czwartek, 1 lipca 2010

poranki blaszanki

"W zimie budzi nas w tym mieście, zwłaszcza w niedzielę, dźwięk jego niezliczonych dzwonów, jak gdyby za tiulem firan w perłowoszarym niebie wibrował na srebrnej tacy gigantyczny porcelanowy serwis do herbaty. Otwieramy okno i pokój w jednej chwili zalewa ta kłębiąca się na zewnątrz, przesycona dzwonieniem mgiełka, która składa się po części z wilgotnego tlenu, po części z kawy i modlitw.
Niezależnie od tego, jakie pigułki i w jakiej liczbie musimy tego ranka połknąć, mamy poczucie, że nie jest to jeszcze nasz koniec. I podobnie niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy panami samych siebie, ilu doświadczyliśmy zdrad, jak bardzo dogłębna i zniechęcająca jest nasza samowiedza, zakładamy, że wciąż istnieje dla nas jakaś nadzieja, a w każdym razie przyszłość. (Nadzieja, jak wyraził się Francis Bacon, to dobre śniadanie, ale zła kolacja). Optymizm ten bierze się z mgiełki, z jej składnika modlitewnego, szczególnie jeśli jest właśnie pora na śniadanie. W takie dni miasto istotnie ma w sobie coś porcelanowego - jego kryte cynkiem kopuły przypominają czajniki lub odwrócone filiżanki, a pochyłe profile dzwonnic pobrzękują jak porzucone łyżeczki i roztapiają się w niebie. Nie wspomnę już nawet mew, czy gołębi, to wkraczających ostro w sam środek pola widzenia, to znów rozpływających się w powietrzu.

(Josif Brodski "Znak wodny" tłum. S. Barańczak)

*

Znam to cudowne uczucie poranka, to taki poranek utrzymuje mnie w całości nawet wtedy, kiedy wieczór żąda ode mnie już tylko rozsypki. co prawda tu, gdzie jestem, nie ma zwielokrotnionego dźwięku różnorakich dzwonów, ale jest to samo światło i mgła ta sama. one są w każdym miejscu, gdzie nadzieja miesza się z rozpaczą pod nieludzkim niebem, w nieludzkim powietrzu, które trwa samo w sobie, niewrażliwe na nasze stany, co przynosi jedyną, możliwą ulgę. jedyną szczerą.
a książkę przeczytałam jednym tchem. może sprawił to ten głód, który każe po dniach wypełnionych lenistwem, gadulstwem i alkoholem (jakkolwiek przyjemne to dni), zanurzyć łeb w chłodny i cichy świat myśli, a może towarzyszyła temu głodowi jakaś wyższa okoliczność, która tę książkę włożyła w moje ręce dziś w księgarni, na pewno zaś magia samej książki.

2 komentarze:

  1. Świetny ten Brodski naprawdę!Aż szczysiłem muzykę
    na szczególną uwagę zasługuje Twój komentarz:
    "gdzie nadzieja miesza się z rozpaczą pod nieludzkim niebem"-jak tłuste polskie danie na śniadanie...
    Ciałuje
    Kja

    OdpowiedzUsuń
  2. czyli naboczkujajecznia ;]
    to takie doznanie mieszanki, w której ciężko się ustawić we właściwym kierunku. czasem mam wrażenie, ze to osadzenie na iglicy, jak nie przymierzając kurek na dachu i tylko pogoda utwierdza blaszanego kogucika, że jest coś poza nim, co jednocześnie ma go gdzieś i bardzo kocha :)
    w jakiś sposób jest to też takie zawarcie i bycie zawieranym wilberowskie, czyż nie? :)

    *

    Tak jest niezwykła ta książka, otworzyłam i wyszłam z niej dopiero u spisu treści.
    Pożyczę Ci, jeśli chcesz, wręczę temu Bałaganowi, który zdąża ku Żegotom właśnie, a posłaniec skrzydlaty na swojem "fiat lux dla dwóch osób" odda w ręce Twoje

    :))

    OdpowiedzUsuń