Od trzech tygodni od rana, do rana, napierdala mnie łeb. Nie boli i nie napieprza, tylko w rzeczy samej - napierdala. I nie jest to bynajmniej głowa, nie przyznaję się do tego czerepu wielkości opuchniętego wiadra, jako do mojej własnej, osobistej głowy - łeb i tyle. Łykałam prochy, w proch się obróciły, nacierałam, gówno z tego. Relaksowałam się i robiłam przebieżki, spałam i niespałam, trzymałam się z dala od komputera i wręcz przeciwnie, zapijałam i trwałam w trzeźwości, łeb jak cymbał brzmiący - napierdala dalej. Postanowiłam chwycić się ostatniej ścieżki ratunku - zaczęłam go ignorować, ból znaczy. Nawala, a ja nic, udaję że nie dostrzegam, łomocze, a ja ni chu chu, w inną stronę patrzę, pulsuje, ja od niechcenia kartkuję dokumenty. Jest bo jest, udaję, że nie ma. I dziwne, ignoruję ból, od czasu do czasu daje mi znać o swoim niezadowoleniu potężnym kopem, który wysadza mnie w kosmos, ale w większości daje się zepchnąć na obrzeża uwagi. Ha!
Podziwiam, ale próbowałaś spychać na obrzeża solpadeiną? mnie pomaga
OdpowiedzUsuńniezpokojna
nie działa, tramal na mnie słabo działa, ketonal nie dziąła, na paracetamolowe jestem uczulona, działa tylko ibuprom, ale też bez przesady żeby go w kółko jeść. przyjdzie zima, to łeb zahamuje :]
OdpowiedzUsuńłeb w śnieg wtedy i zostawić tam do wiosny aż odtaje ;P
OdpowiedzUsuńniezwykła
żartowałam jakby co, współczuję :))
OdpowiedzUsuńn.
o to to to. z tym śniegiem. niegłupie : D
OdpowiedzUsuń