środa, 29 grudnia 2010

o drobnych przyjemnościach które się składają na radosność


Z Piernikiem to jest tak, że jest najprawdziwszym Piernikiem Świątecznym, to oznacza, że zwykle wie, kiedy ma się pojawić. Tradycyjnie pojawił się w sytuacji, w której śnieg padał więcej niż musi, a nawet więcej niż może, kiedy wiatr wiał dogłębniej, a świata zza oka nie było widać.
Pojawił się i mówi - poślę ci coś
No i dostałam dziś poświątecznego karpia z rzeczą, która mnie ucieszyła aż po same pięty, a której nie sądziłam jeszcze oglądać. Otóż brzegi tej poświątecznej kartki, obtoczone są w najprawdziwszej na świecie, tłuczonej bombce! Szast, prast, przeniosłam się do pierwszej klasy, kiedy na pracę technikę, szczytem elegancji było posiadanie bombki tłuczonej. Mama musiała tedy szczodrą ręką poświęcić jeden albo i ze dwa egzemplarze, nadgryzionych zębem (czasem palcem) czasu cacek, tato zawijał je w gazetę i wałkiem do ciasta zaciekle wałkował aż do powstania świątecznego tłucznia. I już nazajutrz, ze szczęściem w oczach, niosło się toto w kopertce z gazety na zajęcia, by pieczołowicie okleić wydmuszkowanemu mikołajowi, waciane sobole.




Inna sprawa, ze dziś natychmiast po dwukrotnym umyciu podłogi, mam bombkowe merykristmasy wszędzie. wszędzieeeee!

*



A wczoraj na półce wydarzyła się taka oto opowieść ze świątecznym kotem.





Trochę przypomina mi kota, który zawsze chadzał własnymi drogami. Kipplingowskie "Takie sobie bajeczki" to też moje silne wspomnienie z dzieciństwa. Uwielbiałam je. Najbardziej tę o kocie i o tym, jak został napisany pierwszy list. To były dwie moje ukochane, jeszcze z takich zeszytowych, pojedynczych wydań. Nadal zresztą uwielbiam ten zbiór powiastek, drogie słoniątko ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz