czwartek, 26 sierpnia 2010

Dream Teamu Dziennik Podróży - Bułgaria, Stambuł, Macedonia (cz 1)/ The Dream Team’s Journey Diary – Bulgaria, Istanbul, Macedonia (part 1)

Txt: Joanna Lewandowska ;P
Tłum. angielskie: Zuzanna Lewandowska


From translator.


In Polish this text sounds really funny, I tried myself to make accurate translation into English. For any shortcomings, stylistic and grammatical errors I'm sorry. Have a nice reading,

your translator.


od autora

cholera wie, co powypisywał tu tłumacz!
wasz autor


**

Podstawowy skład Dream Teamu

Aniet - główny logistyk i kamandir
Zina - sułtan, kierowca, jejpięknymąż
- dokumentacja, rachunkowość, nawigacja
Zuz - komunikacja he-mańska, cięte riposty, fotodokumentacja
Marta- nawigator, ostateczne pointy

Pozostali członkowie objawią się stosownie do pojawu ;)

UWAGA!
Polskich i zagramanicznych członków Dream Teamu uprasza się o nanoszenie uwag, poprawek, sugestii, dopisków

---------------------------------------------------

Basic composition of the Dream Team:

Aniet – main logistic and kamandir?
Zina – sultan, driver, her-beautiful-husband
– documentation, accounting, navigation
Zuz – He-Man’s communication, acute ripostes, photo documentation
Marta – navigator, definite replies

ATTENTION!
The Polish and foreigner members of The Dream Team are asked to correct, add suggestions and postscripts.

?kamandir – rus. commander



**

6 sierpnia (piątek) / 6. August (Friday)


"'Niebezpiecznie wychodzić za własny próg, mój Frodo! - mawiał nieraz.- Trafisz na gościniec i jeżeli nie powstrzymasz swoich nóg, ani się spostrzeżesz, kiedy cię poniosą." (J.R.R. Tolkien)
Podróż się zaczęła. Kiedy tylko wyszliśmy o różnych porach za progi naszych domów.
Ja, Marta i Zuzia pojechałyśmy do Warszawy pierwsze, pociągiem. Trzeba było zdobyć pokoje w akademiku. Dotarłyśmy przed samą burzą, ale Zinki nie mieli tyle szczęścia, potop unieruchomił ich na dworcu zachodnim w Warszawie, tak więc przybyli mocno spóźnieni, mokrzy i zmęczeni. No więc tylko szybkie piwko, policzki zarumienione oczekiwaniem na to, co nam przyniesie droga.

-----------------------------------------------------


“It’s a dangerous business, Frodo, going out of your door”, he used to say. “You step into the Road, and if you don’t keep your feet, there is no telling where you might be swept off to”. (J.R.R. Tolkien)
The journey has set up. Just as we step into the Road. Firstly, me, Marta and Zuziawent to Warsaw by train. One should find rooms in the dormitory. We got before the storm, but Aniet and Wojtek, hey hadn’t so much luck, flood stopped them at the West Bus Station in Warsaw. That’s why they came late, wet and exhausted. So as: fast beer, the chicks blushed because of expecting what the journey would bring to us.



*

7 sierpnia (sobota) / 7. August (Saturday)

Godzina 6.30 - autobus Warszawa-Sofia. Ecolines, linie łotewskie. Dziwny sposób usadzania pasażerów podróżujących grupowo tak, aby nie siedzieli obok siebie. Małe zawirowanko i udało nam się powymieniać miejscami z innymi ludźmi. Zatem siedzimy razem.
Ciekawostka - autobus nie robi postojów, a my nie mamy nic do jedzenia i picia. Jeśli postoje są, to w miejscach, które nie dają możliwości zakupów. No ale tam! byle do przodu. Umilamy sobie jazdę grą w 3-5-8, państwa miasta z takimi kategoriami, jak alkohole, pieczywo, środki czystości i grą w wyrazy, ale tylko nazwy geograficzne. Pogadujemy sobie z Polakami, którzy jadą do rodziny nad Morze Czarne. Mają małą zabawną córeczkę o imieniu Maja, urodzoną gawędziarkę

---------------------------------------------------------------

6:30 in the morning- bus Warsaw-Sofia. Ecolines, Latvian lines. Strange way of placing people, who were travelling together, in order to they not sit next to each other. A tiny maelstrom and we managed to exchange seats with other people. So we sit together. Curiosity – bus doesn’t make stopovers and we have nothing to eat and drink. If the stops are, they are made in places which don’t assure possibility to do the shopping. But! Never mind! Just any-further. We make our trip pleasant by playing the cards, “countries-cities” with categories such as alcohols, baker’s goods, detergents and word-play but only with geographical names. We lead conversations with the Polish family who is going to the Black Sea to relatives. /they have a little daughter, named Maja – born story-teller.





*

8. sierpnia (niedziela) / 8. August (Sunday)

Około godziny 12 jesteśmy w Sofii. Idziemy według Mariolki (GPS) do Hostel Mostel, kwaterunek i ruszamy na miasto. Pozjnajemy gatunki piwa, które będą nam towarzyszyć w drodze przez Bułgarię - Kamenica i Zagorka. Sofia robi wrażenie przyjaznego miasta, piękne, nieco znoszone kamienice, urok tramwajów, knajpek poukrywanych w podwórkach, sobór A. Newskiego, park, rynek staroci i targ z książkami, kościół Św. Sofii. To wszystko daje się polubić, a nawet pokochać. No i ludzie, ludzie uprzejmi, pomocni, wystarczy tylko stanąć z mapą, a już pytają, czy nie potrzebujemy pomocy, czy czegoś szukamy. Świetna atmosfera. Włóczymy się do wieczora po mieście, a w hostelu jeszcze piwko i lulu


----------------------------------------------------

About 12 o’clock we’re in Sofia. We move according to Mariolka’s advice (GPS) to Hostel Mostel. Quartering and set off to the city. We’ve met species of beers which will keep our company through Bulgaria – Kamenitza and Zagorka. Sofia makes an impression of a hospitable city, beautiful, slightly ruined tenement houses, the charm of trams, pubs hidden in backyards, A. Navsky’s Orthodox Cathedral, park, flea market, fair with books and St. Sofia’s Church. That every things can be liked or even loved. And people, people are kind, helpful. At least you stop on the road, pull out a map and they asked if you need their help or look for something. Brilliant atmosphere. We lounge through the city till evening and in the hostel one more beer and a bed.












*

9 sierpnia (poniedziałek) / 9. August (Monday)

Rano odbieramy na dworcu wynajęty samochód. Oczywiście Wróżka Zębuszka, jak zwykle miesza palcem, zamiast czekać na dworcu międzynarodowym, my czekamy na krajowym, a nasz Aleks Wynajmujący nie dzwoni. Wreszcie udaje nam się z nim spotkać. Zamawiany był ford focus, voucher mówi, że dostaniemy opla, a przybywa wolksvagen. Nic to! Najważniejsze, że już jest! Ruszamy i zonk, po jakimś czasie, zapala się kontrolka oleju. Zina, który jest kierowcą nie panikuje, czekamy co się będzie działo dalej.

-----------------------------------------------

In the moring we pick up our rented car. Of course, the Tooth Fair*, as usual, interferes. Instead of waiting at the international station, we wait at the national one and our Alex the Lender doesn’t phone us. Finally, we managed to meet with him. Ford Focus was booked, the voucher says that we get Opel, however, Volkswagen comes. Never mind! The most important thing is that it has already come! We set off and zonk*! After few minutes, an oil control lights up. Zina, who is a driver, doesn’r panic. We wait what would happen.

*The Tooth Fair – that’s believed that she brings money to children for their teeth. Nothing could be further from the truth – she fulfilles wishes literally – if you want to have a car (motor vehicle), you would get the car (but rail vehicle, carriage)

*zonk - big surprise






Godzina 12 z minutami - przybywamy do Monastyru Rylskiego, położonego w masywie Riła. Piękne pasmo górskie i piękny klasztor, powietrze rześkie i przyjemne, słońce, szum potoków. Przy okazji nie odmawiamy sobie przyjemności zakupienia paru ceramicznych pamiątek, a ceramika w Bułgarii jest piękna. Z Monastyru lecimy na miasto Riła i kwaterujemy się w jednym z górskich zajazdów przydrożnych. Mamy świetne bungalowy i basen.

------------------------------------------------------

About 12 o’clock – we’ve come to Rila Monastery, it is situated in the northwestern Rila Mountains. Beautiful mountain range and fine cloister, brisk and pleasant air, the Sun, the hum of streams. By the way, we don’t deny ourselves the pleasure of buying some ceramic souvenirs and the ceramic in Bulgaria is really pretty. From monastery we’re going to the city of Rila and we accommodate in one of the roadside inns. We’ve got fantastic bungalows and a pool.








15.30 - ruszamy w kierunku Melnika, po drodze formuje się Dream Team nawigacyjny. Mamy GPS-a, ale Mariolka potrafi nieźle wodzić za nos po górskich i miejskich drogach, zatem team nawigacyjny wyrywając sobie mapy, udziela doskonałych wskazówek kierowcy. Bezbłędnie wybieramy ścieżki podczas zdradliwych objazdów (roboty drogowe) i pod wieczór wpadamy do Melnika. Miasteczko jest niewielkie, najmniejsze w Bułgarii (około 270-ciu mieszkańców), położone u stóp Pirinu (pasmo górskie). Jest gorąco, nawet bardzo gorąco, rozgrzane kamienne miasteczko, winnice na stokach gór i maciupeńkie knajpki, wytwarzają niepowtarzalny klimat. Magii temu miejscu przydają ludzie - serdeczni, skłonni do pogawędek, uśmiechnięci.

----------------------------------------------------------------

15:30 – we’re going in the direction of Melnik, on the way a navigational Dream Team is formed. We have GPS but Mariolka can pretty well lead us through mountain and urban routes. So, the navigational team, pulling out the maps, gives the driver absolutely excellent advice. Meeting tricky by-passes (road works) we choose path faultlessly and in the evening we drop in Melnik. The town is small, the smallest in Bulgaria (about 270 inhabitants), it’s situated in the Pirin Mountains. It’s hot, really hot, heated stone town, vineyard at the slopes of the mountains and tiny pubs. These all things produce unique atmosphere. However, the magical climate is created by people – cordial, prone to talks, smiling.





Na końcu miasteczka znajdujemy tajemniczą, kamienną ścieżkę, wijącą się stromo pod górę. Aniet z Ziną zostają na dole, My włazimy wyżej, żeby zobaczyć co się kryje na jej końcu.

--------------------------------------------------------------

At the end of the main street we find mysterious, stone path which meander up the hill. Aniet and Zina stay down, we climb up in order to see what is hidden at its end.





Ścieżka doprowadza nas do winnej piwniczki, położonej na zboczu góry. Mamy stąd cudowną panoramę Melnika i chłód dębowych kadzi pod bokiem. Czemprędzej biegniemy na dół, żeby zaciągnąć tu Zinków, oni tymczasem u stóp ścieżki, znaleźli knajpkę należącą do człowieka, który mówi po polsku. Krótka narada i decydujemy jeszcze zgodnie ze zdrowym rozsądkiem - najpierw jedzenie, później picie i zostajemy na obiad w knajpce. Właściciel knajpki okazuje się niesamowity, ma uduchowiony wygląd, uduchowiony sposób bycia i na imię... Apostoł. Ma, jak wszyscy tu, własną winnicę, a po polsku mówi bardzo dobrze, ponieważ w latach 80-tych był pilotem wycieczek polskich.
Jedzenie jest pyszne, rozmowa z Apostołem niezwykła, umawiamy się na zakup paru litrów wina i ruszamy do naszej piwniczki.

------------------------------------------------------------

The path leads us to wine cellar which is situated at the slope. We have wonderful panorama of Melnik and chill of oak tubs at hand. A fast as we can we run downstairs in order to pull Ziny here. They, in the meantime, found a restaurant which belongs to a man who speaks Polish. Short deliberation and we decide (with common sense, yet), eating – first, than drinking and we stay for a dinner at pot-house. The owner of the restaurant turns to be amazing, he has spiritual appearance, spiritual way of being and his name is… Apostle (Disciple). He has, as everyone here, his own vineyard. He speaks polish really well because in the 80s he was a guide for Polish trips. The food is delicious, conversation with Apostle unusual, we make a deal of buying some wine and than we move to our cellar.




Kiedy wchodzimy na górę, słońce zaczyna zachodzić, więc klimat staje się magiczny. Jest nadal gorąco, grają cykady, zatem zanurzamy się w przyjemny chłód piwniczki. To piwnica Mitko, który najbardziej kocha czerwone wino. Ponieważ ja też najbardziej kocham czerwone wino, zostajemy na dłużej. Próbujemy, rzecz jasna, melnika różowego i białego, ale liczy się czerwone. Rozmowa z Mitkiem sprawia ogromną frajdę, mówimy po rosyjsku, angielsku, bułgarsku i polsku, Anioł Językowy sprawia, że ani chwilę się nie nudzimy, do tego nawet stopnia, że sam gospodarz siada właśnie z nami, nie z innymi gośćmi piwnicy. I tak sobie gwarzymy z coraz bardziej zakręconą głową.
Przy okazji, kostomacha, znaczy kostusia, furna to piec, a łopata, to łopata ;)

--------------------------------------------------------

While we’re climbing up, the Sun starts to go down, so atmosphere becomes to be magic. It’s still hot, cicadas are making noise so we immerse in pleasant coolness of the cellar. The cellar belongs to Mitko who mostly loves the red wine. Because I also love the red wine the most, we stay longer. We try, of course, rosé and white wine but the red one counts the most. The talk with Mitko gives huge delight. We speak Russian, English, Bulgarian and Polish. Language Angel inflicts that we don’t feel boredom at all to such a degree that the host sits just with us, not with another guests of the cellar. And we talk in such a way, with more twisted head.
By the way, Kostomacha means Kostusia*, furna is piec (oven) and łopata is łopata (shovel)

*Kostomacha, Kostusia - Family tale of childhood of my grandmother (my that is a translator's, that is Zuza's)





Robi się coraz ciemniej, więc musimy się w końcu wynieść z przyjaznego ekosystemu, kupujemy po butelce tego przepysznego wina (+ Zinek Rakiji) i ruszamy w dół. Po drodze zachodzimy do knajpki, żeby uzupełnić zapas o wino apostolskie. Ruszamy w drogę powrotną. Osobiście czuję się upita w sztok!
W zajeździe Marta i Zuzia wskakują jeszcze do basenu,a my, starszyzna wioski usadawiamy się nad kubeczkiem przedniego Melnika. Bujamy się bujaaaamy....

--------------------------------------------------------

It’s getting darker, so we’ve to get out from the hospitable ecosystem, we buy this delicious wine each (+Zina: Rakija) and go downstairs. On our way, we bump into Apostle’s restaurant in order to stock Apostle’s wine. It’s high time we returned. Personally I feel absolutely drunk!
At the roadside inn, Marta and Zuza spring up to the pool and we (the elders of the village) drink a glass of a fine Melnik. We swing and swiiing…






**

więcej zdjęć tu / more photos here






*

4 komentarze:

  1. Szacun za siłę.Nie wiem jakim cudem zamieniłaś ten pierdolinko-rachunkowy składzik na kontakty i smetki czarnodziur Apostołowy -kalendarz w toto na górze.Bo ja zająłem się moim ulubionym zajęciem sprzed wieków polegającym na pozbywaniu się bloba z plecaków oraz urywającym dupę i wywołującym przerażenie w oczach zajęciem z granicy macedońsko-bułgarskiej.
    Z rzeczy aktualnych: Melnickie wino tak jak i my nie chciało opuścić Bułgarskich piwnic i postanowiło uciec przez korek (poznałem po lekkim zaczerwienieniu i zawilgoceniu tegowoż).
    Po rozwinieciu z futerału i ostudzeniu jego temperamentu,czeka teraz smętnie u rodziców na egzekucję,która być może nastąpi w sobotę.Choć jak to z egzekucjami bywa może zostać odwleczona.
    Na rozluźnienie (tfu... niebezpieczne słowo) dwa sułtańskie dowcipy:
    Park, wczesna wiosna. Wśród drzew pączkujących z siebie zieloną pieśń miłości przechadza się chłopak z dziewczyną.
    - Kocham cię! - rzecze młodzieniec
    - Uch ty znowu z tym swoim "kocham" i "kocham". Na więcej cię nie stać, ograniczony jełopie?! Zróbże co wreszcie! Kwiatka przynieś! Ucz się od
    innych! - odparła jego luba i zamaszystym gestem wskazała smutnookiego gitarzystę pod drzewem.
    - Przepraszam, co pan tu robi? - zagadnął więc chcąc niechcąc chłopak.
    - O, to przykra historia - odparł smutnooki. -Tydzień temu pod tym drzewem zostawiła mnie ukochana. Miałem nadzieję, że wróci, ale wszystko co teraz
    mogę zrobić, to napisać dla niej parę słów...
    - Ha! - wykrzyknęła dziewczyna, miażdżąc wzrokiem swego miłego - Powiem panu coś! Gdyby ktoś dla mnie układał piosenki wróciłabym bez zastanowienia!
    - Tak pani myśli? - ożywił się gitarzysta
    - TAK! Proszę, niech pan pokaże temu ćwokowi koło mnie co to znaczy prawdziwa miłość! Proszę to zrobić dla mnie i zaśpiewać!
    - Ale na razie mam tylko tytuł...
    - Nie szkodzi! Proszę powiedzieć jaki!
    - No dobrze... "Zajebię cię ty kur**!!"
    ***
    Zajęcia z przyrody. Pani prosi dzieci, aby powiedziały jakie znają
    zwierzęta prehistoryczne. Zglasza się jedno dziecko
    - Prosze pani, ja słyszałem, że były pterodaktyle.
    - Bardzo dobrze - odpowiada Pani. - Jakie jeszcze znacie - pyta.
    Zgłasza się drugie dziecko
    - Prosze pani - mamuty.
    - Bardzo dobrze - odpowiada znowu Pani. - Może jeszcze jakieś znacie?
    Zgłasza sie Jasiu.
    - Prosze Pani, ja jeszcze wiem - tatuty.
    Pani sie zamysliła - patrzy na Jasia i mowi:
    - Pterodaktyle - tak, mamuty - tak, ale tatuty?
    - No tak prosze Pani - były - odpowiada Jasiu - ktos przecież musiał
    ruch*ć mamuty.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wieśniak i jąkała.Pierwszy raz w życiu wydałem takie długie jąknięcie.Da się ten drugi komentarz jakoś skasować?
    Hehe przez moment pomyślałem że wróżka-zębuszka schowa klawisz "U" z klawiatury ale chyba już śpi:)

    OdpowiedzUsuń
  3. dało się :D

    a moje dojechało w całości, alem wczoraj je zdekapitowała damasznio.
    w kwestiach czarnodziurowych, w końcu funkcja zobowiązuje! :D
    uuuuuu, o widzisz, za dużo witamin! za szybko odwróciłeś się od wspólnych zainteresowań ;P
    mój blob właśnie się pierze, a pierdolnik zaściela podłogę. nie chce mi się, nie chce mi się sprzątać. a dziś przyjeżdżają kościuszki i zuzka, więc chyba muszę
    w dodatku jadę wyspowiadać się z Sofii u pani Reginki, która powiedziała mi przez telefon, że mnie zamorduje ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. i o kurna, ja wiedziałam, że ten Pan dudziarz nie jest takim sobie grajkiem majkiem :D

    ha!

    wrzucę go w kolejnej części. właśnie rozpoczęłam odcinek Rylski, więc dudziarz wypadnie gdzieś w 3 części dziennika

    OdpowiedzUsuń