czwartek, 26 sierpnia 2010

Dream Teamu Dziennik Podróży - Bułgaria, Stambuł, Macedonia (cz 2) / The Dream Team’s Journey Diary – Bulgaria, Istanbul, Macedonia (part 2)

10 sierpnia (wtorek) / 10. August (Tuesday)

Niechętna pobudka (od tej pory, trzeba się przyzwyczaić, że tak już będzie w zasadzie do końca wyprawy). Powietrze jak kryształ, strumień wartko pędzi przez dolinę, a my wcinamy śniadanie i popijamy tym, co kto uważa za skuteczne. Trzeba tutaj też dodać, ze Pani w recepcji jest absolutną boginią sympatyczności i uśmiechu.
Oddajemy klucze i pakujemy się do naszego domku na kółkach. Przy okazji, Marta znajduje zgubiony wczoraj (czyżby w zachwianiu? ;) ) futerał na telefon.

-------------------------------------------------------

Reluctant wake-up (since now we should get used to cause it would be like this till the end of the trip). Air is like a crystal, stream is running rapidly through the valley, whereas we’re having a breakfast and everyone is drinking that what finds efficient. Here one should add that a landlady at the reception desk is an absolutely goddess of being amiable and smiling.
We turn back the keys and pack into our house on the wheels. By the way, Marta found her phone case that she lost yesterday (is it possible that she was in the different state of sobriety?)





Ruszamy w stronę głównej drogi. U samego wylotu, tuż za Riłą, skręcamy na Stob. Zostawiamy samochód pod opieką pewnego miłego psa i ruszamy do rezerwatu Stobskich Piramid
Jest niemiłosiernie gorąco i patelniano, ale różowo-piaskowe formy skalne wynagradzają nam tę garkuchnię, są naprawdę niezwykłe, nie monumentalne, ale piękne dzięki formie i niezwykłości koloru. Poza tym, my, biolodzy (czyli Aniet i ja) oglądamy sobie po drodze rośliny, sporo roślin.

------------------------------------------------------

We set off in the direction of the main route. Just after Rila we turn to Stob. We leave the car in a certain nice dog’s care and we go to Stob’s Pyramids national park. It’s dreadfully hot – like on the frying-pan. However, pink-sandy rocky forms reward us that “cook-shop”, they’re really extraordinary, not monumental but beautiful thanks to their shape and unusual color. Besides, we – biologists (Aniet and me) are watching plants, a lot of plants by the way.







Ze Stob jedziemy do Kazanłyk, w którym to mieście (Dolina Róż), znajduje się prześwietnie zachowany grób trackiego wojownika. Grób, owszem, zachowany prześwietnie, prawdopodobnie dlatego, że jest zamknięty na cztery, głuche spusty, a podobno, nawet kiedy jest otwarty, obejrzenie go, kosztuje sporo. Nie mamy wyboru (możliwe, że na szczęście), ponieważ oryginał jest zamknięty, idziemy zobaczyć świetną replikę za znacznie mniejszą sumę. Oczywiście to zdarzenie staje się przyczynkiem do nowej fali żartów dotyczących replik.
Niemniej jednak, replika jest bardzo fajna. Przy okazji, sroczki-zbieraczki, zaopatrujemy się w różnej maści i urody różane akcesoria, z których słynie Kazanłyk (z istniejącym tu muzeum róży), a Zinek kupuje sobie (za moim podszeptem) dokładnie taką sama ikonę, jaką już ma (cóż ja poradzę, że mamy podobny gust)

---------------------------------------------------------------

From Stob we’regoing to Kazanlak in which city (the Valley of Roses) is located wonderfully retained Tomb of a Thracian Warrior. Tomb, of course, retained wonderfully, probably because of thatis locked end even it’s open, entrance costs a lot. We have no choice (probably luckily), because original is closed, we’re going to see a fantastic copy which costs much less. Obviously, this occurrence begins to be a reason for a new wave of jokes concerned replicas.
Nevertheless, replica is pretty cool. By the way, we - magpies-collectors are supplying with various rose accessories that Kazanlak is famous for (here’s Rose Museum), whereas Zina bought (thanks to me) exactly the same icon that he has already bought 9it’s not my fault that we have similar taste).




Na tym etapie pojawiają się pierwsze, wymyślane przez nas absurdalne zainteresowania. Zaczyna się od tego, że oświadczam znienacka tonem absolutnie nie przyjmującym sprzeciwu, że Marta interesuje się głęboko architekturą socrealizmu i bardzo bym prosiła, jako jej ciocia, żeby uwzględnić tę przestrzeń w naszych planach, bo inaczej będzie niepocieszona. No i zaczyna się, rusza lawina absurdalnych pomysłów, zainteresowania są coraz fantastyczniejsze, niektóre z nich wypłyną na 'karty' w stosownym czasie

--------------------------------------------------------
At this stage, appear for the first time absurd interests which we’re making up. It started when suddenly I said (in voice which doesn’t bear an objection) that Marta is deeply interested in architecture of socialist realism and I’m as her aunt begging on taking into account this space. If not, she would be disconsolate. And it started, avalanche of absurd ideas moves, interests are getting more and more fantastic. Some of them would have impact on further events.





Tniemy na Welikie Tyrnowo, acz napotykamy niejaki problem. Droga przez Szipkę jest zamknięta, stoją na niej jakieś roboty drogowe, czy inne gwiezdne wojny. Po krótkiej naradzie, ustalamy, że damy szansę Mariolce. Mariolka prowadzi nas w góry ścieżkami dla rowerzystów. Koniec końców docieramy do punktu, w którym samochód marki niemiarki, nie może się ruszyć. Oczywiście przychodzi nam z pomocą usłużna Bułgarka, która tłumaczy, że przecież możemy jechać przez te ścieżki dla osiołków (przynajmniej tak to rozumiemy)
Mimo największych chęci, postanawiamy zawrócić, dziękujemy Pani i ruszamy przez Nikołajewo. Droga jest w miarę dobra, przełęcz dość niska, więc wieczorem jesteśmy już w Wielkim Tyrnowie.

--------------------------------------------------------

We’re making our way towards Veliko Tarnovo but we meet a kind of a problem. Route through Shipka is closed, road works stand on it or other Stars Wars*. After a short deliberation, we agree that we give Mariolka a chance. Mariolka leads us tgrough mountain paths for cyclists. In the end we get to the point in which a German car can’t move on. Of course, a nice Bulgarian lady is coming to the aid, she’s explaining that we can go through these paths for donkeys (at least we understand that like this). In spite od the good intentions, we decide to turn back, we thank the lady and go through Nikolaevo. Road is quite good, a pass is quite low so in the evening we’ve just reached Veliko Tarnovo.

* 5Road works stand on it… - in Polish for road works is the same word as robot, that’s why association with Star Wars



Kwaterujemy się w Hostel Mostel, gdzie natychmiast znakomimsia z niesłychanie sympatycznym Nowozelandczykiem Andym, a po załatwieniu spraw formalnych idziemy na kolację
Miasto jest położone na zboczach góry, więc ulice wznoszą się i opadają dość stromo, znajdujemy knajpkę, gdzie Aniet i ja przyczepiamy się do wklejonej w ławkę gumy do żucia, jemy pijemy, pomstujemy na gumę, tudzież ryczymy ze śmiechu.

----------------------------------------------------------

We accommodate in Hostel Mostel where immediately we met extremely likeable New Zealander Andy. After formalities, we’re going for a supper.
The town is situated on the slopes of the mountain so streets rise and descend quite steeply. We find a restaurant where Anieta and me stick to a chewing gum. We eat, drink and inveigh against the gum or roar with the laughter.






Po powrocie z knajpy, dopijamy apostołowe wino w naszym pokoju (czyli moim, Zuzy i Marty), bo jest wyposażony w duży wiatrak, ma sporo przestrzeni i jest w piwnicy.

-----------------------------------------------------------

After returning, we drink up Apostle’s wine in our room(that’s mine, Zuza’s and Marta’s) because it’s equipped with a big fan, it has a lot of space and it’s in the cellar.








*

11 sierpnia (środa) / 11. August (Wednesday)

Wstajemy na śniadanie, czy muszę dodawać, że niechętnie? Wymeldowujemy się z Hostel Mostel i ruszamy na podbój Wielkiego Tyrnowa. Najpierw Twierdza Carewec, jest wściekle gorąco. Źle, nie gorąco, jest piekło. Carewec, który położony jest na wzgórzu i bezwzględnie oblizywany przez palące promienie. Promienie oblizują twierdzę, zaś nas wyraźnie usiłują zamordować. Łazimy dysząc i nie wyjmując dzioba z butelki z wodą. Uciechy dostarcza nam znak, czego nie wolno robić
na murach

-----------------------------------------------------------

We got up for a breakfast, should I add that unwillingly? We check out from Hostel Mostel and go for conquest Veliko Tarnovo. Firstly, the Carevec fortress , it’s extremely hot there. No, not hot- it’s hell here. Carevec, which is situated on the hill, is ruthlessly licked by burning flames. Flames lick the fortress, whereas they want to murder us. We wander with wheezing and we don’t take out our lips from a bottle of water. A sign showing what is banned to do on the walls gives us amusement.






Włazimy na wieżę Baldwina, a później dochodzimy do cerkwi na samym szczycie. Współczesne, oryginalne freski dzielą nas na dwie grupy - ja i Zuzia, mówimy "tak", reszta stroi w tym czasie miny, że niby jesteśmy porąbańce Marki
Ponieważ dzierżę w rękach swych klawisz "dodaj tekst" powiem, że cieszy mnie w onych freskach to, że nie są stylizowane na dawne malarstwo freskowe, a jednoczesnie, przy swojej nowoczesności (czytam lekki wpływ kubizmu) w jakiś sposób łapią ducha 'przedstawienia'

--------------------------------------------------------

We climb on the “Baldwin’s Tower” and later we got to the orthodox church at the very top. Contemporary, original frescos divide us into two groups – me and Zuza, we say “yes”, the rest makes faces that we’re kind of freaks.
Because I hold in my hands the key: “add text”, I can say I was happy because of these wall-paintings that they weren’t stylized in old frescos and at the same time, besides their modernity (I read a slight impact of cubism) somehow they catch a spirit of representation.





Z Careweca kierujemy się w stronę miasta i jakiś czas podziwiamy urokliwe uliczki pnące się i opadające zgodnie z rytmem oddechu gór Stara Płanina. Malownicze domeczki i wszechobecne tu w Bułgarii - koty, które mrugają do nas leniwym okiem.
Na drzwiach domów wiszą "wypominki", czy też raczej wspominki po osobach zmarłych. Ze zdjęciami i datą śmierci, jest ich wiele. To nam przypomina, że nie ma miejsca, kórego śmierć nie dotknęła. na chwilę nurkujemy w głąb siebie. Robi się ciszej.

-----------------------------------------------------------

From Carevec we’re going in the direction of the town and we admire charming streets which rise and descend in harmony with the rhythm of a breath of the Balkan Mountains. Picturesque houses and omnipotent here in Bulgaria – cats which lazily blink us an eye. On the doors of houses are hanged memoires about the dead people. That reminds us that there’s no place where the death doesn’t exist. In a while we dive into the depth of ourselves. It’s getting quieter.








Pakujemy się do samochodu i z niewielkimi kłopotami związanymi z fizyką, masą i grawitacją oraz (nie)równią pochyłą gnamy do Arbanasi, maleńkiej wioski schowanej w górach.
Oprócz nas goni też czas, bo mamy w planie jeszcze Kopriwszticę, a domy twierdze zamykane są o 17 tej.
W Arbanasi więc tylko krótka przebieżka i najmniejsza ze wszystkich cerkwi - Cerkiew Św Atanasa (maleńka z freskami przypominającymi trochę te z monastyrów w Rumunii albo Czarnogórze) z pprzepięknym malunkiem pierwszych rodziców w rajskim ogrodzie, który zachwyca do tego stopnia, ze po prostu nie można pójść sobie dalej, nie posiedziawszy przed nim w kucki (bo połozony na dole ikonostasu)

---------------------------------------------------------

We pack into the car and with not big troubles connected with physics, mass and gravitation, and inclined (not)plane we rush to Arbanasi, a tiny village hidden in the mountains.
Apart from us, the time is also rushing cause in our plans we have Koprivshtitsa and houses-fortresses are closed at 17 o’clock.
So, in Arbanasi only a short walk and the smallest from every orthodox churches – Church of saint Athanasius (a really tiny with frescos which resemble a bit these from monasteries in Romania and Montenegro). Here’s absolutely astonishing paint of the first parents in the Paradise which fascinates to a such degree that one can’t go further without a crouching at it (cause it’s placed at the bottom of the iconostasis).



Z Arbanasi pędzimy na złamanie karku do Kopriwszticy. Po drodze zatrzymują nas...
góry, wjeżdżamy wysoko na szczyty i nie możemy, no po prostu nie możemy nie zatrzymać się na czasjakiś. Stara Płanina nie puści gości bez odpowiednio złożonych jej hołdów. Nasze achy i ochy, a także parę słów, których przytaczanie byłoby fopasem a nawet fułajezem chyba zadowalają Piękną Panią, więc ładujemy się do autka i zjeżdżamy w dół, zeby z ozorem na brodzie i bagażniku, dojechać na miejsce. (lampka oleju nadal się pali)
Po zjeździe z górskich serpentyn (Dream Team nawigacyjny mówi na nie "jelita"), Zuz choruje na niewiadomoco, a prawdopodobnie na wywrócenie mózgu

------------------------------------------------------------

From Arbanasi we’re moving in the direction of Koprivshtitsa. During the way stop us… mountains, we ascend highly at the top and we can’t, just we cannot go further. The Balkan Mountain range doesn’t let go its guests without making an appropriate obeisance to it. Our delights and a few words which quoting would be a faux pas or even a foyer* probably satisfy the Beautiful Lady so we pack once again to a car and we descend in order to get to our place (an oil lamp is still lit on). After downhill drive (the Dream Team calls these serpentines guts) Zuz suffers from no knowing what, probably it can be an eversion of a brain.

*Faux pas, foyer – another family joke, we’re kidding that faux pas is foyer and vice versa





Na trasie pojawia się też po raz pierwszy chór. Chór jest w mojej głowie i wyspiewuje rózne pieśni w zależności od fantazji. Co gorsza śpiewa tak realnie, ze pytam, czy radio złapałow końcu zakres, bo w czasie podróży radio łapie stacje tylko w dużych miastach, poza tym, raczy nas szerokim spektrum szumów. Chór śpiewa wszystko - od muzyki sakralnej, po swing, jest też folk i zołnierskie marsze, a także gregorianka. Metal masakra, jak mawia Dream Team

----------------------------------------------------------

On the way, a choir is coming up for the first time. The coir is in my head and it sings various songs based on fantasy. What is worse, it sings so realistically that I ask if the radio caught its reach. During the journey there are radio deceptions that we can listen to it only in big cities, apart from them this device treats us to wide spectrum of hums and noises. The choir sings everything – from sacred music to swing, there’s also folk and soldier’s marches and Gregorian chant as well. Metal massacre as the Dream Team says.






W Kopriwszticy oglądamy domy-twierdze. Okazało się, że są do 17.30. Okazało się, ponieważ Anieta (znowu zainteresowania) interesuje się niebraniem przewodnika na zwiedzanie. ;)
Z sześciu dostępnych, dajemy radę obejrzeć tylko 4 (wewnątrz) i jeden przez szczelinę w płocie. Czy należy polecać Kopriwszticę? Jasne, że tak, jak to mówi Zuz, szału nie ma, dupy nie urywa, ale jest wiele ładnych rzeczy - barwne domy (a mnie się zachciało robić fotki w sepii ;), malownicza rzeczka, elementy drewniane w wystroju wnętrz. Na pewno warto zobaczyć i poczuć klimat miasteczka.
W Koprywszticy znajdujemy nocleg w małym, przytulnym, domowym hoteliku. Idziemy na późny obiad, gdzie następuje pierwszy kontakt ze słynnym, bułgarskim "tak" i "nie". Przez moment nie możemy zjarzyć, o co u licha ciężkiego chodzi pani kelnerce, bardzo zresztą sympatycznej. Zuz nadal źle się czuje (pomimo zaaplikowanej przeze mnie własnoręcznie zdziełanej nalewki piołunowej) i idzie się położyć wcześniej. My zostajemy jeszcze na piwku, bo jakżeżby inaczej!

----------------------------------------------------------

In Koprivshtitsa we’re watching houses-fortresses. It turned out that they’re open till 17:30. It turned out because Anieta (interests once again) is interested in not-taking the guide for visiting.
From 6 available, we manage to see 4 (inside) and one house through a gap in the fence. Should one recommend Koprivshtitsa? As Zuz says, ‘There’s no craze, no ass breaks”, but there’s a lot of nice things – colourful houses (and I wanted to take photos in sepia!), picturesque river, wooden elements in interior design. For sure it’s worth seeing and feeling the atmosphere of the city.
In Koprivshtitsa we find a lodging for a night in a small, cosy, domestic hotel. We’re goingfor a late dinner where we have a contact with famous Bulgarian “yes” and “no”. For a moment we can’t get what a waitress wants to express. Zuza still feels badly (besides taking a tincture which I made on my own) and she’s going to the bed earlier. We stay for a beer because otherwise how could we?







*

12 sierpnia (czwartek) / 12. August (Thursday)

Wstajemy, o zgrozo, znowu rano, musimy dojechać do Sofii, żeby oddać naszego poczciwego vołka. Po konsultacji z Aleksem Wynajmującym, aplikujemy wołkowi olej i ruszamy w drogę powrotną. Zuz wraca do siebie, wszystkie riposty wskakują na swoje własne miejsca w etui zuzowej głowy. Ja domagam się życzeń urodzinowych, ale Dream Team jest oporny na naciski.

--------------------------------------------------------

We got up, horror of horrors, again in the morning, we’ve to get to Sofia in order to turn back our “kind-hearted Volks”. After consults with Alex the Lender, we administer the oil to Volks and go way back. Zuza returns to herself, all ripostes jump to their own place in the patch of Zuza’s head. I demand the birthday wishes but the Dream Team is resistant to pressure.




Oddajemy autko na dworcu w Sofii. Zina pomstuje na swój głupi pomysł wpakowania do plecaka butelki wina, butelki rakii i słoika fig zanurzonych w zielonym czymś.
Przesiadamy się na autobus i kłusujemy do Burgas, nad Morze Czarne, robi się coraz goręcej, z przerażeniem patrzymy na liczby rosnące na wyświetlaczu termometru. Po drodze przystanek na popas i przy wyjściu uderza nas patelnią upał. Upadamy więc, zimne piwko dla poprawy nastroju i jedziemy dalej.
Po drodze Dream tema wręcza mi cudowną laurkę napisaną na karteczce z notesiku (nie miałam pojęcia jak im się to udało napisać pod moim bokiem,) i dostaję drewnianego konika do kolekcji "koników do kieszeni". Ze wzruszenia ryczę

-----------------------------------------------------------

We gave back the car at the bus station in Sofia. Zina damns his stupid idea of packing to backpack a bottle of wine, bottle of Rakija and jar of figs dipped in something green.
We change to a bus, trotto Burgas, on the Blacj Sea, it’s getting hotter, we’re looking with dismay at the growing number of the thermometer’s display. On the way stop to take a rest and at the exit we’re strucked by the frying-pan of the heat. So, we’re collapsing, taking a cold beer to improve the mood and then we go further.
Along the way, the Dream Team hands me on a wonderful card written on the piece of paper (I have no idea how they managed to write it under my side) and get a wooden horse to the collection of “horses to a pocket”. I weep with emotions.




W upale docieramy do Hostelu Burgas. W mieście trwa rock festiwal, więc hostel przepełniony jest ludźmi różnych narodowości. Na recepcji Chrobry, który przypomina nam Sydneya Polaka, więc tak go nazywamy. Sidney jest mega zakręcony, kwateruje nas w pokoju, gdzie za chwilę kwateruje na naszych miejscach innych ludzi. Nie ma problemu, proponujemy, że bedziemy spali w ogólnej świetlicy ponieważ mamy śpiwory. Czyli jest git. Jesteśmy zmordowani upałem, podróżą, no i są moje urodziny, postanawiamy więc dzisiaj niczego nie zwiedzać, tylko oddać się oszałamiającej imprezie. Zina i Zuz idą do pizzerii po pizzę, wyciągamy zapasy apostolskiego wina i raki i rychło z Dream Teamem zaprzyjaźniają się ludzie, których część pamiętamy, a części nie ;)
Jest m.in. niezwykle sympatyczny Gaspard z Francji. Lena z Austrii, Matthew z Anglii. Piłuję mój francuski, który z każdym kubkiem piwo-wina staje się coraz swobodniejszy i literacki ;)
Oczywiście są tance. Ja padam i po mnie choćby potop. Dalszą część imprezy z powodu zaśnięcia najświętszej dokumentatorki i dostojnej jubi-latki, muszą zreferować pozostali członkowie. uwentualnie niech zamilkną na wieki. Aniet określa to miejsce słowem "hip-chapa"

-----------------------------------------------------

In the heat we get to the hostel Burgas. In the city takes a rock festival, so the hostel is filled with people of different nationalities. At the reception Chrobry who resembles Sidney Polak*, so we would call him like this. Sidney is really twisted, he quartered us in the room, where in a moment he quartered at our places other people. No problem, we suggest our sleeping in a common room, because we have sleeping bags. That’s pretty cool. We are exhausted by the heat, travel, and today’s my birthday, so we decide not see anything today, just to give a stunning event. Zina and Zuza go to the restaurant to buy a pizza, we pull stocks of Apostle’s wine and grappa and quickly The Dream Team has made new friends, some of them we remember, some not.
It is, inter alia, a very nice Gaspard from France, Lena from Austria, Matthew from England. I’m training my French as hard as I can, and with each cup of beer-wine it’s becoming freer and literary. Of course, there are dances. A further part of the event due to falling into sleep by most holy and dignified writers and jubilarian needs to be set forth by the other members. Alternatively, let them become silent forever. Aniet defines a place as “hip-chapa” (hip-cottage).

* Sidney Polak is a Polish musician, composer.



;)

8 komentarzy:

  1. Jo, ach Jo...
    Jak mogliście oglądać TAKIE miejsca
    i bawić się TAK dobrze

    BEZE MNIE!!!!!!!???????????

