tu jeszcze foto z Macedonii / more photos here
19 sierpnia (czwartek) / 19. August (Thursday)
Bolesna, jakżeż, psiokrenc, bolesna pobudka. Rozmazani i niewyraźni na twarzach tudzież duchu, smętnie powłóczymy nogami na śniadanie (pamiętam jak przez mgłę).
Ruszamy do Skopje. Autobus niesie nas dal siną, aż do granicy bułgarsko-macedońskiej, a później widok nam zapiera coś w piersi, nie wiem, może dech?
----------------------------------------------------------
Painful, how, strike us dead, painful wake-up. Blurry and indistinct on the faces and also on spirit, sadly drag our feet for a breakfast (remember like through the fog). We are starting to Skopje. The bus brings us further until the Bulgarian-Macedonian border and then the sight take something in my chest away, I don't know, can it be a breath?
Aniet siedzi z dziewczyną, która okazuje się Polką. Magda jest doktorem politologii i do tego specjalizuje się w Bałkanach. Jedzie dozbierać materiały do swojej książki. W dodatku, dowiadujemy się, że ma kuzynów w Lidzbarku Warmińskim, i to kuzynów nam znajomych. Mieliśmy wszyscy iść spać, ale wobec takiego spotkania, po prostu nie lzia. Gadamy, gadamy, gadamy i w ciągu drogi tak ulubiamy, że Madzia staje się członkiem Dream Teamu. Od tej pory mamy ze sobą eksperta władającego serbskim.
------------------------------------------------------------
Aniet sits with a girl who turns out to be a Pole. Magda holds a Ph.D. degree in political science and specializes in the Balkans. She’s visiting the Balkansto to collect material for her book. In addition, we learn that she has cousins in Lidzbark Warmiński, and these cousins are our acquaintances. We had to go to sleep, but in the face of such a meeting, simply we can’t. We talk, we talk, we talk and during a way we get to like Magda that she becomes a member of the Dream Team. From now we have an expert with us who has command of Serbian.
W Skopie kwaterujemy się w tym samym hostelu z tajemniczym, uśmiechniętym właścicielem. To powinno wydać się nam podejrzane, bo w Skopje nikt się nie uśmiecha, ale jeszcze nie wydaje się, więc robimy małą przepierkę bloba i siebie i ruszamy w miasto.
----------------------------------------------------------
In Skopje quartered in the same hostel with a mysterious, smiling owner. That should give us suspicious, because nobody in Skopje is smiling, but still it doesn't seem to be suspicious, so we do a little washing of Blob and ourselves and we go in the city.
(ktoś posadził drzewo na krześle)
(someone seatd a tree on a chair*)
*in Polish a word "seated" has two meanings - "to sit" and "to plant"
Aha, do mety dobiega też francuski kawałek teamu, więc umawiamy się luźno na wieczór.
Jako rasowe głodomory, idziemy coś przetrącić. Wybieramy bar Olimp, polecony przez właściciela hostelu i rzeczywiście, je to dobre. Jakkolwiek wystrój nie jest szczytem Wersalu, ani nawet jego zagłębieniem, to jedzenie jest pycha, tylko ludzie jacyś nieuśmiechnięci. Powoli zachodzi słoneczko, a my wędrujemy przez szare międzyblocza stolicy Macedonii.
-----------------------------------------------------------------
Oh, to finish comes a French piece of team, so we arrange with them loosely in the evening.
As racial starveling we're going to eat something. We select Bar Mount Olympus, recommended by the owner of the hostel and indeed, it is good. Although the decor is not top of Versailles, or even its recess, the food is yummy, but people somehow sad. Slowly the sun is going down, and we'll walk through the gray blocs in the capital of Macedonia.
Zaprawdę dziwne to miejsce, smutne i we wrażeniu, odpuszczone. Z kątów wyziera jakiś pusty i jakby martwy cień. Słońce spada coraz niżej, a my dochodzimy do kamiennego mostu, po którym przedostajemy się do Czarsziji, czyli starego, ocalałego z trzęsienia ziemi, miasta. I znów dziwnie, jest jakoś tak wymarłe, to chyba nie sprawka ramadanu, bo już ciemno. Ta starówka zupełnie nie przypomina tętniącego życiem, turystycznego miejsca, jakim bywa większość starówek w stolicach.
Owszem,. są stoliki, knajpki, ale ludzi jak na lekarstwo.
-------------------------------------------------------------
Truly, it's a strange place, sad, and in the feeling, forgiven. From the angles protrudes a blank and a kind of lifeless shadow. The sun drops lower and lower, and we come to the stone bridge, after which enters the Čair - old city which survived of the earthquake. Again, oddly, is something deadly here and probably it's not because of Ramadan cause it's already dark. The old town doesn't resemble bustling, tourist places like the most of the old towns in the capitals.
Of course, there are tables, bars, but people hardly any.
Wstępujemy do maleńkiego meczetu, zaproszeni przez mułłę. Meczet jest skromny, ale mułła ucieszony naszym zainteresowaniem częstuje nas melonem i rozgaduje się z Magdą. Udaje nam się w końcu wyrwać z tych ramion i wspinamy się do twierdzy na wzgórzu. Twierdza jest wielka, rzeczywiście robi wrażenie, towarzyszy jej swoisty ruderalny duch. Chwilę siedzimy na szczycie i złazimy na piwo do knajpki na jednej z uliczek starówki.
--------------------------------------------------------------
We enter the tiny mosque, invited by the mullah. Mosque is modest but pleased mullah serves us melons and babbles out with Magda. We are able to finally break out of these shoulders and climbed to the fortress on the hill. Fortress is great, really impressive, accompanied by the kind of ruderal spirit. We spent there a moment sitting on the top and then we descend for a beer to bar on one of the streets of Old Town.
Pierwsza knajpa powala nas cenami, przesiadamy się do mniejszego ogródka barowego, w którym bardzo smutny kelner podaje nam jeszcze smutniejsze piwo. Marta trafia do niesłychanie smutnego wucetu, skąd wybiega z przerażeniem na twarzy. Mnie udaje się trafić lepiej, ponieważ inny kelner pokazuje mi zupełnie inny wucet, chociaż też smętny. Nie jest jeszcze późno, a już nasz kelner-melankolik, usiłuje posprzątać gości usuwając im krzesła niemalże spod ciał.
-----------------------------------------------------------------
First pub knocks us with prices, we change to a smaller garden bar where the waiter was very sad and gives us some sadder beer. Marta got to an incredibly sad WC, from where she dashes out with the horror on her face. I manage to find a better place because another waiter gives me a completely different WC, but also sad. It is not yet too late, and already our waiter-melancholic is trying to clean up the guests by removing them of chairs almost from under their bodies.
Zbieramy się, żegnamy smutnego kelnera i idziemy szukać sklepu nocnego, coby kupić jakie piwo na wieczór z Francuzami. I ożesz kurew! Prohibicja! Po 21 nie ma mowy, żeby kupić w sklepie piwo, czy wino. Całkowity zakaz. Kuszące puszki i butelki uśmiechają się do nas szyderczo i mrugają do sprzedawczyń. Udaje nam się znaleźć jakiś undergroundowy kiosk, w którym za horrendalną cenę (surowa jest cena kontrabandy ;) ) zakupujemy kilka piwek i dzielnie szagamy do dom.
-------------------------------------------------------------
We gather and farewell to the sad waiter and we look for a night shop to buy a beer for the evening with the French. And the fuck damn it! Prohibition! After 21 there is no question that in the store to buy beer or wine. A total ban. Tempting cans and bottles smile sneeringly to us and wink to shop assistants. We manage to find an underground kiosk, in which with the exploding price (crude is price of contraband) we buy some beer and bravely come back to the house.
W hostelu Marc i Oliwier, zmordowani dniem poprzednim, poszli już spać, a więc zostajemy z Jeremiaszem i Tomaszem. Właściciel nakazuje nam być cichutko, bo sąsiedzi mają uszy jak ściany (a może odwrotnie), zatem szepczemy.
-----------------------------------------------------------
In the hostel, Marc and Olivier, exhausted by the previous day, went to sleep, so we are with Jeremy and Thomas. The owner requires us to be quiet, because the neighbors as the walls have ears (and maybe vice versa), thus we whisper.
O w morde, w życiu nie doświadczyłam takiego słuchu. Co chwila opieprza nas starsza pani w różowych włosach, która przybiega i po macedońsku coś nam wydziera, nie wiemy co, ale mniej więcej czujemy, że należy mówić jeszcze ciszej. Kurnaolej! Właściciel hostelu, który siedział z nami jakiś czas mówił głośniej niż my teraz. Niemal już sami siebie nie słyszymy, a za każdym razem, kiedy przylatuje różowy kormoran opanowuje nas histeria śmiechowa. Jeremiasz i Zina przechodzą samych siebie, urządzając, oczywiście na migi, polowanie na wampiry. Zmyślamy sobie historię, ze ów hostel (rodzinny), to gniazdo wampirów, które przeniosły się z Transylwanii bo tam za głośno.
To dlatego czule żegnamy się przed pójściem spać mówiąc sobie, że być może widzimy się już po raz ostatni.
----------------------------------------------------------
Oh, shit, I've never in my life experienced such a hearing. Every moment we are scolded by an old lady in the pink hair, who came running after us screaming Macedonian something, we do not know what, but something we feel that we should speak more quietly. Fcuk! The owner of the hostel, who sat with us earlier was speakind louder than we do now. Almost no longer we can hear ourselves, and each time when pink cormorant arrives, a laughing hysteria captures us. Jeremy and Zina outdo themselves, arranging course in sign language, a hunting vampires. We're making up the story about that hostel (family) that is the nest of vampires who moved from Transylvania because there was too loudly. That's why we say goodbye tenderly before going to bed saying to ourselves that perhaps we see for the last time.
*
20 sierpnia (piątek) / 20. August (Friday)
Rano. Żyjemy. Chcę wejść do kuchni, skąd wyrzuca mnie wampir mówiąc, że to kuchnia prywatna. Przepraszam grzecznie, wracam do pokoju i dostaję ataku śmiechu. A to dlatego, że wczorajszego dnia, właściciel pokazał nam kuchnię mówiąc - tu jest kuchnia, ale nie wspominając, że to kuchnia jego brata, czy syna, czy inszego kuzyna, tak więc z Ziną pobawiliśmy się różnymi rzeczami w onym pomieszczeniu i jednym pomidorem. Pooglądaliśmy pamiątki z różnych krajów, myśleliśmy, że te bibelociki zostawiają goście na pamiątkę i nawet chcieliśmy dołożyć do kolekcji coś z Polski. Święty Patryku, dobrze, ze nas wtedy nikt nie nakrył. Opowiadam Zinie i ryczymy ze śmiechu.
--------------------------------------------------------------
Morning. We live. I want to go into the kitchen, where the vampire throws me saying it was a private kitchen. I excuse me politely and I'll go back to the room and I get an attack of laughter. And it's because of yesterday, the owner showed us the kitchen and said - here is the kitchen, but he didn't mention that is the kitchen of his brother, or son or other cousin, so me and Zina had been playing with different things in a Superior room and one tomato. We were watching souvenirs from different countries, we thought that these things were left by guests as a souvenir, and even we wanted to add something to the collection from Poland. Saint Patrick, well that nobody covered us. I tell Zina about it and we roar with laughter.
Złazimy na śniadanie, ględzimy z ludźmi, witamy się uradowani, że nikt nie został zjedzony, oglądamy nasze szyje, czy nie ma śladu po ukąszeniach kłów i zbieramy ekipę na dwie taksówki do kanionu Matka.
Jedzie z nami Madzia, Lee (Angielka), Cristian (Włoch, Adam (Anglik) i Belg, którego imienia nie pamiętam.
----------------------------------------------------------
We come together for a breakfast, chatter with people, welcome joyfully that no one has been eaten, having a look at our necks, and there is no trace of the canines and bites and we gather a team of two taxis to the Canyon Matka.
With us travel: Madzia, Lee (Englishwoman), Cristian (Italian), Adam (English) and the Belgian, whose name I do not remember.
Kanion jest świetny. Jest płytszy niż czarnogórski przełom Tary, ale też piękny. Najpierw zwiedzamy śliczną, maleńką cerkiewkę św Andrzeja, później rozdzielamy się na dwie grupy. Chłopcy idą górską ścieżką, a my płyniemy łódką do jaskini. Jest ciepło, od wody bije ożywczy chłód, a po drodze chłopcy machają nam ze swojej skalnej ścieżki.
--------------------------------------------------------
The canyon is amazing. It is shallower than the Montenegrin breakthrough Tara, but also beautiful. First, we visit the beautiful, tiny church of St. Andrew, then we split into two groups. The boys go mountain path and we sail by boat to the cave. It is warm, the refreshing coolness of water fights and on the way the boys waving to us from their rocky path.
W jaskini najładniejszą dla mnie rzeczą jest kolonia nietoperzy, choć stalaktyty też dodają uroku. Jest cudnie chłodno, co jest miłą odmianą po upale na zewnątrz (w Skopie powietrze stoi nieruchomo i tylko podgrzewane jest przez słońce). Kiedy wychodzimy, gaśnie światło. Kopsnął się agregat. Marta zostaje w czeluści razem z panem przewodnikiem i nikt z nas nigdy się nie dowiedział, cóż takiego tam robili ;)
------------------------------------------------------------
In the cave the prettiest thing for me is a colony of bats, but stalactites alsa add the charm. It is wonderfully cool, which is a nice change after the heat outside (in Skopje air stands immovably and it's only heated by the sun). When we leave, the lights go out. The unit broke down. Marta stays in the depths along with the guide and none of us never get to know, what they did there.
Przypływamy do knajpki, towarzystwo dekuje się przy piwku/winku, a my z Martą idziemy wykąpać się w rzece.
Przy zejściu do wody gawędzimy sobie z właścicielem wypożyczalni łodzi i jego pracownikami. Pyta nas, czy na pewno chcemy wejść, no cóż, próbujemy. Woda ma 12 stopni Celcjusza. Co prawda jest cieplejsza niż woda w Bajkale, ale też nielicho uderza nam po piórach. W tej temperaturze, oskrzela zaciskają się, więc pływanie jest bardzo utrudnione i po chwili wyłazimy. Ciało po takiej kąpieli, dostaje zastrzyku niesamowitej energii. Lecimy na winko i chwilę grzejemy się w słońcu. Przy okazji przygotowujemy Lee (jest nauczycielką angielskiego w Polsce) małą, ale bardzo ważną ściągę z języka polskiego. Taki niezbędnik z trzema zdaniami - "chcę jeść, chcę piwo, chcę wino"
-------------------------------------------------------------
We come to the pub, the company shirk at beer / wine, and I and Marta go to take a bathe in the river. At the descent into the water we chatter with the owner of the rental boat and his staff. He asks us whether we really want to go, well, we'd like to try. The water is 12 degrees Celsius. It is true that it is warmer than the water in Lake Baikal, but it strikes us firmly at the feathers. At this temperature, the bronchial tubes tighten, so swimming is very difficult and after a while we get out. Body after such a bath gets an injection of incredible energy. We get the bottle of wine and warm in the sun. By the way we prepare Lee (is a teacher of English in Poland) with a small but very important fetching of the Polish language. Such a toolbox with three sentences - "I want to eat, I want a beer, I want a wine".
Czasu jest niewiele, tak więc musimy wracać na miejsce, w którym jesteśmy umówieni z taksiarzami. Cristian, Adam i Belg już też są, ponieważ trasa liczy sobie 30km, zatem niemożliwym było dotrzeć do jej końca w czasie 3 godzin.
-----------------------------------------------------------
Time is limited, so we have to go back to the place where we have an appointment with taxi drivers. Cristian, Adam and Belgian have already come, because the route is a 30km, so it was impossible to reach its end at the time of 3 hours.
Wracamy do hostelu i już z Cristianem wyruszamy na obiad. Od tej pory Cristian staje się oficjalnym członkiem Dream Teamu, jako przedstawiciel Włoch.
Po kilku małych perypetiach z godziną i miejscem umawiamy się z naszą formacją francuską na kamiennym moście. Dołącza jeszcze Franko z Niemiec i robi się nas 12 osób. To taka kula śnieżna, która się toczy i dotacza ludzi, którzy się kleją (to o klejeniu, to pomysł Marty)
--------------------------------------------------------------
We go back to the hostel and we come for a dinner with Cristian. Since then Cristian becomes an official member of the Dream Team, as the representative of Italy. After a few small adventures with the time and place, we arrange with our French formation on a stone bridge. Franco from Germany joins us and now we form a group of12 people. It's such a snowball, which is rolling and adds the people who stick together (this about sticky it's Marta's idea).
Zajmujemy w knajpie ogromny stół i tu powstaje UFOL, czyli United Forces Of Languages. Nad stołem unosi się plątanina języków, istny Babel. Bawimy się świetnie, wykonujemy np "Panie Janie" w kanonie różnych języków i ogólnie jest zajefajnie. Cristian jedzie, tak jak my (i razem z nami), do Ochrydu, francuska część Dream Teamu też do Ochrydu, więc umawiamy się na miejscu.
-----------------------------------------------------------
We take up a huge table in the pub and here UFOL arises, namely the United Forces Of Languages. Over the table hangs a mix of languages, a veritable Babel. We are having a lot of fun, we perform "Brother John"; in the canon of different languages and is generally fucking marvelous. Cristian goes, as we (and with us), to Ohrid, the French part of the Dream Team also, so we arrange on the spot.
Późnym yyyyy popołudniem? Chłopcy idą na disco, a my grzecznie do hostelu.
-----------------------------------------------------------
Well, in the late afternoon? The boys go to disco, and we politely to the hostel.
*
21 sierpnia (sobota) / 21. August (Saturday)
Niestety, rozstajemy się z Madzią, której kolejnym etapem jest Czarnogóra. My ruszamy do Ochrydu. Miasteczko zalane żarem, pełne ludzi atakuje nas na dworcu naganiaczami kwaterowymi. Obgadujemy z Cristianem sprawę wieczoru i lecimy do hostelu taksą.
----------------------------------------------------------
Unfortunately, we part with Magda, her the next step is Montenegro. We go to Ohrid. The town flooded with heat, full of people is attacking us at the station with accommodation huckster. Together with Cristian, we arrange the matter of the evening and we go to the hostel by taxi.
Na szczęście tym razem wampirów niet, więc spokojnie ruszamy na zwiedzanie. Na obiad dobija do nas Cristian i już razem spacerujemy po uliczkach Ochrydu przepełnionych ludźmi, jako, że trwa festiwal folkowy. Miasteczko jest naprawdę ładne, położone nad brzegiem Jeziora Ochrydzkiego, pnące się (trochę jak Sigisoara w Rumunii) po zboczach wysokich wzgórz, z kamiennymi domkami, malowniczo położonymi cerkwiami, i wąskimi przejściami.
----------------------------------------------------------
Fortunately, this time there are no vampires, so peacefully we set off to explore. For dinner join us Cristian and then we walk along the streets of Ohrid filled with people, as the folk festival lasts. The town is really nice, located on the shores of Lake Ohrid, climbs (a bit like Sighişoara in Romania) through the slopes of high hills, with stone houses, picturesquely situated churches, and narrow passages.
Przeszkadza nam tylko ta ciżba ludzka na dole, idziemy więc na plażę wykąpać się w jeziorze. Woda ciepła i przeźroczysta, Jezioro Ochrydzkie ma 300m głębokości i porządną wymianę wody dzięki górskim rzekom. Słońce zachodzi, wspinamy się do cerkwi św. Jana, żeby pooddychać trochę ciszą i pięknem.
------------------------------------------------------------
Only that human crush at the bottom disturbs us, so we go to the beach to bathe in the lake. Hot water and transparent, Lake Ohrid is 300m deep and has decent water exchange thanks to the mountain rivers. The sun goes down, we climb to the church of St.. John, to breathe some silence and beauty.
Na wieczór umawiamy się z włosko-francuskim Dream Teamem gdzieś w środku tysięcznego tłumu. Jakimś cudownym sposobem udaje nam się spotkać pod flagą Macedonii w porcie i ruszamy w tango.
Knajpy przepełnione, wreszcie lądujemy na tarasie nadbrzeżnej knajpki z wokalistką ciągnącą pieśni rosyjsko-różne. Po drodze do knajpy, Oliwierowi udaje się wpaść do wody, a na miejscu, już z premedytacją, wraz z Martą i Zuzią włażą do jeziora. W knajpce winko, piwko, rakija i tańce hulanki.
-------------------------------------------------------------
Arrange for an evening with the Italian-French Dream Team somewhere in the middle of the strong crowd. By some miraculous way we are able to meet under the flag of Macedonia in the harbor and head of the tango.
Pubs and overcrowded, and finally we landed on the terrace of the seaside bar with a singer who performs Russian-various songs. On the way to the pub, Olivier manages to fall into water, and on the spot, now with premeditation, with Marta and Zuzia crawl into the lake. In the pub, wine, beer, rakija and dancing-carousals.
Na pierwszy ogień rusza para zawołanych wesołków, czyli ja i Jeremiasz. rozpoczynamy doskonałą figurą, bo Jeremiasz nie utrzymuje mojego rozpędu podczas przegięcia i padamy jak dłudzy na glebę. Przy stoliku Dream Team rejestruje nasze zniknięcie. Szukają nas, a my leżymy na glebie rycząc ze śmiechu, zwalając na siebie winę i zastanawiając się, czy powinniśmy podnieść się z tej niesławy, czy zostać na ziemi już do końca życia. Sprawę rozwiązują pojawiające się nad nami twarze teamu. Oklaski. Po tym pierwszym, jakże efektownym pas, taniec nabiera rozmachu. Parkiet nasz i za chwilę nadciągają pozostali.
--------------------------------------------------------------
Firstly, starts a couple of jesters, that's me and Jeremy. We start with a perfect figure, because Jeremy does not bear my momentum in my inflection and we fell down flat on the floor. The Dream Team at the table registers our disappearance. They're looking for us, and we're lying on the floor roared with laughter, throwing the blame on each other, and wondering whether we should raise this disgrace of whether stay on the floor until the end of life. The matter is resolved by appearing faces of our team. Applause. After this first, how impressive figure, dance is rapidly taking shape. Parquet is ours and in a moment the others are coming.
Chłopcy nie mają zmiłowania dla siebie i dla nas (głównie dla Ziny), rakija pojawia się na stole w zatrważającym tempie, świat coraz mocniej się rozmywa, światło obłędnego księżyca, zdaje się obejmuje już cały port. Tańczymy , pijemy, gadamy piąte przez dziesiąte (bardziej w stronę dziesiątego), ponadto odbywa się przyśpieszony kurs dla chłopców dotyczący posługiwania się wachlarzem. Próby rozłożenia wachlarza "na lewą stronę" wywołują salwy śmiechu, okazuje się, że ten prosty przyrząd, wcale nie jest taki łatwy w obsłudze. Za to Jeremi okazuje się niezłym żonglerem.
--------------------------------------------------------------
The boys have no mercy for themselves and for us (mainly for Zina), rakija is coming up on the table at an alarming pace, the world is increasingly blurred, insane light of the moon appears to covered already the whole harbor. We dance, we drink, we talk the fifth by the tenth (more towards the tenth), also takes a place a crash course for the boys on the use of a fan. Attempts to spread a fan "on the left side" evoke peals of laughter, it turns out that this simple instrument, is not that easy to use. But Jeremy turns out to be a good juggler.
Chłopaki mieli zostać w Ochrydzie jeden dzień, ale w międzyczasie okazuje się, że zostają tak, jak my - dwa, zatem umawiamy się na następny wieczór (święta matko od cudownych uzdrowień czuwaj nad nami!)
Ta noc jest wyjątkowo szalona, na tyle szalona, że w drodze powrotnej halsujemy pod wiatr
;]
-----------------------------------------------------------
Guys have to stay in Ohrid one day, but in the meantime, it appears that they so like us - stay two, so we arrange the next night (holy mother of miraculous cures watch over us!) This night is extremely crazy, so crazy, that on his way back we tack upwind.
percepcja anioła
3 tygodnie temu
Zina pisze. W kwestii formalnej:
OdpowiedzUsuń1.Przy śpiewaniu pieśni "Panie Janie" okazało się że: we Francji,Włoszech i Polsce dzwony biją tak samo,czyli BIM BAM BOM a w Germanii biją inaczej czyli...zapomniałem.Google jeszcze bardziej namieszał,zresztą prosze:
http://www.wib.be.schule.de/lieder/jakob/index.html
2. Cichy hostel w Skopie,masakra,jak wyszliśmy na papierosa to się okazało,że za głośno się zaciągamy.O wymyślonych historyjkach o nocnych powrotach nie wspomnę bo i po co,były tak absurdalne.
Na bramie powinna być tabliczka
UWAGA !!!
ZŁY PIES,ZŁY KOT,ZŁY OJCIEC...WSZYSCY ŹLI,WSZYSCY.
3.Marta jest osobą raczej małomówną i nie preferuje,tak jak ja na przykład, apli papli aż wśród miliona słów trafi się coś mądrego.Marta z ust wyrzuca same perły (cóż z tego że mało,żeby jedną perłę znaleźć pewnie trzeba z tonę perłopławów przerzucić)
Wracam do Dream Teamu (DT) i kuli śnieżnej.Jakiś czas wcześniej uradziliśmy,że DT rozrasta się na zasadzie kuli śnieżnej i jak się rozstaniemy to będziemy po drodze zbierać nowe elementy DT na zasdzie kuli.
Wracając już do Polski spotkaliśmy jednego koleżkę ale jakoś nie złapaliśmy wspólnego języka. Asia stwierdziła
-No i cholera nie dołączył do naszej kuli.
-Hmm... Nie lepił się.Pokiwała Marta głową i zamilkła:)
aaaaaaaahahaha, Zin, zamordowujesz mnie tymi dodatkami :D
OdpowiedzUsuńChciałam tylko nadmienić, że dzielnie tłumaczę. To, że jestem daleko w tyle nie zmienia mojej dzielności. Dziękuję, to pisałam ja- Jarząbek.
OdpowiedzUsuńNie zmienia dzielności Twojej, a wszak dawaj mi te fragmenty, które już masz. Będziemy dorzucać etapami :D
OdpowiedzUsuńDodaję jeszcze pewien szczegół, już jako aneks (kuchenny), że kiedy Zuzka z Cristianem poszli na dworzec w Skopie, coby zakupić bilet, a Zuzki telefon, jak zwykle nie reagował na próby komunikacji. i kiedy nie było ich już godzinę, mało nie umarłam ze strachu, że pogubiłam bratanicę dzieś w obcym kraju. Na szczęście Cristian nie okazał się masowym mordercą, ani handlarzem niewolników, ani krwiożerczą bestią, ani kubą rozpruwaczem, tylko normalnie, kupili bilety i wrócili, a komórka po prostu jest gupia i do bani
OdpowiedzUsuń:]
i świnty matuszu, znalazłam nasz rumuński dziennik podróży :|
OdpowiedzUsuńZin pisze...
OdpowiedzUsuńAś to pisz koniecznie pisz,nawet świństwa matusza mogą być:)
Zuz,komentarze też będziesz tłumaczyć?
Jeżeli tak,to mam coś dla Ciebie:
"Turlom spełły fajle" :D
A tak na poważnie szacun dla Asi za to,że poświęciłła tyle czasu na napisanie tego ale rola dziennikowego demiurga ma w sobie dużo frajdy,roboty również, ale radość myślę że też jest.
Ja robię za Gucia,tu coś kwęknę,tam siorbnę,gdzieś mlasnę.Trochę wysiłku i frajda.Frajda byłaby większa gdyby było mniej wysiłku ale i tak jest fajnie.
Ty Zuz natomiast musisz napisać tekst który znasz i do tego w obcym języku,który też znasz.Mnie by cierpliwości starczyło na "Diary" .Tyle znam z obcego języka i tyle mniej więcej mam cierpliwości.Dlatego też równie wielki a może też i większy respect:)
Ach i jeszcze jedno widziałem dziś pierwszego wielbłąda,ucz się "Panie Janie" po Turecku,najlepszy jest dzwon..."Gun dodu, gun dodu"
To pisałem ja Wasz biały królik z Sozopolu:)
Hurrra! Wróciła swojska, krajowa bezsenność! kurtkawać!;P
OdpowiedzUsuńzapomniałam o króliku. dodaję więc zajawkę. Otóż po tym, jak dziewczyny (Zu i Marta) po raz pierwszy i na szczęście ostatni zgubiły nam się w morzu (straszne być ciotką i przez choćby jedną chwilę pomyśleć, ze się zgubiło rodzinne dzieci, niechby nawet to były już stare, dorosłe konie), zostały poproszone o
a) meldowanie
b) namierzanie nas, gdzie jesteśmy
i dalej to już one muszą opowiedzieć
:D
Zin, jakbym ja miała przepisać ten rumuński to chyba bym umarła, Ty pamiętasz ile go jest? :| Jego jest ryliard!
Tak, sporo radości, między papierologią początkowoszkolną, gazetką i kurna próbami odespania nieodespanego z entuzjastycznym towarzyszeniem insomnii ;)
No, ja już oczekuję na to tłumaczenie, zwłaszcza Zuz musisz się śpieszyć ze względu na te wielbłądy!
to pisałam ja. po prostu ja
;P
Zina, Biały Króliku! :)
OdpowiedzUsuńNo właśnie myślę nad appendixem komentarzowym, aczkolwiek to byłoby karkołomne zadanie i myślę, że na myśleniu się skończy.
A wielbłądy to chyba w paczkach w kiosku widziałeś.
Poza tym już kiedyś mieliśmy je w naszych granicach, więc po co powtarzać historię - nuda.
Za wikipedią: "Pośród licznych darów jakie w roku 986 Mieszko I ofiarował niemieckiemu cesarzowi Ottonowi III znalazł się m.in. wielbłąd"