tak mi przyszło do głowy, skąd i dlaczego wzięła się ta oszałamiająca ewolucja zastawy stołowej. sto i jeden widetyńczyków do ryby grzyby gęstej zupy buraczków, taleronki do łokci szyi kładzenia pestki z wiśni, łyżeczki zagięte ugięte wygięte odgięte nagięte peperduty pumpernikle.
hipoteza jest taka, że sfery chciały być o jeden sztuciec wyżej niż pospólstwo.
zatem kiedy wszyscy szamali z patyka, sfery drążyły łychę. gdy się gawiedź natchła że łyżką fajosko, sfery czemprędzej wybiły w łyżce dwie szczerby, co rozpalona zachwytem dla pomysłowości i elegancji sfer gawiedź chyciła w swoje gawiedzie łapki, zaraz sfery wydłużały lub skracały o jeden ząbek.
w związku z rozrastającą się zastawą stołową, nie było wyboru, musiały rozrastać się stoły lubo też kurczyć familia zasiadająca i tak coraz więcej osób stało lub jadało przy stołach pobocznych - dziecinnych, kuchennych lub nie jadało wcale, na rzecz obiadających z namaszczeniem, siedzących na dwóch przeciwległych krańcach znawców widelczyków i szkła. być może w jakiś wyjątkowo chitry sposób, doszło do stołu szwedzkiego i eleganckich przyjęć elity
a ja jem połowę rzeczy łapą. zaś rozważania te dedykuję chlebowi ze szmalcem, któren znakomicie wyrabbia moja czcigodna najstarsza, choć najniższa, siostra, a żeby sferze stało się zadość, zamiast ogórka kiszonego, dałam kapary (bo mi się nie chciało lecieć do piwnicy)
bum
percepcja anioła
3 tygodnie temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz