rylion śmichów chichów obżarstwo tradycyjnie w ilości niepoliczalnej kalambury raz durnowate zabawy, karciaszki-mariaszki żebractwo Mirosława stabilne bałagan po pass fałsze kolędowe w ilości znacznej wypita pigwówka i naruszony maliniak portrety dość szczególne w ilości niezawionionej jedna złamana ręka mojej mamy z powodu pozorowanego ataku kuny na białą kiełbasę na strychu :|
*
prezenta, prezenta, prezenta, któremi nas co rok straszą, ze już nie będzie
a we święta upomniano mnie takimi oto rózgami
cudnymi zresztą, które nadal kontempluję z rozkoszą :D :D
- blaszaną kurkę, co znosi jajka - klikaną żabkę blaszankę - starego wańkę-wstańkę, - rosyjskiego niedźwiedzia, który gra na gitarze - pozytywkę z baletnicą - śnieżną kulę z domkiem i choinką - porządny scyzoryk - nóż kuchenny jak się patrzy - duży drewniany młynek do kawy - tygielek do kawy - dużą włóczkową lalkę - klocki - farby - malowanego starego konika na biegunach z drewna - porządne łyżwy - album Modiglianiego
resztę życzeń dopiszę, jak mi się przypomni, czego jeszcze bardzo potrzebuję :D
*
a na razie ugotowałam Ci kompot, bardzo dobry zresztą :]
muszę spakować prezenty, psiakość! dokładnie to samo uczucie, jak przy wakacyjnym pakowaniu się. na razie rozwinęłam wstążki. mam pokój w bałaganiu i wstążkach.
ale za to świątynia świąt już posprzątana za wyjątkiem kuchni, zatem własne kąty przetrzepię tylko pod kątem :D
a ze świątecznych przemyśleń, to tradycyjnie - żadne tak dizajnerskie choinki! choinka ma być opasła, błyszcząca, z zabawkami robionymi od pokoleń, krzywymi i cudownymi, z bombkami, które się pamięta od wiek wieków, z łańcuchami i anielskim włosiem. nie ma choinki bez anielskiego włosia. na tej nie zmieściło się już nic więcej. no i jest nieco krzywawa :]
no i muszą być obowiązkowe czekoladowe, świąteczne cukierki w cukierkowej bombonierce
a tu se pierdniki, na które w wolnych chwilach poluje (dość skutecznie zresztą Mirek)
a tu se bałwanek Stefan, któren przybył do mnie z Wratislavii i w tym roku będzie witał gości w drzwiach świątecznego pokoju.
Śniło mi się orle pisklę. Koło mojego domu, później na strychu. Obserwowało mnie. Długie wrażenie tego snu z odczuciem radości, fascynacji, zagrożenia. Bo pisklę było właściwie młodym orłem i było jednocześnie groźne, jak i piękne. Pojawiało się wszędzie tam, gdzie byłam i latało, przyglądając mi się bardzo uważnie, ale też z gotowścią do ataku. Czasami, jakby chciało mnie nastraszyć, ale też i zbliżyć się. Dziwny, ciekawy sen, ze względu na swoje bogactwo poczuciowe.
*
i otóż dziś jako ten orieł, dotarł do mię Retesemes, który mię bardzo ucieszył był hu ha!
Kilogramę owocu pigwowca pokroić drobno i z pestkami do gąsiorka upchnąć, by następnie 1 litrem wódki zalać. Na sześć tygodni w słońcu postawić (co jest niesłychanie trudne zważywszy, że pigwowiec jesienią się nadawa, ale czasem jesień trafia piękna i słoneczna)
Po tem czasie zlać nalew, zaś owoce zasypać cukrem (1/2kg) i doczekać do rozpuszczenia tegoż. Można ku przyśpieszeniu dokonywać wstrząśnień, jednakże z doświadczenia radzę potrząsać dopiero u końca rozpuszczania, bo się cukier zbryla i rozpuszczać później nie chce. Sok uzyskany z cukrem dolewamy do nalewu, do tego dolać pół litra spirytusu, wymieszać i zamknąć na trzy jeszcze tygodnie. Po tem czasie zlać znad osadu i przefiltrować.
Pić z nabożeństwem, bo nalewka smak, zapach i kolor ma jak chłodne, jesienne słońce. Z tego względu zaleca się zrobienie większej ilości.
"Oczywiście - powiedział lis. - Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy małych chłopców. Nie potrzebuje ciebie. I ty także mnie nie potrzebujesz. Jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie. (...)
z mazgratów przy świątecznej listowni
- Nie ma rzeczy doskonałych - westchnął lis i zaraz powrócił do swej myśli: - Życie jest jednostajne. Ja poluję na kury, ludzie polują na mnie. Wszystkie kury są do siebie podobne i wszyscy ludzie są do siebie podobni. To mnie trochę nudzi. Lecz jeślibyś mnie oswoił, moje życie nabrałoby blasku. Z daleka będę rozpoznawał twoje kroki - tak różne od innych. Na dźwięk cudzych kroków chowam się pod ziemię. Twoje kroki wywabią mnie z jamy jak dźwięki muzyki. Spójrz! Widzisz tam łany zboża? Nie jem chleba. Dla mnie zboże jest nieużyteczne. Łany zboża nic mi nie mówią. To smutne! Lecz ty masz złociste włosy. Jeśli mnie oswoisz, to będzie cudownie. Zboże, które jest złociste, będzie mi przypominało ciebie. I będę kochać szum wiatru w zbożu... Lis zamilkł i długo przypatrywał się Małemu Księciu. - Proszę cię... oswój mnie - powiedział. - Bardzo chętnie - odpowiedział Mały Książę - lecz nie mam dużo czasu. Muszę znaleźć przyhaciół i nauczyć się wielu rzeczy. - Poznaje się tylko to, co się oswoi - powiedział lis. - Ludzie mają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczy gotowe. A ponieważ nie ma magazynów z przyjaciółmi, więc ludzie nie mają przyjaciół. Jeśli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie! - Jak to się robi? - spytał Mały Ksąażę. - Trzeba być bardzo cierpliwym. (...)
- Lepiej jest przychodzić o tej samej godzinie. Gdy będziesz miał przyjść na przykład o czwartej po południu, już o trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenę szczęścia! A jeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będę mógł się przygotować... Potrzebny jest obrządek. - Co znaczy "obrządek"? - spytał Mały Książę. - To także coś całkiem zapomnianego - odpowiedział lis. - Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina od innych godzin. Moi myśliwi, na przykład, mają swój rytuał. W czwartek tańczą z wioskowymi dziewczętami. Stąd czwartek jest cudownym dniem! Podchodzę aż pod winnice. Gdyby myśliwi nie mieli tego zwyczaju w oznaczonym czasie, wszystkie dni byłyby do siebie podobne, a ja nie miałbym wakacji. W ten sposób Mały Książę oswoił lisa. A gdy godzina rozstania była bliska, lis powiedział: - Ach, będę płakać! - To twoja wina - odpowiedział Mały Książę - nie życzyłem ci nic złego. Sam chciałeś, abym cię oswoił... - Oczywiście - odparł lis. - Ale będziesz płakać? - Oczywiście. - A więc nic nie zyskałeś na oswojeniu? - Zyskałem coś ze względu na kolor zboża - powiedział lis... "
(A.de Saint-Exupery, Mały Książę, tłum:J.Szwykowski)
z wielką i niekłamaną przyjemnością, smakuję świat onego pisaka, któren czasem ma wzlot, czasem odlot, a czasem nawet wodolot, ale pisze ciekawie, z szelmowskim błyskiem w oku, z niepretensjonalną czułością. fajnie i polecam.
bo może ludziom jest po prostu smutno przed świętami. mi w każdym razie jest i nawet chyba mam jakieś tam tego przyczyny, ale może bardziej chodzi o to, że nie ma śniegu? że może "(...) nie wie zwierz ni człek, bim-bom, choć żyłby cały wiek bim-bom, jak bardzo marzną mi paluszki" - "Uszki, Puchatku, tam powinno być uszki"
a dziś, kiedy skanowałam coś tam o poranku, znalazłam utknięty pod kupą gruzu, mazgraj z łikendu wykonany na mapce dla Basi Matematyczki pt:"jak znaleźć antykwariat, żeby odebrać zamówioną przeze mnie Krymhildę".
Polecam nalewkę, którą Madzik nazywa świąteczną, a która dobra yest wyelce.
Owóż:
Weźmij naście goździków szczyptę gałki muszkatołowej zetrzyj kory cynamonowej kawałek, takoż posiekany świeży imbir na to kilka liści mięty piperidae i otartą z pomarańczy pachnącej i cytryny skórkę
to wszystko do wyparzonego wrzątkiem słoja wrzuć, a 1 litrem spirytusu nalej i na trzy dni odstaw, by się duch korzenny do basis przedostał.
tu, korzenniak na lewo
Po tem czasie przecedź i dodaj 2 szklanki wody źródlanej takoż z karmelem z trzech łyżek cukru sporządzonym wymieszaj. Karmel pięknego, złocisto-brązowego odcienia nalewce nada i specyficznego komponentu smakowego.
Na to wszystko zgotuj syrop zw szklanki cukru i 3 szklanek wody, po czem go ostudź i dodaj doń nalewu.
Wymieszaj to wszystko kopystką, a na tydzień w ciemne miejsce ustaw.. Tradycyjnie, im dłużej odstoi, tym smaki lepiej się złączą, a duch (spiritus) mniej się dusznym będzie zdawał, a bardzi w moc pójdzie.
tu kącik nakewkarski z piwniczki Jerzego, Danuśki i Joanny, któren to kącik, jakeśmy dziś z siostrą orzekły, jeszcze pod koniec lata wyglądał znacznie radośniej
Nalewka doskonale grzeje smętny żywot człeka udręczonego jednorakością dni.
a tak wyglądał korzenniak dwa lata temu
na koniec zacny teledysk ku radości serca i ducha, a pod nalewkę korzenną znakomity http://vimeo.com/9752986
Rzadko, oj cholernie rzadko daję się jeszcze namówić na angiełskie sprawki, li tylko w wyjątkowych, a przekonujących mnie okolicznościach, zagniatam solną masę. Tym razem wybył z pieca anioł, który w przekazie miał być związany z naturą i sztuką, z poczuciem macierzyństwa.
Ało taki był wyszedł
Robiąc go myślałam o szekspirowskiej Mirandzie, z "Burzy"
przy okazji malowania, bo pośpiech, bo nie mam czasu, bo wszystko stoi na głowie lub naczympopadnie, psiokrenc, wypłukałam pędzel w wiśniowej nalewce. :|
czasu niewiele, ale kto chce po odejszłym roku pocieszyć się jakoś zimową porą feryjną, to zalecam niosącą w sobie świąteczny zapach, mandarynkówkę
otóż:
skórkę z mandarynek (wyparzoną i oskrobaną z albedo) tniemy na kawaląciki i zalewamy spirytem na pół litra spirytusu wystarczą trzy mandarynki, byle były ładnie dojrzałe i w ciepłym miejscu stawiamy na całe dwa dni bezczelnie zamknięte.
(jeszcze raz upominam przed przeciąganiem terminu, bo cytrusy mają szczególną skłonność do przedobrzenia z intensywnością olejków eterycznych i zbyt długi czas maceracji powoduje, że zapach jest nazbyt intensywny, a takoż nieprzyjazny powonieniu)
Po wskazanym czasie dwóch dup, zlewamy macerat a jak sobie pozostałą spirytusową skóreśkę pokandyzujemy, to ho ho ho! ;D z około 200g cukru i 1 szklanki wody wyczyniamy syrop na ciepło. Od razu uprzedzę, że otrzymujemy nieźle kopiący produkt, więc jeśli kto nie da rady łyknąć rozcieńczenia połówki spirytu szklanką wody, niech zawczasu rozrobi rzecz w proporcji 1:1 a zatem weźmie do syropu pół litra wody. Najlepiej źródlanej. Ja dodałam jeszcze w tym roku sok z jednej cytryny.
na ciepły syrop lejemy nalewkę cięgiem mieszając
i odstawiamy na 2 tygodnie by się pięknie sklarowało (tu w parze z kończącą obowiązkowy klar, pigwówką)
* zastanawiam się, może na potrzeby fotografii nalewkowej, winnam przystroić jakoś komórę-obskurę
Po tem czasie zlewamy klar znad osadu, a sam osad filtrujemy, lejemy w butelczynę i jeszcze tydzień leżakujemy.
Nalewka ma cholerną moc (w wersji - szklanka wody), ale niesamowity zapach wynagradza to, ze pije się ją w małej ilości i powoluteńku. Zresztą uczyńmy z tego zaletę :D
*
niniejszym wprowadzam nową etykietę dotyczącą zjadliwości i niezjadliwości - kulinaryjanny, bo widzę, że ón sort wpisów urasta jednak
Obmyśliłyśmy z Radą chitry plan knajpy inspirowanej wagonem sypialnym. otóż płacisz pewną sumę za pobyt w knajpie do godziny czekautowej i czystą zmianę pościeli. Knajpa zastawiona jest łóżkami - może być na zasadzie "Bar-łoże w pojedynkę" albo "w parze", albo "grupowo", jak kto lubi /nie idzie nam tu o seks, to nie wchodzi w grę, chyba, że się wynajmie całą salę/ Ludzie przebierają się w piżamy, kapcie i cała reszta jest normalnie, jak w knajpie, stolik, bar, piwo, śmichy chichy, gadanie... Ważne jest, że w każdej chwili możesz się zapakowac do łóżka i zdrzemnąć albo po prostu spać aż do rana. Rano umyć zęby, zjeść śniadanie wliczone w pobyt i w miłej atmosferze rozpocząć dzień
Popaf, jakiego Pinochia dostałam od Zinów napodchoinkę! :D
*
z doniesień tła
Miś D. ma dziewczynę- Drewnianą Miś
**
Z ogłoszeń drobnych
Ogłasza się, że w Żegotach w tem roku nieobchodzimy sylwestra z towarzyszeniem: - ogniska - grzańca, którego z dużą dozą artyzmu i właściwego sobie wdzięku, przygotuję la :D (i wleję do termosu) - napojów towarzyszących - herbaty w termosie, równiez japkowej - kiełbasy na patyku - naleweczki - przekąsek niewiadomej maści - czerwonej podłogi - horoskopu muzycznego - dwóch sari i jednego tureckiego płaszcza - kota Mirka - wszelakich innych rzeczy, które napatoczą się w trakcie, typu globus, kalambury, porzekadła i zgadnij co teraz śpiewamy
:]
przybywajcie nieszcześnicy, którzy przybyć pragniecie, a będziemy Was witać chlebem, o ile wyrośnie porządnie
Biblioteka już na spanie zarezerwowana, ale jest wszak jeszcze ogólne legowisko w salonie, kto żyw niech naprzybywa :D
dzisiejszy śnik zawierał elementy wielkiego festynu - wystepy, konkursy, wstążki, procesje, mój pierwszy chłopak, gra o planszy podzielonej na dwa fantastyczne światy pozostajace pod panowaniem dnia i nocy (plansza w gazecie telewizyjnej) i...! Gwiazda Rigiel
z odprysków rzeczywistości, to chłopak przyśnił mi się wywołany jak duch pod powierzchnię kory mózgowej na skutek rozmowy i wiążących się z nią emocji
festyny, to nie mam pojęcia, jakaś pewnie plątanina zdarzeń wywołana przez sukienkę, którą dostałam od Marty
a o Riglu myślałam we wrześniu i jakoś tak w listopadzie ostatni raz. przypadek lub jakiś sznurek szlaku skojarzeniowego, wyszarpnął ją z bezpiecznego leża pamięci uieuświadomionej.
*
Gra jest symbolem
*
i schodziła mi w tym snie skóra, co może być odbiciem pewnych moich niepokojów albo symbolem.
sen dość ciekawy, z pełna fabułą i myślami zachowującymi przyczynowość i skutek.
Chleb z ziołami śródziemnomorskimi właśnie opuszcza formę. Problemem jest, że on ją opuszcza w stanie surowym, a z kolei nie na tyle surowym, by mu ulżyć niedoli. Powstrzymuję go zwrokiem, ale to niezbyt skuteczne. Sakre ble! A ja?
Siostrzany, winylowy, dwupłytowy album, na którym Maciej Zembaty wykonuje utwory Cohena, zdarłam do białości jeszcze w podstawówce. Później przechwyciłam należący do drugiej siostry winyl "Alleluja". Poruszona tłumaczeniem tekstów, godzinami obracałam się w fotelu w lodowatym pokoju, z zamkniętymi oczami śpiewając od nowa i od nowa - "Jeśli wola twa...", "Lawinę", "Gości"... W jednym takim ze wsi zakochałam się zaraz po tym, jak z lekkim fałszem, ale za to z gitarą, zaśpiewał "Memories". Szalone studenckie uczucie do pewnego artysty, nakazywało przytykać ucho do akademikowego kaloryfera, po którego żeberkach biegły trzeszczące dźwięki cohenowskich ballad, których on także był wielbicielem. Zupełnie rozpłynęłam się, kiedy wiele lat później, ówczesny narzeczony przyniósł mi z biblioteki wyszperany tom poezji Leonarda, a jeszcze później, oboje rozdarci w toczącej się przez nas zawierusze, patrzyliśmy na ten jeden czas znów połączeni, zachwyceni w niesamowity koncert ściągnięty gdzieś z sieci. Wszystko minęło zostawiając po sobie ślady, wspomnienia. Został Cohen.
Foto Retes
*
i jeszcze
i zawsze mam przy sobie, w torbie, tekst Zuzanny. Na wypadek, gdybym zapomniała słów.
*Ps: Mam nadzieję, że zezwolenie Jakuba na używania do woli zdjęć z "romansowej historii" nie wygasło
"Wierzysz im? Wierzysz na słowo ludziom, którzy zajmują się takimi rzeczami? - A co, mam wierzyć tylko dobrym? Człowieku, dobrych ludzi kupuje się i sprzedaje każdego dnia. Równie dobrze mogę raz na jakiś czas zaufać komuś złemu, to mniej więcej tak samo sensowne. To znaczy i jedno, i drugie jest skazane na niepowodzenie."
wysysamy z mlekiem matki, że rękę trzeba doskonalić, ducha trzeba doskonalić, oko trzeba wprawiać, może to dlatego rośnie w nas poczucie strachu, że się tak długo nie pisze, nie maluje, nie robi zdjęć.
