poniedziałek, 5 lipca 2010

baja pustynna

opowiedziałabym państwu jakąś bajkę, w zasadzie można by w tym miejscu opowiedzieć wszystko, bo ze słowami jest taki problem, że choć bardzo starają się znaczyć to, co znaczą, zwykle oznaczają coś zupełnie innego. dlatego, cokolwiek tu opowiem, na pewno nie to mam na myśli i prawdopodobnie znaczy coś zupełnie innego. opowiem więc o czymkolwiek, może być o widziadłach.
interesująca jest skłonność do miraży. może to przez tę pustynię, na której żyjemy, co jakiś czas opuszczając oazy, w których pokornie i ze swojską pieśnią na ustach uprawiamy daktyle i pasiemy swoje wielbłądy.
pustynia za oazą, zamieszkana jest przez miraże i jakiś gatunek drobnych gryzoni odpornych na zmienne temperatury.
kiedy opuszczamy swój spokojny ogród z dostępem do bagnistego źródełka, dzięki któremu zachowujemy błogie zdrowie i urodę, zaczynamy podążać ku widziadłom pojawiającym się na horyzoncie. i za każdym razem z uczuciem zawodu łykamy ślinę, kiedy dym nazbyt łatwo ustępuje pod naporem spragnionego ciała. następnie podnosimy głowy i ruszamy ku kolejnej ułudzie utkanej z fotonów i drobin powietrza.
mój miraż był wyjątkowo rozległy, nosił w sobie egzotyczne pałace, nieskończone amfilady obwieszone obrazami, orientalne smaki, szklane powietrze północy. to był bardzo dobrze skonstruowany miraż, eleganckim opakowanie dla pustki, która pod nim tkwiła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz