"(...)
Szli tak, szli, przebyli rzekę jedną, dziesiątą, aż ujrzeli jar, a w jarze sosnę, a na sośnie kraskę, a tę kraskę dziobał jastrząb i już miał ją zadziobać, gdy Wezyr - smryg - kamieniem - ugodził w jastrzębia i przetracił mu żywot skrzydlaty. Spadł trup jastrzębi, a kraska zatrzepotała barwnymi piórkami i po ludzku rzekła:
- Weźcie mnie z sobą, to się wam przydam.
- Dziękuję - rzekł Wezyr. - Damy sobie radę i sami.
Kraska, nieprzygotowana widać na taką odprawę, wzdrygnęła się i zaczęła jąkać:
- No jakże to? Oddaliście mi przysługę.... Nie mogę tak zostać z niezaspokojoną wdzięcznością....
- A cóż mnie to obchodzi? Nie chcę być obiektem twej cnoty.
- To cóż ja zrobię? Nie mogę nie być wdzięczną.
- Jeżeli nie możesz nie być cnotliwą, to i od niecnoty nie mogłabyś się powstrzymać. A więc podły ptaku, co się dziać ma, niech się dzieje.
Usłyszawszy to kraska zachwiała się, spadła w trawę i zdechła.
Wezyr wziął królewicza za rękę, żeby się na zdechłego ptaka nie gapił i niedługo już idąc, wkroczyli w jakiś dziwny kraj, podobny do starannie utrzymanej pustyni...."
(Jan Lemański "Ofiara królewny. Powieść fantastyczna" )
*
i tak Wezyr załatwił kraskę nadużyciem konstruktu. Morał - lepiej już, żeby zeżarł cię jastrząb, bo przynajmniej jedno się posili,
a ta,k zostali sposiłkowani obacwaj
idę do pracy :]
percepcja anioła
3 tygodnie temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz