bo dzięki temu wujek wychodzi dopiero o 6, nie zaś o czwartej. wierzcie lub nie wierzcie, ciężki jest poranek z domowym kotem. jeśli zostaje na noc, dzień zaczyna się już od godziny trzeciej i regularnie co pół godziny kot ponawia pytanie, czy to aby nie czas na śniadanie? co pół godziny usiłuje wetknąć swój mokry nos w moje usta, podnosi mnie tym swoim wielkim pasiastym łbem, więc muszę dusić się pod kołdrą, jeśli chcę uszczknąć nieco snu z tego wczesnego poranka. nakarmienie kota nic nie daje, bo diable weneckie jest głodne co pół godziny z regularnością zegarka, a chrupki w miseczce w ciągu pół godziny tak się starzeją, że "no sama próbuj, są po prostu NIEZJADALNE!". zjadalna jest kocia karma z puszki i wszystko co jest w lodówce (za wyjątkiem machewki), oraz to, co nieopatrznie zostawi się w garnku na kuchni.
jeśli kot w nocy podwórzował, wraz z pierwszym otwarciem drzwi przez wujka wpada do pokoju, z dodatkowo i atrakcyjnie mokrymi i ubłoconymi łapami, zmiętoszoną i wyfaflunioną sierścią i sytuacja wygląda podobnie, jak ta wcześniejsza z tym, że bonusową uciechą jest wycieranie łap i sierści w moją świeżo zmienioną pościel.
godzina 6-ta, "NAJWYŻSZY CZAS NA ŚNIADANIE gdyż albo umrę albo wykopię cię, jak mi bóg miły, wykopię cię z tej pościeli", wstaję, odbijając się od ścian wrzucam karmę do miseczki i pędzę pospać. Kot za chwilę jest i znów dwie wersje, jeśli zejdę z poduszki, kot wygodnie umości się na niej w pozycji pozwalającej albo mi obserwować jego zadek, albo jemu obserwować mnie jak śpię i czy ruszam oczami (bo może tylko udaję i mogę wstać i dać mu jeszcze parówkę przecież), jeśli nie zejdę z poduszki, kot położy się na mnie. zazwyczaj schodzę, bo to wygodniejsza wersja. Kot przytula się do mojej twarzy (przy okazji, mam lekką alergię na kocią sierść, więc zaczynam ciągać nosem, szukać chusteczki, kichać) i zaczyna ablucje. psiajegomać! na co dzień to znana w kręgach rodzinnych i przyjacielskich fafleja, ale nie o poranku, o poranku myje się skrupulatnie, czyści każdy kłaczek, obgryza pazurki szczotkuje, ciapie, kłapie i mlaszcze. obliczam ile jeszcze zostało mi snu. wreszcie koniec, umył się, zasypia, od czasu do czasu rzucając okiem, czy nie oszukuję i czy czasami nie nadaję si już do wstania i podania wzmiankowanej wyżej, parówki. ani drgnę, kot uspokaja oddech i zasypia, kurewżesz raz! zaczyna trawić, burczy mu w brzuchu jakby miał tam całą orkiestrę dętą, przelewa się i gulga, a wszystko to zaraz przy moim uchu, obracam się więc ostrożnie na drugi bok, dźwięki się wygłuszają i wtedy tadaaa! dzwoni mój budzik.
Mirosław zdziś ;D
niewypowiedziane
5 dni temu
Jakbym o moim Rychu czytała:-)))
OdpowiedzUsuń:D
OdpowiedzUsuńParówkę...??!!! To niezły kot, skoro jada parówkę. Nasz Ramzes na widok parówki natychmiast się odwraca i odchodzi, wzruszając ramionami :)
OdpowiedzUsuńMirek lubi parówki, a uwielbia oliwki :D
OdpowiedzUsuńOliwki to rozumiem. Ramzes też uwielbia - jest uzależniony od oliwek. Na ich widok zachowuje się, jakby wąchał walerianę :)
Usuńooo tak!
UsuńMirek lubi niemal wszystko!
odpadają cytrusy,;D
moje koty żyją na polu. zimują w kotłowni, bo,. jak sama nazwa wskazuje, do tego to pomieszczenie służy.
OdpowiedzUsuńAle dzieci są gorsze, słowo harcerza.
dzieci zjadają oliwki i parówki! a propos, właśnie mam u się Drakona i Bolka. jeden śpi, z drugim (starszym) właśnie wróciłam z dyżuru w szpitalu. ciapa nie wziął swoich leków antyalergicznych, wiedząc że ja mam koty :|
Usuńspędziliśmy godzinę przy kroplówce z szerokim spektrum dyskusyjnym :D