    (tu od niechcenia zostawiam urodzinowe cmoki, bo za Chiny nie pamiętałam o święcie)

    :)

    OdpowiedzUsuń
  2. miałaś szansę! ;P

    Pozdrawiamy z Żegot. Dream Team, który w swym składzie i powiększonym o witających nas przyjaciół, stacjonuje właśnie w Żegotach. od wczoraj i do jutra :]

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja Zina.W kwestii takich samych ikon,pragnę tylko dodać że poprzednią nabyłem pięć minut wcześniej. Zniknęła mi z pola widzenia,postanowiłem kupić następną mniejszą,walka szła między dwoma i za namową Asi kolejna taka sama poszła w me ręce.Muszę jednak przyznać,obie śliczne:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oraz krótki rys historyczny dotyczący Wieży Baldwina:
    Otóż prowincjonalny osiłek,Baldwin I hrabia Flandrii w ramach stawania się mężczyzną wysłał się w okolicach 1200 r. na wyprawę krzyżową do Palestyny.W międzyczasie spotkał kilku sobie podobnych,między innymi z Wenecji i uradzili że zamiast niewiernych w Palestynie będą tłuc Bizancjum ( kraj chrześcijański).Podpierając się krzyżem,cel przyświecał im jeden.Złupienie Palestyny było jak włamanie do budki z Hot-Dogami.Złupienie Bizancjum było jak obrabowanie Fortu Knox w U.S.A.
    Bodajże w 1204 r. udało im się zdobyć Bizancjum i to co tam zrobili jest chyba jednym z nawiększych barbarzyństw z historii ludzkości.Złupili wszystko i był to początek końca Cesarstwa Bizantyjskiego przypieczętowany w 1492 roku przez Imperium Osmańskie.
    Ale wracajmy do naszego Baldwinka.Oszołomiony sukcesem z kieszeniami pełnymi dolarów,funtów szterligów i czego tam jeszcze zupełnie mu odbiło.Nazwał się największym madafaką na dzielni(Cesarzem Łacińskim) i rozglądał się komu tu jeszcze wpierdzielić.W pobliżu stała Bułgaria,która wcześniej wspierała krzyżowców bo Bizancjum też święte nie było i mocno zalazło im za skórę.Po sukcesie Car Bułgarski Kałojan chciał się dogadać z Baldwinem.
    -Wiesz,Baldwin to jest moja dzielnia.Ja nie właże w Twoją a Ty nie włazisz w moją.To co sztama?
    -Jaka k***a sztama leszczu.Ja tu jestem największym ziomem i żadnego dzielenia nie będzie.Znaczy będzie,dzielić się będziesz swoimi zyskami a jak nie zbiorę swoich kiziorów i cię zmiażdzę-tak jak pisałem odbiło mu.
    Rad nie rad Kałojan zaczął się szykować do wojny.I tu dochodzimy do Wieży Baldwina.
    W 1205 roku Baldwin rozpoczął oblężenie Adrianopola.Car Kałojan ruszył z odsieczą i do tego tak skutecznie,że Baldwinowych kiziorów wybił a jego samego wziął do niewoli.
    W ramach nauki pokory.I aby przekonać go ,że najpierw się myśli a potem działa,nie dał szansy na ruch i skadłubkował go,wsadził do wieży,gdzie po roku Baldwin wymyślił że umrze.
    Odtąd wieża nosi imię Baldwina.
    Jaki z tego morał? Nie zadzieraj ze Słowianami:)
    Zina,na podstawie rozmów z Anietą,przewodnika po Bułgarii i książki "W Obronie Grobu Chrystusowego"

    OdpowiedzUsuń
  5. NIGDY
    NIE
    ZADZIERAJ
    ZE
    SŁOWIANAMI!

    :D

    szacun ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. * uwaga, tomb wymawiamy tuuuumb

    ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. O nie! O nie! Przepraszam! Tomb wymawiamy tuuum. Żadnego "b" na końcu! Dziękuję

    OdpowiedzUsuń