niedziela, 30 lipca 2017

a jak czytam, to o drogę pytam

czyli lansik, lansik. paskudnie i na kolanie napisałam, ale zdjęcie lubię :D

http://lidzbarkwarminski.wm.pl/454570,Czytanie-to-dla-mnie-wewnetrzna-koniecznosc.html#axzz4oJnkJd1o

love story

Jeśli lubicie baśnie i jeśli lubicie te z tysiąca i jednej nocy, to ładnie jest przeczytać książeczkę Kurbana Saida "Ali i Nino". Wyssana z wymienia wielbłądzicy historia miłosna ułożona miękko na progu Azji w suchym krajobrazie Baku, dusznym Persji i tętniącym życiem krajobrazie gruzińskim. Rzecz płynąca nieśpiesznie, bez dramatyzowania i tych zabiegów literackich, które zazwyczaj czynią powieść interesującą. Co zatem mnie w niej urzekło? Ano to, że zgadzam się z Marcinem Mellerem, że ta oto książeczka: "mówi więcej o miejscu, niż niejedna monografia naukowa". Znowu znalazłam się na Kaukazie i w książce poczułam to, co dało się przeczuwać tam i to co czułam z tyłu głowy, w książce jest wyjęte i rozpisane na ciągi znaków graficznych. I ze względu na tę udatnie namalowaną duszę kaukaską, warto przedrzeć się przez   romeojuliańskie perypetie tytułowych Alego i Nino. Znakomite czytadło do poduchy, bo na podróż to nie, gdyż w podróż biorę zwykle te książki, których przebrnięcie wymaga skomplikowanych praktyk i szczelnie zamkniętych miejsc z ograniczoną możliwością wyjścia i robienia czegokolwiek innego. No dobra, biorę czasem też coś, przez co się przebrnywa łatwo, ale chowam na dnie plecaka w luku bagażowym, żeby nie kusiło. I sięgam dopiero, kiedy skończą się książki wszystkich towarzyszy podróży.


"Smutnym krokiem szły z pustyni wielbłądy. W żółtej sierści niosły ze sobą pisaek, a oczami, które widziały wieczność, stale patrzyły w dal. Na garbach dźwigały broń, której lufy, przypięte z boku, wylotami skierowane były ku ziemi, skrzynie z amunicją i karabiny - łupy wojenne z wielkich walk. Wzięci do niewoli Turcy ciągnęli przez miasto w podartych i znoszonych szarych mundurach armii Enwera. Maszerowali w stronę morza, a małe parowce zabierały ich na wyspę Nargin. Umierali tam na czerwonkę, z głodu lub tęsknoty za krajem; albo uciekali i umierali na słonych pustyniach persji i w przepastnych odmętach Morza Kaspijskiego."

(Kurban Said, Ali i Nino, przeł. Agnieszka Gadzała)


*


a żeby nie było, to ja lubię "o miłości", najlepiej, żeby się kończyły dobrze, bo ja jestem całą sobą za miłością, nawet jeśli moje własne historyjki kończyły się raczej mazgajsko. no dobra, nie mazgajsko, ale zwykle na końcu przejeżdżała taksówka i powóz i krowę prowadzili i trąbił autobus, czyli ja bardzo lubię miłość, ale ona mnie nie bardzo, no i co zrobić z takim nafukanym zwierzem? jak to mądrze mówimy z Retes (bo my bardzo mądrymi teoretyczkami jesteśmy): co zrobisz, nic nie zrobisz...

 *

a książeczkę "Ali i NIno" ostawili mi do przeczytania przyjaciele z Sieradza, którzy są zakochani w Gruzji z poleceniem, że koniecznie trzeba mi ją przeczytać. I dobrze. I teraz ją ładnie zapakuję w kopertę bąbelkową i odeślę właścicielom.

środa, 26 lipca 2017

ze stosiku narosłego z powodu wyjazdu

"Morze jest zawsze miejscem wydarzeń niezwykłego rodzaju, to i owo wpada w dryf albo na mieliznę, albo jest przeładowywane nocną porą na morzu, gdy wiatr zmienia kierunek. Trzeba mieć umiejętność, fantazję i nigdy nieustającą czujność. I całkiem po prostu nosa. Wielkie rzeczy zdarzają się zawsze daleko na morzu i często wszystko jest kwestią czasu. Wśród szkierów dzieją się tylko drobne rzeczy, ale te także muszą być jakoś załatwiane, to zajęcia, które bywają związane z pomysłami letników. Jeden chce mieć na dachu maszt, inny znów szuka głazu półtoratonowego, który byłby okrągły.
Wszystko to istnieje, jeśli się tego szuka i ma na to czas, to znaczy, jeśli można sobie pozwolić na szukanie i w czasie szukania jest się swobodnym i znajduje się rzeczy, o których się nigdy nie myślało. "

(Tove Jansson, Lato)

Tove i tym razem nie zawiodła. Lato na malutkiej wysepce u wybrzeży Finlandii, sprawy życia i śmierci (tradycyjnie u Tove, ale nie oznacza nudno), Dziecko, babcia, epizodycznie, acz niezmiennie istniejący w tle ojciec, surowa przyroda i sprawy małe i duże. Więcej nie rzeknę. I wiem, wiem, są ludzie, którzy nie znoszą pisania Jansson, ale ja uwielbiam.


*

Anna Nasiłowska, Wielka Wymiana Widoków

No nie wiem, sporo czytałam już tego typu prozy poetyckiej, zapiszków, rejestrów chwili i ta książka mnie jakoś specjalnie nie urzekła, właściwie wcale mnie nie urzekła i w dodatku opchała mnie fotografiami autorskimi, jak turecką chałwą w upalny dzień w Stambule. Ale znalazłam tam jeden tekst barzo dla mnie ładny:

"-Czego potrzeba Ziemi? - zastanawiają się uczestnicy światowej konferencji.
- Ziemia pragnie pokoju i widoków na przyszłość!
Trzeciego dnia obrad wychodzą w przerwie na taras i zatyka ich widok.
Nieziemski"

Ładnie, trzydniowo skonstruowany i z dość błyskotliwą myślą tekst


*

Milan Kundera, Święto nieistotności

No co ja będę o Kunderze... Jedna rzecz mnie zatrzymała, której wcześniej nie widziałam, czytając parę lat temu oną książkę - skojarzenie z Vianem, z Pianą dni, .


*

Cudowny zakup dwutomowego Grochowiaka, I tom znam, bo są to zebrane tomiki, ale II tom! wiersze z rękopisów i czasopism, ach!


*

P.K. Dick, Elektryczna mrówka

5 tom opowiadań w tym bajeranckim cyklu Dicka, który to cykl snobistycznie i sukcesywnie nabywam drogą kupna, zawiera (zakara dla snobizmu mego) sporo opowiadań, które już mam, ale ma też jedno nieznane mi absolutnie przepiękne, bo o zwierzątkach, chociaż ze skopaną końcówką: "Cadbury Bóbr, Któremu Brakowało"

"Skoro więc Hilda miała rację, Cadbury wygrzebał ze swego tajnego schowka - płytkiego zagłębienia pod kamieniem - osiem białych* i pomaszerował cztery i pół kilometra do najbliższego psychiatry. Był nim pewien pogodny i leniwy królik o sylwetce podobnej do kręgla, który - jak mawiała jego żona - zarabia piętnaście tysięcy rocznie, więc co komu do tego."

*Sztony  do pokera. Bobry najbardziej ceniły te niebieskie, ale Cadbury przez lata pracy zebrał takich tylko trzy.

*

i nowy numer Astronomii, howgh!

sobota, 8 lipca 2017

afirmacje z braku snu

tak sobie wczorej gnałam o świcie, odziana w piżamkę ze Snoopym, z aparatem w garści, po poleńkach naszych sobie gnałam mgłę łowiąc i pomiędzy jednym, a drugim szczęknięciem zębów, pomyśliwałam sobie o różnych mego żywoteńka występkach. i patrząc sobie na omotane we mgłę wzgórze życzeń zastanowiłam się, że rok cały na nie po życzenie nie zaszłam, życzenia żadnego nie miałam i takem sobie umyśliła, że życzenia żadnego nie miałam, bo dużych rzeczy strach zepsuć (patrz notatki o tym jak działa wzgórze życzeń) , a  te najbliższe już mam. bo w żywociku moim szarym nadarzyli mi się  cudowni ludzie, przepiękne miejsca,  i świetna literatura, a nawet i cała sztuka. 



a później to już spać mi się nie chciało, więc sobie spożyłam Fedona z platońskich Dialogów i oczywiście, jak zawsze nad śmiercią Sokratesa płakałam i mi Janusz Radwański obiecał, ze nowe zakończenie mi napisze, w którym Sokrat skaratekuje wszystkich i do Norwegii na porzeczki wyjedzie. Ale kiedy dziś rano zażądałam nowego zakończenia do biografii Tony'ego Halika, zdecydowanie nakazał mi przeczytanie biografii Messiego, gdzie Messi na koniec jest nadal piękny, młody i silny

reszta świntuszka tu




wtorek, 4 lipca 2017

Ad kosz

Sprzątnęłam dziś górkę książek przeczytanych, o których chciałam napisać, trudno. Pomyślałam sobie-  nie uzewnętrznię swojego czegoś tam, czegoś tam o nich i świat na mur wytrzyma bez czegoś tam, czegoś tam mojego o książkach, mało tego - oleje. 
Pozbywam się  ważkich dla mnie, o jakże ważkich śmieci - kapsel od piwa dostany od kumpla na szlaku w Gruzji, karty pracy do lekcji o owadach (przydasie), metalowa płytka (wiadome, jak wyrzucę, zaraz będzie potrzebna). Na  Muminka, świnkę i glinianego misia Dariusza, któremu jedna łapka opada, nie zdecydowałam się - w sensie wyrzucić, ale wyciepłam mnóstwo rzeczy z koszyczków, saszetek, pudełek i z półeczek - durnostojki. 
Jest oddech w tym pozbywaniu się: "Wyrzuć pamiątki. Spal wspomnienia", ciężko się to dzieje, ale po wszystkim przestrzeń nieobrośnięta jeszcze kurzem, daje sporo odpoczynku płucom. a właściwie nie płucom, a tej łepetynie, co każe je gromadzić i przemocą wzięta, zaczyna wreszcie brać oddech. I papier, pozbywanie się papieru w moim zawodzie, to jak obarczony poczuciem winy orgazm. robię to.