*
Uwielbiam ten znajomy stan, który wywołują we mnie portrety Rembrandta, a zwłaszcza auto. Pełznie po nich aura tego, co Kornelia Bryant nazywa "znaniem Józefa". Duży dystans mieszający się dziwnie z bardzo silną bliskością i specyficznym zaangażowaniem. Niesamowite poczucie humoru, woli ducha i ręki. Ach.
i tak dalej i tak dalej z cudownym portretem Saskii śmiejacej się z 1633r.
*
Genialna jest ta zdolność Rembrandta do człowieczeństwa, jakby jego wrażliwość była tak mocno zestrojona z jakże słabymi prądami ludzkimi, że je magazynuje w swych płótnach w taki sposób, że wciąż płyną. I dostajemy niesamowitą, niepowtarzalną akwafortę "Adam i Ewa", która dzieje się w każdym miejscu i o każdym czasie. Codziennie jesteśmy wyrzuceni z Ogrodu, przytłoczeni bliskością i różnicami, zmęczeni szarymi sprawami, brzydcy i piękni, garnący się do siebie i chcący od siebie odejść.
Mamy akwafortowy portret starca, którego spojrzenie zabiera nas w głąb całego jego życia, jak w jakąś otchłań bezdenną, w niejasne uczucie zgęstniałej chwili inkludującej przeszłość.
Wieczerza w Emaus (wersja z ok1629) z oddalonym już Jezusem, który siedzi przy stole, a już nie jest bliski, już nie jest tym człowiekiem, którego znali jego uczniowie, choć przecież nadal jest. przerażający rozłam między światami, palec mocy kładący się na swoim i na zawsze już naznaczający granicę.
Dziwne pożądliwe uczucie w kolorycie "Koncertu", aura 'brudnych sprawek i ciemnych zaułków" muzykujących, rozdarcie i ciepłe zmartwienie na twarzyBatszeby, dziewczęca kąpiel Hendrickje( ?), zmieszanie i złość Zuzanny,; i można by tak godzinami czytać to, co nas spotyka.
głównie za sprawą drugiej części - In celebration, która znajduje się pod koniec I ekranu, który jesli przetrząśnie się sieć, jest z kolei ekranem II, z trzyczęściowej wrzuty do jutupiu
Jestem kontenta
a przy okazji, sądzę, że teatr tańca N.N. w swoim spektaklu "Wacławowi Niżyńskiemu" inspirował się "For Bird with love", Aileya, który zresztą hest świetny, czego nie mogłam powiedzieć niestety o lubelskim spektaklu, bo był taki se.
*
A na marginesie donaszam, ze właśnie piecze sie chleb estragonowo-trybulowy, ja piję cytrexa, czyli rexa cytrynowego i jestem dość zadowolona, a przynajmniej na tyle, by nie jojczyć :D
Ps: czego nie może powiedzieć Retes, zmierzająca w tej chwili o głodzie, chłodzie i PeKaPie do domu i wkurzana moimi smsami z oparów luxusu
;]
cholera, jesli ktoś wie, gdzie jest mój album Gauguina, to niech powie! psiamać!
"Wszystko wydawało się przyćmione, krwawe, biblijne: niebo ostrzegało żeglarzy.Powietrze było tak suche, że od butelek tequili w sklepach monopolowych odklejały się banderole. Właściciele sklepów mogli do nich nalewać, co chcieli. Odrzutowce startowały w złą stronę, huk silników niósł się nad głowami nie tam, gdzie powinien, i sny wszystkich mieszały się, jeżeli ludzie w ogóle byli w stanie zasnąć."
(T.Pynchon, Wada ukryta, tłum:A.Szulc)
No i jak go nie podziwiać? Np za taki opis prosty i wlepny? albo za to:
"(...) kto tego nie miał człowieku? Potrzeby tak beznadziejnej, tak bezwstydnej, że wszystko, co ci tłumaczą, gówno znaczy."
Dawno nie notowałam w śniku, ponieważ moje sny były tak nieznośnie jednoznaczne, że wstyd było pokazywać to ludziom.
A dziś snik pierwszy - bezkres pól stworzony poprzez ograniczenie kadru. Znam miejsce i wiem, że nieopodal jest mój dom, cmentarz, drzewa, płoty, a jednak widzę tylko niewielki krąg wokół siebie z poczuciem, jakby był ogromnym kręgiem. Na horyzoncie bydlę sensu stricto. Długie proste rogi, mocno przypomina watussi. To byk, gotuje się do ataku. Staram się go spłoszyć, ciskam w niego kamieniami, pierwszy daje nadzieję, bo byk lekko cofa się, zachęcona więc rzucam następne i rzucam kulą w płot. Byk grzebie noga w ziemi, wypuszcza obłoczek pary z pyska (choć jest wyraźnie etologicznie, lato). Narasta we mnie strach, nie paniczny, ale wszeogarniający. Byk spuszcza głowę rusza, dystans jest niewielki, uzyskuję świadomość, ze to już naprawdę po mnie. Budzę się
*
W drugim śniku pominę fabularność na rzecz symbolu, bo oto od wielu dni, tygodni, pojawia się w moim śnie ogień. Płonie coś co zostawiłam w koszyku na łóżku (tak dokładnie to chleb, masło i kartka, ale te rzeczy są po prostu odbitką z dnia) płonie i nikt tego nie widzi, choć dwie osoby stoją obok. Ja widzę i gaszę.
Skoro pojawia się ogień w moim śnie, znaczy, że jakiś element we mnie trwale zmienił swój kształt. Pożyjom, uwidzim, co zacz
**
Sernik oznacza byka atakującego, jako zagrożenie utraty siły życiowej a dla bab jest dodatkowy bonus symboliczny ;D
Wyciągnięty z pewnego, jakże przyjemnego hamerykańskiego serialu, prościutki, znany, acz niegłupi sposób na zbadanie swojego emocyjnego miejsca w tuiterazie.
- Jeśli jutro nastąpi koniec świata. Bezkonsekwencyjny, ostateczny koniec, to z kim chciałbyś się kochać w tę ostatnią noc, wiedząc, że poza tym już nic nie będzie?
I są odpowiedzi, że wciąż jeszcze nie wiemy z kim, że myślimy - z kimś, kto jest przed nami; albo myślimy o osobach, które już poznaliśmy, które są za nami, albo też takie, które są tu i teraz. Na tę chwilę udzielmy sobie szczerej odpowiedzi, raz na jakiś czas pomińmy wszelkie konteksty, skutki, nakazy, zakazy, anse i kabanse. Ja na dziś już wiem, a wy?
Ach ten odwieczny taniec, myślała Paniusia, przyglądając się z loży swojego okna, jak tancerka puentuje zrobioną przed chwilą scenę, na genitaliach partnera.
"Niezbadane są labirynty dróg, jakimi krążą pomysły zrodzone pod czerepem wielkiego pana. Na stronicach Księgi Doświadczeń widnieje kanon: im wyżej zasiadł władca, tym trudniej uchwycić lot jego myśli. A emirat Buchary to fotel dostatecznie wysoki, by kaprysy pana życia i śmierci spędzały sen z powiek wszystkich sług jego. Fanaberie dziwacznych pytań przeplatały się z pomysłami z "Tysiąca i jednej nocy", szatańskie zadania podążały za fantastycznymi wskazówkami, cudaczne polecenia deptały po pietach idiotycznym rozkazom. Tak oto ścieżki udręczeń, na których poddani emira trawili życie, przechodziły nieustannie jedna w drugą nie znajdując nigdy kresu"
Pierwszy raz z Hodżą zetknęłam się w dziecięctwie mym, na łamach Płomyczka i od razu się zakochałam. Jakaż była radość gdy zjadając metodycznie bibliotekę szkolną w podstawówce, natknęłam się na książkę Nowaka, a jeszcze większa całkiem niedawno, kiedy książkę wziętą z odpisu, czule do dom niosłam. Prościutkie, a bardzo sympatyczne zagadki matematyczno-logiczne, co ważne z poczuciem Hodżowego ducha i ciepłym żartem. I zapadłe głęboko w pamięć i serce, ilustracje Jerzego Flisaka, oto łup!
Proste s słowo może rozgniewać, ukoić, zranić, uleczyć, może zbudować i zniszczyć. Wywołuje tęsknotę i ożywia zgasłe uczucia. Może to wszystko, kiedy za tym słowem otwiera się przestrzeń szczerości, ufności, że prostota za swoją na pozór naiwną formułą, jest kluczem do serca.
Izet Sarajlić (ze zbioru wierszy "Szukam ulicy dla mego imienia")
Kryzys poezji miłosnej
Z obawy, żeby nie uznano ich za staromodnych, młodzi już prawie wcale nie piszą wierszy miłosnych.
I znowu się zdarzy, że zamiast młodych, będziemy zmuszeni je pisać my, starzy.
Nie po raz pierwszy będzie Cyrano od Chrystiana szczerszy
(tłum. Marian Grześczak)
*
Kocham Bardzo
I znowu w Bileci służyć jako żołnierz! Wyczekiwać cię na stacji kolejowej! Pić z tobą kawę w cukierni "U Beli"! U źródła Trebisznicy trzymać cię za rękę. Dostawać twoje listy.
Wiersz ten byłby szczęśliwy gdybym mógł ciebie widzieć leżącą pod twoim rysunkiem z naszej Popovaczy, kiedy lekarka pogotowia ostatni już raz mierzy ciśnienie i robi ci zastrzyk.
A może, może osunęłaś się w śmierć aby wierszom tobie poświęconym oszczędzić coraz starszej starości?
Czyż moglibyśmy, ja i moje wiersze, za lat dziesięć kochać ciebie mniej?
(tłum. Marian Grześczak)
*
Dla Vlady Dijaka
W porządku, Vlado, że leżysz sobie w grobie na Barach!
W Podlugovach i w Sarajewie wszystkie bary są zamknięte.
W Bośni droga do kieliszka rakii jest o wiele trudniejsza niż droga do własnej śmierci.
Był jakiś olsztyński poranek, jakiś czerwoniak na ulicy Grunwaldzkiej, jacyś ludzie kiwali się sennie nad poranionymi stronicami gazet. Było radio i zrodziła się miłość od pierwszego dźwięku
Tak, od hybrydy hip-hopowej recytatywy i zjawiskowego sopranowego fragmentu opery, zaczęło się moje trwałe uczucie do borodinowskiego Kniazia Igora; wysłuchiwanego przypadkiem, wyszarpywanego fragmentami, które udawało się skądś wygrzebać, w różnych wykonaniach, z nerwami, że wciąż bombarduje się pięknymi, a jakże, Tańcami Połowieckimi, a zapomina o cudownych partiach chóru, poruszających ariach Jarosławny. Nadal nie udało mi się zdobyć płyty z całą operą, nadal za nią tęsknię.
Zatem to oczywiste, że gdy tylko Biń zaproponowała mi bilet na wrocławski spektakl Kniazia Igora w reżyserii Laco Adamika,odpowiedziałam tak, zanim jeszcze wiadomość dotarła do świadomej części mojego mózgu i skonfrontowała się z informacją o 9-godzinnym tłuczeniu się pociągiem, o potrzebie wyjechania z domu już dzień wcześniej, bo przecież w święto Żegoty odcinają od gałęzi świata i porannym niedzielnym odwróceniu porządku jazdy
Widowisko wizualnie porywające, piękna scenografia nakreślona z precyzją i smakiem, niesamowite, baśniowe światło, kostiumy, że tylko się zakochać. Od strony muzycznej? Mezzosopran Konczakówny piękny, ślicznie zaśpiewane partie chóru, szczególnie ulgnęło mi serce w chórze żeńskim. Bardzo udatny motyw penelopowy w oczekiwaniu Jarosławny na kniazia. Wijąca się jak wąż, materia tkana przez kniahinię w jednej ze scen, powołuje do istnienia w scenie późniejszej, tkaniny odmierzające czas i smutek w paru chwilach. Dobra i ładnie skreślona symbolika
Co na nie? Trochę brakło mi dynamiki, najbardziej chyba tej dzikości Połowców, jakiegoś ogniska zapalnego, które naciągnęłoby sprężynę emocjonalną, bo chociaż z wielką przyjemnością wiązałam znaną sobie muzykę z pięknym obrazem, to nie krzyczało mi serce, tak, jak się tego wcześniej spodziewałam. Wszystko płynęło powoli, nazbyt dostojnie, czasami nawet sennie. Co jeszcze na nie? Nie rzecz w jakiejś pruderii, ale nie jestem zwolenniczką gołych cycków na scenie tam, gdzie serce powinno zadrżeć poruszone dłonią stwórcy, również tego, którego ikoniczne oblicze zawisło nad scenicznym światem.
Jako całość? Bardzo się cieszę, że zobaczyłam ten spektakl, na pewno nie czuję zmarnowanego czasu, wręcz przeciwnie, ogromną przyjemność, wiec hip hip hura.
*
a tu jeszcze taka enigmowata hybryda Nataszy Morozowej, której mówię - czemu nie :)
Śliwkowa mgła, gęsta jak budyń, podpierana ścianami miedzianych liści. Jesień. Nucę cohenowską Zuzannę. Myślę o jej słowach, o odbiciu świata w oczach człowieka, bardzo specjalnego człowieka. Gdy Zuzanna trzyma lustro, wszystko jest takie samo i inne. Są wśród nas ludzie, dzięki którym patrzymy na świat inaczej, jakby aura takiej osoby budowała nam magiczne szkło, przez które widać to, czego sami nie moglibyśmy dostrzec. Są jak kryształy, które jeśli stracimy, stracimy drzwi do śliwkowej mgły, do miejsca nad rzeką. Są poezją. Żywą.
"(...)I już chcesz z nią powędrować Powędrować chcesz na oślep Wiesz, że możesz jej zaufać Bo dotknęła twego ciała Myślą swą"
Wyszperałam spomiędzy oczek sieci hodowców kaktusów sposób na wełnowce. ponieważ August Kaktus od paru lat ciężko i obłożnie, pomimo wszelkich mych starań, choruje na to diabelstwo, chwyciłam się brzytwy. Formułę przekazuję, czy podziała nie wiem, ale raz kozie śmierć otóż 1. Oberwałam wszystkie przyrosty 2. Oczyściłam Augusta z gleby i opłukałam w wodzie bieżącej 3. Bęcnęłam Augusta na kilka minut do gorącej (ma być około 60 stopni C) wody z odrobiną płynu do naczyń 4. Doniczkę wyparzyłam 5. Wyjęłam biednego Augusta i opłukałam chłodną wodą (niezbyt zimną, żeby mu się komórki nie poniszczyły na skutek zmian turgoru) 6. Wsadziłam Augusta do doniczki, akompaniując sobie pojękiwaniem, bo wzięłam płócienne, nie skórzane rękawice 7. Wstawiłam Augusta na razie do temperatury zimowo pokojowej, zaś jutro powrócę go do pomieszczenia nieogrzewanego
Na razie wygląda biednie, to wiadomo, kto by się tam dał kąpać w gorącej wodzie, ale podobno tkanka kaktusia wytrzymuje temperaturę 60 stopni (to zrozumiałe,w końcu to pustynny sukulent), natomiast dziady wełnowce nie. Zobaczymy. Jeszcze go w środę potraktuję insektycydem w bryk brykiecie. I czas pokaże, czy przeżyje. Na razie nieco zbladł, ale przecież zwykle blednie się w chorobie.
Natykam się wieczorem na tatkę pochylonego nad herbatą, talerzem z kolacją, talerzykiem z ciastem i nad wpatrzonym w powyższe Mirkiem. -Co tatuś robisz? pytam. - Zastanawiam się, jak zastosować sposób na kozę, kapustę i wilka* - I co? pytam dalej. - No i wszystko byłoby dobrze, gdyby mi wilk sam przez rzekę nie przełaził.
*zagadka polega na obmyśleniu sposobu przewiezienia trzech obiektów przez rzekę tak, by nie dopuścić do zjedzenia żadnego, pamiętając wszakże, że można w łodzi mieć tylko jeden na raz.
A tu rzeczony wilk czeka na jesień
z wilkiem spoglądają: bonzaj Luciano, Aleksy (Epiphyllum), i Pedro (Opuntia monacantha)
...wytwarzamy kawowo-czekoladową. Smak zdecydowanie męski, mimo, że, jak mówi Retes "mężczyźni nie lubią słodkich". do nalewki podajemy, zadymiony gabinet pana domu w ciemnym drewnie i z całą masą książek. do tego koniecznie rozmowa w przyćmionym świetle. a Jakub kwituje taką nalewkę następująco "jak pierwsza miłośc albo cuś. albo ostatnia" co naprawdę bardzo dobrze oddaje ten dziwny, acz pociągający smak.
A otóż receptura KAWOWO_CZEKOLADOWA
pół laski wanilii i trzy migdały ubijamy w moździerzu. Do słoja wrzucamy ubite przyprawy, 100g kakao + łyżeczkę świeżo zmielonej kawy i 3/4l spirytusu Przez tydzień często wstrząsamy bacząc, by miejsce wstrząsu było zaciemnione później zlewamy i filtrujemy (psiokrewie jest gęste i trudno się filtruje)
Osad zalewamy 1/2 szklanki wrzątku, mieszamy porządnie i odstawiamy na czas jakiś około półgodzinki. Później filtrujemy i dodajemy do nalewki.
w 1/2 szklanki wody gotujemy 3/4kg brazowego, trzcinowego cukru. Kiedy się wyszumuje, lekko podstudzamy i dodajemy do nalewki. Zamykamy, energicznie wytrząsamy i odstawiamy na tydzień
Następnie filtrujemy (znowu należy przygotować się na opór przy filtrowaniu i ubabrane pół kuchni).
Do butelek, korkujemy i na dwa miechy w ciemne i chłodne miejsce zapędzamy nalewkę
*
A tu jeszcze kilka fotek głogowej naleweczki na serce (i przy okazji dla ducha, bo jest bardzo smaczna). Przepis podrzucałam wcześniej