czwartek, 11 marca 2010

biohazard

dzisiejszej nocy śniły mi się koszmary. koszmarów nie pamiętam dokładnie, ale śniły mi się calusieńką noc, aże byłam mokruteńka z każdym razem, kiedy się budziłam. były tam trupy, widma, demony, strachynalachy i lustra.

*
natomiast pamiętam sen o statku.

płynęłam ogromnym statkiem, było na nim mnóstwo psażerów, ja mieszkałam w kajucie a la hostel, z jakimiś młodymi ludźmi. statek obdarzony by własną świadomością i usiłował zatrzymać wszystkich podróżnych na zawsze na swoim pokładzie, jednocześnie dając nam złudną nadzieję na dopłynięcie do celu. ponadto działał tak, żeby wszyscy się na nim zagubili (pogubili, osamotnili, nie mogli trafić do kajut, nie mogli znaleźć współpasażerów, rozbili wewnętrznie, załamali). odgadywał przy tym postanowienia i pomysły pasażerów, jak się wydostać lub znaleźć i skutecznie, albo je blokował, albo działał tak, że ludzie popadali w coraz większą depresję.
był we śnie taki moment, kiedy już wiedziałam że statek jest świadomy i usiłowałam ostrzec ludzi, ze wszelkie podejmowane próby i chęci dotarcia do celu spełzną na niczym. wtedy statek (jakoby poprzez kapitana, choć informacja pojawiła się w tłumie nagle, w zasadzie bezkierunkowo) dał pasażerom nadzieję, że właśnie dotarliśmy, zatem nikt mi nie wierzył- ludzie się pakowali, opuszczali kabiny i przygotowywali do zejścia na ląd. wtedy pojawiła się informacja, że jednak to nie jest właściwe miejsce i nie możemy lądować, ztem znowu zmieniono nam kabiny i wymieszano pasażerów. i abarot to samo- ja np wychodząc do łazienki, zabrałam ze sobą współpasażerkę, bo wiedziałam, ze jeśli wyjdę sama to nie wrócę. przechodziłyśmy przez ogromne kasyno na statku i koniecznie musiałam znaleźć tę łazienkę, ale im bardziej szukałam, tym bardziej jej nie było. koleżanka zaproponowała że sprawdzimy w dwóch miejscach sali, to będzie szybciej, a ja wiedziałam, że jesli tylko się rozdzielimyi, zaraz się zgubimy.
w kasynie był huk, mnóstwo graczy, dymu, muzyki i wszędzie karty, kosci do gry. wpadło mi do głowy zagrać ze statkiem o to, co się wydarzy. krupier zachowywał się dziwnie i nie chciał mi dać kości, ale chwyciłam szybko jedną ze stołu i wyrzuciłam sześć oczek plus dwa (jedną kością, heh ;) ) i pojawiła się łazienka. po wyjściu z łazienki oczywiście nie mogłam znaleźć ani współpasażerki, ani swojej kajuty, błądziłam, błądziłam, aż znalazłam jakiegoś pasażera, który układał pasjansa. zaproponowałam pokera, w momencie wygranej nagle okazało się, ze kajuta jest tuż za rogiem
wtedy wiedziałam, ze statek gra z nami o to, czyja wola przeważy. ponadto zauważyłam, że mam możliwość wpływania na swoje wyniki, zatem często mi się udawało. i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie jeden ze współpasażerów o pięknym imieniu Natan i jeszcze piękniejszych oczach, w którym ze wzajemnością zaczęłam się zakochiwać. wedle porzekadła - kto ma szczęście w miłości, traci je w kartach, mój talent do wygranych zanikał. no i tyle snu, nie wiem jak się skończył, ale posiadał przynajmniej jedno porzekadło i ciekawą alegorię
vłala!
;D

w porównaniu z koszmarami tej nocy, a nawet bez nich sen był wciągający. lubię, kiedy w snach dzieje się i kiedy poczucie jest mocno realne. inny śwait

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz