koraliki, kawałek mydła (przebóg), ołowiane pecyny, grosiwo, zapałki, ucho od śledzia, szton. Zawsze.
To tak tytułem marginesu (sic!)

Myślałam od wczorej o agroturystyce, to znaczy do wczorej też od czasu do czasu myślałam, ale głównie w pozycjach pozytywnych, a wczorej coś mnie tkło. Bo idzie o to, że chociaż racjonalna część wusz docenia i mówi, hej, to naprawdę dobre, to wsiowa wusz, co we wsi mieszka od zygoty, wykazuje się jakąś nieufnością. Po kolei (żeby nie było, sama sobie we łbie tym postem próbuję układać, jak zawsze zresztą)

alfa: człowiek na wsi mieszkały, robi wszystkie te rzeczy, co mają być wywszystkowane, ogóry, pomidory, japki, śliwki i wszelkie mecyje, bo tak robił i tez po to, żeby nie kupować (oczywista obecnie różnie z tym bywa, ale mówię o prawdziwych wsiokach)
agroturystyka wymaga reklamy, zatem się z tego zwykłego robienia czyni rytuały alchemiczne, co paradoksalnie, odziera one czynności z właściwej im, naturalnej magii, a przydaje sztuczna gębę, pazłotko i tetam "duchowość" (sic!)

beta: u nas na Warniji, to agroturystowskie są głównie przyjezdne, co kupują obejścia, zachwycają się, achają, ochają i puszczają achy i ochy w świat. No i wiem, dziwaczę, bo we mnie jest tez ten zachwyt i achy i ochy bo uważam, że drugiej takiej Warmii nie ma na żadnym ze światów, ale ten mój zachwyt wyrasta z każdego kamienia i wądołu, bo tu upłynęło moje dzieciństwo, krzaki noszą ślady krwi z naszych kolan, kamienie leżą tam, gdzie je przetoczyły nasze łapy, a w rowach odciśnięte na wieki zostaną ślady naszych (rysich?) pazurów. Ten nasz krajobraz jest naprawdę przepiękny, a jakoś wkurza mnie, kiedy się nim acha i ocha na sztandarach. Może tez dlatego, że nie chcę za bardzo tu turystów, bo turyści niosą pieniądze, cywilizację i śmierć piękna, niestety

delta: No i to nagłe uduchowienie i krajobrazu i warzyw w ogrodzie i nagle te drzewa takie magiczne (a żebyście wy chociaż zawalczyli o te drzewa) i to zachwalanie "magii i sielskości", a kiedy nie jest się gościem posesji, to psy, ogrodzenia i pohukiwania, ze teren prywatny! tu ludzie przybywają odpocząć od ludzi!

gamma: i nie ufam tym wszystkim artystowskim uduchowieniom. Chyba przez alfa, bo ja jestem wsiowa, tutejsza, a z naszymi tu ludźmi, często robiącymi piękne rzeczy, gada się normalnie, bez żadnych tam uduchowień. natomiast w miejscach "uduchowionych" agroturystycznie, jest specyficzne grono "uduchowieńców" oderwanych od tej ziemi. i to jest chyba to - jakkolwiek podoba im się ta ziemia, są od niej oderwani, unoszą się nad nią, takie pięknoduchy

poniedziałek, 16 lipca 2018

wewnetrzny smutek, który "psuje" krew

Są takie popołudnia, z których nie da się wykrzesać iskry. Napada szarówka, smutek, melancholia, dźwięki turkocącego obok życia drażnią, tivi wkurwia, radio nie wchodzi w rachubę, książka jest brunatną plamą w której mażą się i bełtają słowa, spać się nie chce, tylko się siedzi i gapi. Na nic. Są to popołudnia męczybuły, popołudnia wampiryczne, popołudnia upiory. I zupełnie inaczej te popołudnia się planowało, inaczej, radośniej, pełniej, a wyszło kompletnie inaczej. Siedzi się więc teraz, nie czyta, nie patrzy, nie pisze i z nadzieją odlicza kolejne minuty zmęczenia, które być może w końcu przyniosą długi, głęboki sen. a sen nie przychodzi, jak na złość. Kto nie zna takiego popołudnia,  ręka w górę, nawet płakać nie da się, nawet pić. Wtedy trzeba opowiedzieć. Cokolwiek.

Sporo zrobiło się zaległości w pisaniu bloba, robieniu różnych rzeczy, jeszcze więcej zaległości w pracy nad swoim szaleństwem.

To tak choć trochę nadrabiając: Na ótce rodzaju sasanka, przeczytałam sobie przewodnik Izabeli Lewandowskiej i Edwarda Cyfusa "Magiczne wsie południowej Warmii. Przewodnik historyczno-kulturowy" i byłaby to nawet fajna pozycja, gdyby nie słabe gawędziarskie pióro obojga autorów. O ile gładko poszła mi część wstępna typowo naukowa (p. Izabela Lewandowska), o tyle reszta, która z założenia miała być nieco osobistym rysem warmijskicgh wsi, trąciła ckliwym banałem właśnie w tej przestrzeni. Ale informacji trochę jest, nawet sobie ośle uszy założyłam na jakiś wolniejszy czas do rowerowania, więc bogać tam!

*

Nabyłam tez kilka ładnie wydanych zeszytów z cyklu Miniatury mazurskie i stwierdzam, że w gwarze rzeczy brzmią zabawniej, nie tyle, że zabawne są wyrazy gwarowe, ile, że jakoś tak w gwarze bliżej kości, rubaszniej.
 na przykład:

"A baba od nowa mu wykłada, a gada jak pytel. Zmiarkował (wraz) ze, jek ji nie da, to dostanie po kłembzie, ze ani jeden kudeł nie zostanie na jego ryju."

Emilia Sukertowa-Biedrawina, Diabeł na Mazurach w baśniach i podaniach. Miniatury Mazurskie nr 1

*

Agata Tuszyńska, Singer. Pejzaże pamięci, to rzecz nie tylko o samym nobliście, ale podejmująca kwestię Żydów ogólnie. Czyta się, chociaż po lekturze tej książki mam mieszane o Singerze zdanie, pewien mętlik, który stworzył się z porozrzucanych, przemieszanych lekturą tej książki we mnie odczuć wcześniejszych wyrosłych na samej tylko Singera literaturze. Całkiem przypadkowo i losowo sięgam po biografie, tę dostałam od Reteski (Teresy Radziewicz) i myślę sobie o Singerze  jak dawniej, ciepło, z podziwem, ale już też dźwięczą mi myśli pejoratywne, na temat jego skąpstwa, osobowości gburowatej,   nieromantycznej. 
Jeszcze sobie myślę o tych skrawkach, z jakich zbudowała autorka tę książkę, ładnie zbudowała dodam, udatnie, a jak sądzę zadanie było trudne, bo wiele rzeczy zgubionych, zagubionych, niejasnych. Wypełniła więc te dziury obrazami pasującymi, mówiącymi o świecie, tamtym świecie, znikającym, a właściwie już znikłym. I naszym dzisiejszym też

"Jak rodzi się opowiadanie?", zapytał kiedyś syn.
"Na początku potrzebny jest jakiś wątek" - odpowiedział.
- Jeśli już mamy akcję, dobrze, żeby była w nią wpleciona miłosna historia. Wskazane, by w miłosnej powieści uczestniczyło więcej niż dwoje. W uczuciach małżeńskiej pary nie ma tyle siły, co w  miłości tajemnej.
Czasem zdarza się, że mam pomysł, ale nie udaje mi się posunąć wątku do przodu, cała historia ulega zablokowaniu. Nieraz śnię albo mam widzenia na jawie i w kilku scenach zagadka zostaje rozwiązana. mam w swoim dorobku niejedna powieść liczącą kilkaset stron, która utknęła w ślepym zaułku. W takich przypadkach opowieść przypomina zepsutą maszynerię. lepiej posłać ja od razu na złom, niż spróbować naprawić. To będzie wspaniały materiał dla studentów literatury po mojej śmierci.
"To wszystko?" , zapytał syn.
Ojciec wskazał palcem na sufit i dodał " Oprócz żydowskiej głowy potrzeba tez łaski niebios".

(Agata Tuszyńska, Singer. Pejzaże pamięci)

*
i niestety najlepsze i najstraszliwsze opowiadania pisze życie

*

Czytam w końcu Niedokończone opowieści Tolkiena w przekładzie Radosława Kota i wkurza mnie ich niedokończoność jednak. zgodnie z zapowiedzią synowską w przedmowie, czyli wszystko gra.
A poza tym to pakuję się do Albanii i dobrze. Czas wyjechać i to już. 


* Tytuł posta jest zagadką dla tow. Janusza Radwańskiego

zdjęcie wybrane na chybiłtrafił i nieilustrujące: